Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jak ocenia pan okres transferowy w Innpro ROW-ie Rybnik?
Krzysztof Mrozek, prezes Innpro ROW-u Rybnik: Jestem zadowolony. Mamy zawodników na miarę naszych możliwości finansowych. Uważam, że powstała fajna drużyna z potencjałem. Teraz sztab szkoleniowy musi z nich go wydobyć.
Nie obawia się pan, że ten zespół szybko się pokłóci?
Nie, a dlaczego miałoby tak być?
Macie nadwyżkę zawodników, a niektórzy nie mieli ostatnio ze sobą po drodze.
Na tej samej zasadzie mógłbym stwierdzić, że z każdym z dziennikarzy miałem kiedyś nie najlepsze relacje. Podobnie było zresztą z panem. Bywało przecież różnie, a teraz normalnie odpowiadam na pana pytania. Nie warto żyć przeszłością. Poza tym te kwestie dotyczące atmosfery to pierdoły wymyślane przez filozofów, którzy nazywają się ekspertami. Słuchać tego nie idzie.
Ostatnio oglądałem w telewizji przedstawianie terminarza PGE Ekstraligi. Wytrzymałem komentarze przy pierwszej, drugiej, trzeciej czy czwartej kolejce. Później wyłączyłem głos, a następnie dałem sobie spokój i poszedłem zamknąć kury.
ZOBACZ WIDEO: Czy to powód słabszej formy Janowskiego? Zawodnik odpowiada
A co się panu nie podobało?
Tych analiz nie dało się słuchać. Dodam, że jednym z największych ekspertów jest teraz pan Patryk Malitowski, pięciokrotny mistrz świata, który kiedyś u mnie jeździł i miał problem, żeby wygrać bieg. Dobrze mu za to kiedyś poszło w memoriale Łukasza Romanka. O całej reszcie lepiej nie gadać.
Czyli trzeba być wybitnym żużlowcem, żeby wyrazić własną opinię? Tylko tacy mają prawo zabierać pana zdaniem głos?
Nie o to chodzi, ale te analizy były takie, że po czterech kolejkach lepiej byłoby od razu wpisać nam zero punktów, wypłacić pieniądze za transmisje i tych meczów w ogóle nie jechać.
Może boli pana, że eksperci nie wierzą w ROW Rybnik?
Nie, nie boli mnie głupota innych ludzi. Poza tym już kiedyś panu mówiłem, że transmisje telewizyjne z meczów oglądam często bez głosu. Poziom jest dla mnie słaby i taką refleksją chciałem się z panem podzielić.
Wróćmy do kwestii kadrowych. Czy szerszy skład na sezon 2025 to celowy zabieg?
Oczywiście, że tak. Regulamin będzie specyficzny, tak naprawdę wyjątkowo korzystny dla beniaminka. Można przegrać w rundzie zasadniczej 14 meczów, a następnie nastawić się na rywalizację w play-down i wygrać pierwszy dwumecz. Wtedy ma się pewne utrzymanie i święty spokój. Mamy zatem szerszą kadrę, bo uważamy, że warto dmuchać na zimne i nie popełniać głupich błędów. Żużel to nie są szachy. Kontuzje się zdarzają.
To ciekawe. A pamięta pan sezon, kiedy oddawał Krystiana Pieszczka do klubu z Rzeszowa? Wtedy mówił pan, że szersza kadra się nie sprawdza i że zaczęliście jechać lepiej, gdy w zespole zrobiło się luźniej.
Rzeczywiście, tak mówiłem, ale proszę też pamiętać, że zwykle największe zamieszanie robi ten najsłabszy zawodnik. Poza tym nie ma idealnego rozwiązania, które zadowoli wszystkich. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do roli trenera, który musi zapanować nad całym towarzystwem. Najpierw trzeba dokonać selekcji, a później wygrywać. Opowiadanie o atmosferze to mity. Klimat jest wtedy, kiedy zespół wygrywa. Gdy są porażki, to nawet wśród najlepszych kumpli zdarzają się zgrzyty.
Czy po którejś kolejce wypożyczycie jednego z zawodników?
Nie wiem, czy Piotr Żyto ma taki pomysł. Nie rozmawialiśmy o tym. Nie chcę decydować za niego, bo wtedy nie miałby komfortu pracy.
Powiedział pan, że jest zadowolony z okresu transferowego. Mam rozumieć, że pozyskaliście wszystkich zawodników, na których wam zależało?
Bardzo chciałem pozostania Brady'ego Kurtza, ale dogadał się szybko we Wrocławiu i go nie ma. To jedyny zawodnik, którego mi trochę brakuje.
A Szymon Woźniak, który wolał od was pierwszoligową Abramczyk Polonię Bydgoszcz? Nie ma pan poczucia niedosytu?
Nie mam. Z Szymonem Woźniakiem rozmawiałem, kiedy wracał od prezesa Jerzego Kanclerza. Wtedy było już tak naprawdę za późno. Był jednak moim trzecim wyborem po Maksymie Drabiku i Glebie Czugunowie.
Dlaczego Drabik i Czugunow to lepsze opcje od Woźniaka? Może pan uzasadnić?
To już kwestia czucia zawodników. Takie mieliśmy obserwacje z trenerem Piotrem Żyto. Analizowaliśmy nie tylko ligę polską, ale i szwedzką, gdzie nasz szkoleniowiec spędził cały sezon. Naprawdę wierzymy w potencjał Maksyma Drabika. Najważniejsze to dać mu przestrzeń, zapewnić spokojną głowę, nie przeszkadzać i przede wszystkim z nim nie walczyć. Kiedy z nim rozmawiam, to mam zresztą wrażenie, że dziennikarze na siłę robią z niego idiotę.
Pan chyba żartuje. W jaki sposób?
Proszę pozwolić mi dokończyć. Maksym Drabik, to jest naprawdę inteligentny gość. Jeśli jednak prosi o coś dziennikarza albo w danej chwili nie chce rozmawiać, a niektórzy piszą coś zupełnie innego na jego temat, to nie powinni być zdziwieni, że się usztywnia i buduje pancerz przed mediami.
Przypomnę tylko panu, że Maksym Drabik jeździ w PGE Ekstralidze i zarabia niemałe pieniądze. Trudno zatem w tej sytuacji uniknąć ocen. A jeśli zależy mu na przedstawianiu jego punktu widzenia, to może powinien zacząć rozmawiać?
Pod warunkiem, że druga strona pisze prawdę. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Maksym Drabik jechał w minionym sezonie słabo, więc jak miał być niby oceniany?
Faktycznie, jechał słabiej niż zwykle. To dlatego jest teraz w Rybniku. U każdego żużlowca są lepsze i gorsze chwile. Wierzę, że teraz u Drabika nastąpi ten lepszy czas. Poza tym jego trzeba potrafić słuchać. Miałem z nim kilka spotkań i wszystkie wspominam bardzo dobrze. W naszym klubie będzie pod moim parasolem ochronnym i nie pozwolę robić z niego durnia, bo mi się to bardzo nie podoba.
Czytał pan ostatni wywiad z prezesem Michałem Świącikiem, który powiedział, że nie powinien się pan wtrącać w sprawy Krono-Plast Włókniarza i Maksyma Drabika?
Na wszystkie argumenty prezesa Włókniarza reaguję z dużym uśmiechem na twarzy. Z tego miejsca życzę mu Wesołych Świat, zdrowia i spokoju dla klubu, najbliższych i całego częstochowskiego środowiska żużlowego. Nie mam też zamiaru wtrącać się w sprawy Włókniarza. Interesuje mnie tylko i wyłącznie ROW. Zostałem jednak wywołany do tablicy. Dostałem konkretnie pytanie o to, czy obawiam się, iż Maksym Drabik nie wystartuje od początku przyszłego sezonu w naszych barwach. Pozwoliłem sobie zatem na komentarz z perspektywy mojego żużlowca.
Ma pan obawy o starty Drabika?
Żadnych. Zakontraktowałem tego zawodnika, żeby był jednym z naszych liderów i jestem przekonany, że tak właśnie będzie. Za wszystko, co się dzieje się teraz na linii Włókniarz - Drabik, jestem bardzo wdzięczny prezesowi Świącikowi. Chciałbym mu publicznie podziękować, bo w ten sposób bardzo nam pomaga.
W jaki sposób?
Nie będę musiał dodatkowo motywować Maksyma Drabika, bo robotę odwala za mnie prezes Włókniarza. Zawodnik będzie poirytowany zachowaniem poprzedniego pracodawcy i pojawi się w nim sporo złości. Jestem przekonany, że dzięki temu będzie w znakomitej formie.
Powiedział pan jednak w rozmowie z Interią, że Włókniarz reperuje budżet kosztem zawodników, bo domaga się od nich rozliczenia wydatków za przygotowanie do sezonu.
Odpowiem, choć zaprasza mnie pan na dyskusji nie na temat mojego klubu, a wolałem tego uniknąć. Rozumiałbym postępowanie Włókniarza, gdyby ta sytuacja miała miejsce w trakcie sezonu. Wtedy można kontrolować, nadzorować czy oglądać wydatki. Kiedy to dzieje się jednak po zakończeniu rozgrywek, to dla mnie mamy do czynienia z reperowaniem budżetu. Liczy się kontekst, bo zawodnik już odszedł, a poza tym jest już po rywalizacji. Rozumiem zatem, że kiedy żużlowcy jeździli, to nikt nie miał do nich zastrzeżeń. Pojawiły się one nagle, gdy przykładowo Maksym Drabik stwierdził, że może jednak znajdzie innego pracodawcę.
Czy według pana wiedzy Maksym Drabik miał podpisane z Włókniarzem porozumienie dotyczące startów sezonie 2025? Mówi się, że tak było i klub będzie domagać się pieniędzy.
Nie interesuje mnie to i nie chcę tego komentować. Pyta pan o rzeczy niezgodne z regulaminem. Dla mnie istnieją pojęcia kontraktu i prekontraktu. Nic więcej.
Wróćmy do kwot za przygotowanie do sezonu, bo to ciekawa kwestia. Czy według pana zawodnicy powinni się z takich kwestii w ogóle tłumaczyć?
Przede wszystkim to nie powinno być nazywane kwotą na przygotowanie do sezonu. To są pieniądze za podpis. Znowu tworzymy w żużlu fikcję. Nie zazdroszczę nikomu zarobków, zwłaszcza tym, którzy ryzykują zdrowiem i życiem, ale przecież pan doskonale wie, że te sumy nie są małe. Nie chciałbym nikogo skrzywdzić, ale nie znam przypadku zawodnika, który wszystkie te pieniądze wydaje na przygotowanie do jazdy. Może się mylę, ale to mało realne. Tak może być jedynie w tych niższych ligach, gdzie ktoś dostaje 100 tysięcy, ale nie w PGE Ekstralidze, gdzie mamy stawki na poziomie miliona złotych. Bądźmy poważni. Gdyby rozliczyć wszystkich żużlowców w najwyższej klasie rozgrywkowej, to trzy czwarte musiałoby oddawać kasę klubom.
Chciałbym zmienić temat i zapytać pana o słowa Jakuba Jamroga. Czy to prawda, że obiecywał pan zawodnikowi pozostanie w Rybniku niezależnie od ligi, a później wycofał się z tych słów?
Oczywiście, że była taka deklaracja z mojej strony. Nie zamierzam się wybielać i samemu sobie zaprzeczać. Pamiętam jednak doskonale rozmowę, którą odbyliśmy wspólnie z zawodnikiem i trenerem Antonim Skupieniem. Kuba powiedział wtedy, że uwielbia mecze o najwyższą stawkę, bo doskonale się w nich sprawdza. Stwierdziłem, że to doskonale, bo właśnie teraz czeka nas taki dwumecz z Polonią Bydgoszcz w finale.
I co się wtedy stało?
