Mało brakowało, a Słoweniec wcale nie wystąpiłby w niedzielnym spotkaniu. Podczas sobotniego półfinału Speedway of Nations w niemieckim Teterow uczestniczył w groźnie wyglądającej kraksie z Amerykaninem Gino Manzaresem. Był po niej bardzo obolały, bezpośrednio po międzynarodowych zawodach nie był w stanie zagwarantować bydgoskim działaczom gotowości na mecz ligowy. Swój przyjazd potwierdził telefonicznie dopiero o północy.
Choć doskwierał mu ból, ambitnie walczył z rzeszowianami. Nie zamykał gazu i prezentował ogromne serce do walki. -To nie był do końca dobry występ, choć trzy punkty i dwa bonusy po takim wypadku z takim silnym człowiekiem. Liczyłem na większą zdobycz punktową. Brakowało mi szybkości szczególnie na starcie - ocenia Matic Ivacic.
Słoweniec był jednak pewny swych umiejętności i nie zamierzał rozpaczać nad obolałym ciałem. -Ból jest do wytrzymania - oceniał - Wydaje mi się, że byłem w stanie wystartować nawet w biegach nominowanych - podsumowuje -Nie mam jednak pretensji do działaczy i sztabu, to była ich decyzja. Jeśli woleli nie puszczać mnie do ostatnich biegów, to na pewno była to właściwa decyzja - kończy.
Matić Ivacic to z pewnością jeden z lepszych zawodników odwodu Polonii. Bydgoscy działacze zakontraktowali wielu nieznanych szerszej publiczności zawodników z nadzieją na znalezienie prawdziwej perły mogącej w znaczny sposób pomóc im w walce na drugoligowych frontach. Słoweniec nie jest co prawda materiałem na lidera Gryfów, ale wielokrotnie dostarczał ważne punkty z drugiej linii, a kibice znad Brdy chwalą go za ambicje i serce do walki. Podczas niedzielnego spotkania pomagał mu Artiom Łaguta.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po zielonogórsku