Podczas decydującego biegu sobotnich zawodów sędzia Krzysztof Meyze miał twardy orzech do zgryzienia. Po tym jak na pierwszym łuku przewrócił się Piotr Pawlicki, arbiter musiał przez dłuższy czas analizować powtórki. Ostatecznie uznał winnym całego zdarzenia Bartosza Zmarzlika i wykluczył go z wyścigu. Zbulwersowany takim obrotem spraw jest Jan Krzystyniak.
- Powiedzmy sobie szczerze, że pan Meyze źle prowadził te zawody. Wcześniejsze decyzje nie były jednak tak kluczowe dla przebiegu rywalizacji i można było to znieść. W finale sędzia przeszedł jednak samego siebie i wykluczenie Bartosza przelało czarę goryczy. To było bezczelne i tendencyjne. Zawodnik został ograbiony z walki o medal - mówi były żużlowiec i trener.
Sam Zmarzlik nie wykłócał się z arbitrem, a w telewizji powiedział, że trzeba jego decyzję zaakceptować i myśleć o kolejnych zawodach. - Wyobrażam sobie jak Bartek musiał być tym przybity i żal mi tego chłopaka. Widziałem w jego oczach na zbliżeniu kamery bezradność i bezsilność. Mógł się zastanawiać czym podpadł sędziemu. Ja sam nie widziałem żadnych racjonalnych powodów takiej decyzji i nie rozumiem, dlaczego nie powtórzono biegu w czterech - dodaje Krzystyniak.
Koniec końców nowym Indywidualnym Mistrzem Polski został Piotr Pawlicki. - Odczuwam pewną satysfakcję, bo przed zawodami typowałem, że właśnie on sięgnie po wygraną. Ludzie, z którymi rozmawiałem się z tego śmiali i przypominali mi, że Pawlicki jeszcze parę dni temu był w dołku. W żużlu wszystko zmienia się jednak bardzo szybko, a tydzień czasu to bardzo dużo. Przez ten czas można wiele zwojować i Piotrek Pawlicki to zrobił. Oprócz wykluczonego Zmarzlika, szkoda mi trochę Protasiewicza, bo zabrakło mu naprawdę niewiele, by znalazł się w finale - kwituje Krzystyniak.
ZOBACZ WIDEO Wyjątkowe narty Andrzeja Bargiela. "Dodawały mi otuchy"