Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Był pan na pogrzebie Tomasza Jędrzejaka, żużlowca, mistrza Polski, który 14 sierpnia popełnił samobójstwo. Rozmawiał z żoną, bratem, bliskimi. Udało się znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego?
Krzysztof Cegielski, były żużlowiec, ekspert nSport+: Wiadomo, że Tomek wszystkich nas bardzo zaskoczył. To, co się stało, od początku było wielkim znakiem zapytania. Zastanawiałem się nad okolicznościami i szukałem odpowiedzi. Dlaczego posunął się do takiego ruchu? Biorąc pod uwagę to, co usłyszałem z ust Karoliny, małżonki Tomka, brata Darka i całej rodziny, przyjaciół, wszystko wskazuje, że Jędrzejaka zabrał nam żużel.
Tak po prostu?
Wydaje mi się, że wiele trudnych sytuacji w trakcie ostatnich kilku lat wpłynęło na jego psychikę i nastawienie. Wielu sądziło, że to na przykład sprawy finansowe lub zdrowotne wpędziły go w kłopoty. Wszystko jednak wskazuje, że nie. To obciążenie głowy różnymi sytuacjami doprowadziło do dramatycznej decyzji. Jakby się wgryzać w szczegóły, choć nie chodzi o to, żeby w kogoś konkretnego uderzyć, to dziś pewnie każdy cofnąłby czas i zrobił pewne rzeczy inaczej. Wskazówek jednak nie cofniemy, więc każdy może już tylko w swoim sercu rozważyć, czy powinien mieć wyrzuty sumienia.
Żużel jest niebezpieczny nie tylko ze względu na to, co może się stać na torze.
Tak, zwłaszcza w Polsce, gdzie zawodnicy są obciążeni największym stresem i wyzwaniami. Doszliśmy do dużego profesjonalizmu i nie mam nic przeciwko temu, ale trzeba pamiętać, że za tym idą bardzo duże wymagania. Oczekuje się od nich świetnej jazdy cały czas, a każde niepowodzenie jest od razu obrabiane na tysiąc sposobów.
Jest grupa, głównie polskich zawodników, która bardzo wiele wysiłku musi włożyć, żeby w ogóle znaleźć miejsce w składzie. Widzę, że wielu z nich z ulgą przyjmuje, że są w drużynie, która jedzie na mecz. Muszą się mierzyć z oczekiwaniami kibiców, sponsorów i klubu. Nikomu nie może się powinąć noga, bo szybko jest oceniany przez klub i media. Żyjemy w czasach mocnych tytułów. Wiem, że one z czegoś się biorą, są łatwo formułowane, powinny być traktowane z lekkim dystansem, ale jest to bardzo trudne i wielu zawodników bardzo to przeżywa.
Nie chciałbym spłycać, ale każdy z nas żyje pod jakąś presją.
Zgadza się. Postępujący profesjonalizm jest dobry, bo pokazuje, że dyscyplina się rozwija. Żużel ma jednak swoją specyfikę. Sam w sobie jest niebezpieczny, a do tego dochodzą inne obciążenia. System wynagrodzenia różni się od tego w innych dyscyplinach. Zawodnik ma na głowie firmę, leasingi, koszty utrzymania sprzętu, mechaników, a system wynagrodzenia ściśle powiązany z formą sportową nie pomaga. Widzę tu szereg zagrożeń.
I gdzieś jeszcze?
Tak. Wiele reguł ustalanych przez lata sprawia, że zawodnik musi dbać już nie tylko o utrzymanie dobrej formy. Dochodzi szereg innych obowiązków, których jeszcze niedawno nie było. Mógłbym wyliczać, ale wszystko sprowadza się do tego, że dziś najmniejszym problemem zawodnika wydaje się to, co kiedyś było największym minusem dyscypliny. Chodzi mi o bezpieczeństwo na torze. Jest ono większe niż kiedyś i pod tym względem zawodnicy mogą być z pewnością spokojniejsi, ale wszystko dookoła jest dużym obciążeniem.
I myśląc o tym, co stało się z Tomkiem, musimy mieć to wszystko z tyłu głowy?
Tak. W jednym z ostatnich wywiadów dla TV Proart Tomek mówił o frustracji. Dotyczyło to sytuacji z Adrianem Miedzińskim. To było rok temu. Pamiętamy, że po upadku Tomek podszedł do Adriana i uderzył go. Normalnie by się tak nie zachował. Jednak w związku z sytuacją, że akurat wtedy nie miał miejsca w składzie, nie zapanował nad sobą.
Ostatnio nie miał jednak problemów, jeździł, był liderem Stali, jej najlepszym zawodnikiem.
Lepszym od Grega Hancocka nawet. Jednak on cały czas chciał udowadniać, że nie jest drugoligowym zawodnikiem. Co z tego, że rządził i dzielił? W ostatnim czasie przejmował się biegiem, w którym przyjeżdżał drugi. Przeżywał nawet pojedynczy defekt. Mówił, że spadnie mu średnia. Był perfekcjonistą. Jeździł w drugiej lidze, a chciał pokazać, że bardziej pasuje do innej ligi.
ZOBACZ WIDEO Lech Kędziora wspomina ostatnią odprawę z Tomaszem Jędrzejakiem
Wiem, że strasznie przeżył to, że nie mógł pojechać w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski.
To prawda. Bardzo poważnie traktował te zawody. Był rezerwowym, ale na stadion w Lesznie przyjechał z nadzieją, że wystartuje za chorego Maksyma Drabika. Zwłaszcza że wypadł rezerwowy numer jeden, czyli Szczepaniak. Okazało się jednak, że za Szczepaniaka wskoczył Nowak i to on pojechał w zawodach, a Tomek został drugim rezerwowym. Rozmawialiśmy długo, analizowaliśmy regulamin, chciał wyjechać ze stadionu, tak bardzo był wzburzony. Poprosiłem, żeby został, bo za taką akcję groziło zawieszenie. Bardzo niefortunnie poukładała się ta sprawa z rezerwowymi i bardzo szkoda, że Tomek nie pojechał ostatecznie w tych zawodach, bo bardzo duży nacisk kładł w tym roku na zawody indywidualne. W tym zakresie ułożyło mu się bardzo źle, bo eliminacje do GP i SEC w tym roku były odwołane na wiosnę ze względu na pogodę. Te czynniki również nie pomogły.
A jakie były inne?
O tym też mówił w wywiadzie. Chodzi na przykład o groźby od kibiców, czy raczej pseudokibiców z Ostrowa Wielkopolskiego, skąd pochodził. Oni mu grozili, bo nie podpisał kontraktu z tym klubem, a zdecydował się na Stal Rzeszów. Ta sprawa go męczyła, mówił, że wiele osób jest zdenerwowanych na niego, że nie wrócił. Miał bardzo przykre groźby czy też podrapany samochód. Trzeba to jednak było uszanować. Szkoda że nie wszyscy to zrobili. Tragedia wydarzyła się kilka dni przed meczem Ostrovia - Stal.
Z tego, co pan mówi, wynika, że Tomek za bardzo się tym wszystkim przejmował.
Właśnie. Mogłoby się wydawać, że nie jest zbyt trudno sobie z tym wszystkim poradzić. Bo, jakie ma znaczenie, że zdobyło się 13, czy 15 punktów? Zwłaszcza że drużyna i tak wygrała. Tomek jednak przeżywał również i takie sprawy. Powiedzielibyśmy, że nie było jakichś drastycznych sytuacji, ale te wszystkie drobne jaki i te poważniejsze kumulowały się.
Czy w tych drobnych był też temat zaległości finansowych Stali?
Nie wiem. Mówił, że nie jest źle, że z połowy jest rozliczony.
Tak sobie myślę, że każdy z nas powinien wypracować w sobie jakiś mechanizm obronny w walce z całym złem, które nas otacza. Trzeba mieć jakąś skorupę, która pozwala zmniejszyć stres.