Utkwiły mi w pamięci dwie sytuacje. Na naszym torze w kluczowym biegu Kuba doskonale wiedział, jak przygotowane są pole startowe i jaka jest stawka. Brady Kurtz wyskoczył wtedy spod taśmy i przywiózł trójkę, a Kuba zrobił start jak szkółkowicz i był ostatni. W Bydgoszczy było podobnie. Wtedy olbrzymi ciężar gatunkowy miał wyścig czternasty. Przegraliśmy go 1:5 i była nerwówka do końca. Kuba też miał dobre pole, a wyjechał ostatni. Nasuwa się zatem pytanie, czy jednak presja mu nie przeszkodziła. Cały sezon jechał w Rybniku świetnie. Byliśmy z niego zadowoleni, bo notował wiele rewelacyjnych występów. Dał nam jednak do myślenia, bo w PGE Ekstralidze każdy bieg to wielka presja.
Rozumiem jednak, że rozmowy prowadziliście. Zawodnik mówił, że pan zwlekał, że nie mógł się z panem skontaktować i uzyskać ostatecznej odpowiedzi.
Rozmawialiśmy przez telefon i faktycznie prosiłem Kubę o czas. To była kwestia kilku dni. Mówił mi jednak, że ma jechać do Krosna na rozmowy. Odpowiedziałem, że jeśli nie jest w stanie wytrzymać, to rozstajemy się w zgodzie i życzę mu wszystkiego najlepszego. Uznał, że nie może już dłużej tego przeciągać, bo zostanie bez angażu w fajnym klubie. Pojechał i się dogadał. Czas pokaże, czy miałem rację, czy się pomyliłem. Postąpiłem jednak zgodnie z maksymą, że faceta poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. To była jednak trudna decyzja, która zapadła po konsultacjach z trenerami.
Skoro jesteśmy przy trenerach, to dlaczego Piotr Żyto? Co przemawiało za jego powrotem do Rybnika?
Z Piotrem Żyto jesteśmy jak stare, dobre małżeństwo. Najpierw była jedna współpraca, powiedzieliśmy sobie swoje zdanie i się rozstaliśmy. Po przerwie doszło do drugiego związku, a teraz mamy trzecie podejście. Zdecydowałem się na tego trenera, bo ma jeden wielki atut, którym jest umiejętność przygotowania toru. Doskonale to czuje, a teraz o wyniku zespołu decydują detale. Potrzebowałem człowieka, który przypilnuje tego tematu od A do Z. Poza tym ma doświadczenie ekstraligowe, chce mu się pracować, zna rybnickie środowisko i Mrozka. Dzięki temu wie, jak się ze mną obchodzić. Argumentów na tak było bardzo dużo.
Jak pan sam zauważył, wielu ekspertów skazuje was na spadek. Niektórzy dają wam szanse i mówią jednak, że w rywalizacji z Włókniarzem nie jesteście bez szans.
A czyja to narracja? Sztandarowych ekspertów, czyli Jana Krzystyniaka i Leszka Tillingera? To głównie ich zdaniem Rybnik jest słaby. Kiedyś któryś z nich opowiadał, że na pewno nie awansujemy. Mieliśmy zostać rozjechani, a później nawet pół słowa nie powiedzieli. Z tego miejsca im jednak bardzo dziękuję, bo ten bełkot i wieczne narzekanie na rybnicki klub to świetny doping, który nas niesie. Wolę zatem słuchać, że jesteśmy słabi. Później będę czekać, aż się pomylą, aczkolwiek mam świadomość, że z przyznaniem się do błędu jest u obu panów znacznie trudniej.
Kto będzie waszym głównym rywalem? Zgadza się pan, że walka o utrzymanie rozegra się pomiędzy ROW-em a Włókniarzem?
A dlaczego z Włókniarzem? Bo tak jest na papierze? Liczy się to, co będzie w sezonie na torze. Wtedy dojdzie do weryfikacji. Mamy w PGE Ekstralidze trzy drużyny, z którymi będzie trudno wygrywać, bo są piekielnie mocne. Mam na myśli Orlen Oil Motor Lublin, Betard Spartę Wrocław i Apator Toruń. Pozostałe ekipy są często oparte o jednego wyrazistego lidera. Jeśli dojdzie do jakiejś kontuzji, to wtedy wszystko może się wywrócić. To między innymi dlatego mamy szerszą kadrę. Inni będą musieli reagować i szukać, a na rynku nic nie będzie. My woleliśmy dmuchać na zimne.
Rozmawiał Jarosław Galewski, dziennikarz WP SportoweFakty