Maciej Kmiecik: Bartek, goń tego Woffindena. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą (komentarz)

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik przed Artiomem Łagutą
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik przed Artiomem Łagutą

Bartosz Zmarzlik nie wygrał Grand Prix Polski w Gorzowie, ale dorzucił do klasyfikacji 18 punktów i odrobił nieco straty do Taia Woffindena. Zwycięzca Martin Vaculik być może występem w Gorzowie załatwił sobie dziką kartę na kolejny sezon.

Słowa honorowego prezesa PZM, Andrzeja Witkowskiego, który po Grand Prix w Horsens nazwał polskich żużlowców "drobnymi ciułaczami" być może podziałały na Biało-Czerwonych jak płachta na byka. Od tego czasu nasi jadą jak z nut, a podczas finałowej rundy w Toruniu, zasłużony działacz będzie musiał pewnie "odszczekać" wypowiedziane wcześniej słowa. A z drugiej strony, bez tych kontrowersyjnej wypowiedzi może nie byłoby tylu Polaków w ścisłej czołówce klasyfikacji przejściowej cyklu? Drugi, trzeci, piąty w generalce to nasi.

Apropos drobnych ciułaczy. Nic nie ujmując Taiowi Woffindenowi, który zmierza po trzeci tytuł mistrza świata, w sobotni wieczór w Gorzowie właśnie przypominał takiego ciułacza. Brytyjczyk w serii zasadniczej nie wygrał ani razu. Ciułał i ciułał jednak te punkciki tak skutecznie, że wślizgnął się z dziewięcioma do półfinału, a w nim przyjechał do mety drugi i po raz szósty w tym sezonie wystąpił w wielkim finale. Mało tego, wskoczył nawet na podium. I w przeciwieństwie do Malilli, Woffindenowi nie musiał pomagać sędzia w awansie do ósemki. Brytyjczyk nawet jak ma słabszy dzień, to notuje dwucyfrówkę. W ten sposób zdobywa się tytuły mistrza świata.

Bartosz Zmarzlik bardzo chciał wygrać przed gorzowską publicznością. Jechał pod ogromną presją. W finale przez moment prowadził. Szybszy był jednak Martin Vaculik. Słowak już kiedyś w Gorzowie sprawił niespodziankę. W sobotni wieczór powtórzył ten wyczyn. Sukces ten jest prawie tak samo nieoczekiwany jak ten sprzed sześciu lat. Dla Vaculika może mieć duże znaczenie w kontekście dzikich kart na sezon 2019.

Jedynym żużlowcem, który może w tym sezonie dopaść rozpędzonego Taia Woffindena jest Bartosz Zmarzlik. Polak do lidera traci 16 punktów. To wciąż dużo, ale proszę spojrzeć, ile ich było jeszcze dwie rundy wcześniej. Bartek, walcz do końca z Brytyjczykiem. Jesteś piekielnie szybki. Chłodna głowa i szybki sprzęt mogą sprawić, że finał w Toruniu będzie pasjonujący jak nigdy, a gdzie lepiej powtórzyć wyczyn swojego mentora, Tomasza Golloba niż na polskiej ziemi? Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. Walcz do końca o to upragnione złoto.

Maciej Janowski zawsze uchodził za grzecznego chłopca. W żużlu osiągnął już sporo, a wiele jeszcze przed nim z medalami i tytułami w IMŚ włącznie. Szkoda, że w Gorzowie nie opanował emocji. Środkowy palec pokazany w trakcie wyścigu 16. w stronę Nickiego Pedersena to zupełnie niepotrzebny gest. W przeszłości Grand Prix już wiele widziało. Przepychanki, rękoczyny, rzucanie goglami i środkowe palce po zakończonych wyścigach jeszcze na torze czy w parku maszyn, owszem, zdarzały się. Gestu powszechnie uważanego za obelżywy w trakcie jazdy, szczerze mówiąc, nie pamiętam, a na Grand Prix jeżdżę już ponad 20 lat.

Nicki Pedersen święty nie jest i nigdy nie należał do żużlowców, którzy kandydowaliby do nagrody fair play. Ostatnimi czasy jednak spokorniał. Jeździ zdecydowanie bezpieczniej niż kiedyś. Na własnej skórze doświadczył, co znaczy ból i cierpienie, a prawie także perspektywa przedwczesnego zakończenia kariery. W wyścigu 16. Duńczyk najzwyczajniej w świecie próbował wykorzystać wcześniej błąd Janowskiego i wcisnąć się na drugą pozycję.

"Magic" ten paluszek był naprawdę zbyteczny. Udowadniaj swoją wyższość na torze. Znacznie bardziej podobał mi się gest, kiedy po upadku na pierwszym łuku wyścigu dziewiętnastego Maciej Janowski podszedł do Emila Sajfutdinowa, który nomen omen był sprawcą wypadku i podał mu rękę. Jeszcze większy szacunek za refleks i opanowanie. Położyć motocykl w takiej sytuacji, gdy pachniało potwornym karambolem, to wielka sztuka. Takiego Maćka chcemy oglądać. Takiego kibice uwielbiają i kochają. Nie zmieniaj się w niegrzecznego chłopca, bo tacy już w żużlu są i więcej specjalnie ich nie potrzeba.

Polacy w ogóle chwilami w Gorzowie jeździli tak, jakby to były zawody o być albo nie być. Atak Patryka Dudka na Szymona Woźniaka w powtórce wyścigu dziewiętnastego też pachniał gipsem. Przytomność umysłu jadącego z dziką kartą reprezentanta gospodarzy, który zamknął momentalnie gaz i wytracił całkowicie prędkość, uratowała go przed upadkiem. Kto wie, czy w podobnej sytuacji w PGE Ekstralidze, sędzia nie przerwałby wyścigu i nie wykluczył Dudka?

Apropos sędziowania. Na koniec jeszcze słówko o arbitrze. Krister Gardell do wyścigu finałowego był praktycznie anonimowy. Nie miał do podejmowania zbyt wielu trudnych decyzji. Żużlowcy nie kradli mu startów. Słowem, w miarę spokojne zawody do sędziowania. O arbitrach mówi się, że dobrze sędziują, gdy po zawodach nikt nie pamięta ich nazwiska. Kto sędziuje gorzowską Grand Prix w programie sprawdziłem dopiero, gdy jegomość na wieżyczce, zupełnie niepotrzebnie zatrzymał wielki finał.

Telewizyjne powtórki pokazały, że Gardell się pomylił i czerwony guzik wcisnął zupełnie bez uzasadnienia. W powtórce doszło do walki na łokcie i koszmarnie wyglądającego upadku Patryka Dudka. Tutaj Szwed podjął salomonową decyzją, dopuszczając do kolejnej powtórki całą czwórkę. W niej tym razem bez dwóch zdań na starcie ruszył się Patryk Dudek i sędzia miał całkowitą rację, że przerwał wyścig. Szkoda, że przerwał finał w pierwszym podejściu. Kto wie, czy Dudek nie byłby wtedy królem Gorzowa?

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po grudziądzku

Źródło artykułu: