Gabriel Waliszko. Z drugiej strony ekranu: Po(d)rzucone szwedzkie jajo

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Maciej Janowski za plecami Grega Hancocka i Craiga Cooka
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Maciej Janowski za plecami Grega Hancocka i Craiga Cooka

Zrobieni zostaliśmy kolejny raz w jajo. Bo organizowanie i przeprowadzanie turnieju w zawsze przesiąkniętej deszczem Malilli to nieustający powód do śmiechu, ale też do poważnego lamentu.

W tym artykule dowiesz się o:

Co rok jest to samo. Zaczyna się jakieś sześć miesięcy przed turniejem. Kiedy termin zawodów Grand Prix w kameralnej Mallili zostaje podany do szerszej wiadomości następuje szok i niedowierzanie. Na dwa tygodnie przed szwedzkim turniejem pojawia się kręcenie głową, a na kilka dni przed datą zawodów malują się powszechne uśmieszki i te same znaki zapytania: kiedy i ile napada. I co? I zawsze to samo, czyli kilka godzin przed pierwszym wyścigiem trzeba nakładać folie, obserwować chmury i zaklinać deszcz. A dalej? Dalej to już wszechobecne krople i mozolne prace.

No i ta zawodnicza cierpliwość wystawiana na próbę, o kibicowskiej nie wspominając ani słowem. Dziennikarze też nie mają łatwo, ale z tym trzeba się liczyć. Pytanie czy z corocznym oglądaniem szwedzkich popisów z radzeniem sobie na mokrym torze też musimy się zgadzać. Spójrzmy na fakty. Ogarnięcie pomoczonego toru, dosypanie nawierzchni, doprowadzenie ścieżek do jako takiej używalności to powód do niewątpliwej dumy. Ale już późniejsze malowanie krawężnikowej linii czy trzymanie kibiców w długim napięciu już chluby wielkiej nie przynosi. To, co zobaczyliśmy w sobotę podczas rundy mistrzostw świata było niewątpliwym żartem z nas wszystkich. I nie chodzi tu o starających się bardzo organizatorów, ale bardziej o system, który wciąż nie jest wypracowany bądź jest pomijany. Bo jak się ma sielska Malilla do odlotowej Warszawy, widowiskowego Torunia albo do atrakcyjnego Cardiff? Raczej nijak.

Niezauważanie czy błądzenie w morzu przepisów zdarzyć się może każdemu, jednak jak się powtarza jednego wieczora parę razy to są już powody do niepokoju. Przecież w Malilii przejeżdżanie dwoma kołami narysowanej kredą z podstawówki linii zdarzyć się może też każdemu i nie ważne komu się zdarza. Ważne, że jako widzowie oczekujemy sprawiedliwych warunków i profesjonalnego traktowania jednej z rund indywidualnych mistrzostw świata. A tymczasem wychodzi jak zwykle. 1348 mieszkańców tej urokliwej miejscowości tradycyjnie musi przeżywać skrajne emocje, od tych balansujących na granicy deszczowej błazenady do tych, którzy przychodzą na stadion, bo to jedna z niewielu w roku tak światowych rozrywek.

Jako nacja, która sponsoruje światowy speedway, możemy śmiało się wypowiadać. I powiedzieć sobie po sobocie wprost, że takich obrazków więcej nie chcemy. Deszczowe lanie, niepoważne wyczekiwanie, tradycyjne analizowanie, dziwne udawanie. Że jest śmiesznie, fajnie, profesjonalnie. No już nie jest. Ten szwedzki tor nakreślony w szwedzkich ciemnościach niczym wielkanocne jajo dał do zrozumienia, że ktoś z nas robi sobie żarty. Może trzeba wreszcie powiedzieć sobie dość i poszukać ciut lepszej lokalizacji. Są przecież miejsca, gdzie słońce prawie wcale nie zachodzi.

Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+

ZOBACZ WIDEO PGE IMME i gorące słońce letniego żużla

Źródło artykułu: