W meczu z RKM-em ROW Staszewski na torze pojawił się tylko raz. W Tarnowie wyjechał dwukrotnie, z tego raz nie zmieścił się w limicie dwóch minut. Efekt – dwa mecze zero punktów i uzasadniona frustracja zawodnika. - Co to za powrót na tor? Ja tylko wychodzę do prezentacji, a nie wróciłem do speedway'a. Na domiar złego w jednym z wyścigów, kiedy Nermark dotknął taśmy mogłem wystartować, ale motoplat zaszwankował. Na razie nie można mówić o tym, że ja jeżdżę na torze. Jeżdżę, ale z miasta do miasta na zawody lub treningi – mówi zawodnik.
- Nie mam pretensji do trenera. O co mogę mieć pretensje? Znowu jednak wyszło tak, że wszyscy trochę pojeździli, a ja siedziałem w parkingu i oglądałem zawody. Drugi mecz wyglądał tak samo. Inni dostali szanse, ja nie bardzo, bo jak inaczej ocenić możliwość startu po jednym wyścigu w środku zawodów. Boli mnie ta sytuacja – dodaje Mariusz Staszewski.
Pomimo kiepskiego początku sezonu, wychowanek gorzowskiej Stali nie poddaje się i wierzy, że jeszcze udowodni na co go stać. - Dwa mecze, dwa biegi, dwa czwarte pola i dwa zera. Naprawdę wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Wierzę, że będzie jeszcze dobrze. Zresztą, jest dobrze na treningach. W zawodach jednak nie mam okazji tego pokazać. W parku maszyn tego nie udowodnię. Na treningach wcale nie jestem gorszy od kolegów, ale co z tego, skoro ja chodzę do prezentacji, a nie jeżdżę w zawodach – kończy Staszewski.
Problem w tym, że Klub Motorowy Ostrów na eksperymenty w trakcie meczu pozwalać sobie nie może. "Eksperymentowanie" w meczu z RKM-em ROW wiadomo jak się skończyło...