Tomek to nie był 20-latek. Jeździł wiele lat, zebrało mu się wiele problemów, z którymi przez wiele lat sobie radził. Być może z wiekiem odporność na wszystko, co nas otacza, spada. Żona powiedziała bardzo ważną rzecz, że jeśli ktoś ma w głowie zakończenie kariery i myśli o tym, powinien to zrobić. Tomek miał taką myśl, ale okazuje się, że przekroczył pewną granicę. Dalej uprawiał sport, a jego wytrzymałość na to, co dzieje się dookoła, była już mniejsza.
Miał depresję?
Tego nie wiem. Dzisiaj możemy domniemywać i tylko analizować. Nikt jednak na to nie wpadł wcześniej, nikt tego nie zauważył. Teraz jest za późno, ale trzeba spróbować wyciągnąć wnioski, żeby pomóc innym, bo Tomkowi już nie pomożemy.
Jak pomóc innym?
Obciążenia nagle nie znikną. Trzeba z zawodnikami rozmawiać, żeby nie byli pozostawieni samym sobie. 15 lat minęło od mojego wypadku. Niedługo potem Rafał Kurmański popełnił samobójstwo. Już wtedy mówiłem, że wszyscy byli z Rafałem, kiedy osiągał sukcesy, a kiedy zaczęły się problemy, został sam. Na stadionie był podrzucany, za bramą nie było nikogo, kto podałby mu rękę. Czasy się zmieniły, a przyczyny drastycznych zachowań są podobne, jak kiedyś. Nie wychwycimy jednak tego, jeśli nie będziemy rozmawiać. Sam przeprowadziłem tysiące rozmów z zawodnikami. Kilka o ważnych stanach emocjonalnych. Niektórych udawało się naprowadzić na dobrą ścieżkę, ale przecież ja nie jestem fachowcem.
I to nie jest systemowe rozwiązanie.
No właśnie. Nie ma w Polsce instytucji, która umiałaby sobie dobrze z tym problemem poradzić. Nikt nie czeka na zawodników, którzy nie mają ochoty otwierać się przed Cegielskim, działaczami, czy dziennikarzem. Żużlowcy potrzebują czegoś w rodzaju okna zaufania, telefonu do psychologa. Potrzebują kogoś dostępnego dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tak, żeby wiedzieli, gdzie dzwonić w krytycznym momencie. Po drugiej stronie musi być jednak ktoś, kto będzie wiedział, jak im pomóc. W Niemczech, po samobójstwie bramkarza Roberta Enke, coś takiego stworzono. Kilku sportowcom to pomogło.
Myśli pan, że u nas uda się coś takiego zrobić?
Widzę, że po śmierci Tomka pojawiają się głosy o różnych problemach natury mentalnej u innych zawodników. W żużlu tego typu problemy stały się tak poważną sprawą, że trzeba coś z tym zrobić. Trzeba jednak myśleć szerzej, o całym polskim sporcie. Michael Phelps odnosił sukcesy, ale zmagał się z depresją. U nas też się to zdarza. W innych dyscyplinach takich jak piłka nożna, koszykówka czy siatkówka mamy też publicznie znane przykłady.
Jednak w żużlu sytuacja wygląda najbardziej poważnie. W tym sporcie mamy już cztery samobójstwa.
Po śmierci Tomka wszyscy są bardzo przejęci i nie znam osoby, która nie chciałaby z tego wyciągnąć wniosków. Prezesi Ekstraligi i przewodniczący GKSŻ nie chcą łatwo zapomnieć. Chodzi o szybkie decyzje, jak i systemowe w dłuższej perspektywie. Choćby o wypracowanie formuły badań lekarskich pod kątem stanu zdrowia psychicznego i różnych przypadłości. Badania nie mogą być jednak fikcyjne, czy robione po łebkach. Poza tym musimy uczulić kluby, trenerów, prezesów, kierowników, żeby bacznie przyglądały się zawodnikom i wyłapywały pewne sprawy. Liczę również bardzo na to, że każdy wyciągnie z tej sytuacji wnioski, tak by troszkę bardziej jednak szanować tych, którzy dają nam frajdę, radość, pracę. Nie zapominajmy nigdy, że żużlowcy to nie są maszyny bez uczuć.
Gdzie szukać pomocy?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ.