Druga część Grand Prix Polski w Toruniu zaczęła się układać po myśli Bartosza Zmarzlika. Upadek Taia Woffindena w czwartej serii startów sprawił, że Polak stanął przed szansą odrobienia aż trzech punktów, co jest niezwykle ważne w kontekście walki o złoty medal IMŚ.
W piętnastej gonitwie zakotłowało się jednak na wyjściu z pierwszego łuku, przez co Zmarzlik spadł na koniec stawki. 23-latek miał świadomość o co jedzie i na wejściu w pierwszy łuk ostro podjechał pod łokieć Przemysława Pawlickiego.
- Dotknął, nie dotknął. Wjechał w tor jazdy Pawlickiego. Normalnie jedzie się od zewnętrznej do wewnętrznej. "Pika" na wejściu w łuk w wykonaniu Bartosza była bardzo ostra. To jest sytuacja, że dwóch zawodników spotyka się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwej porze - stwierdził w Canal+ Mirosław Jabłoński.
Podobnie zdarzenia ocenił komentator Tomasz Dryła. - Bartek wiedział, że jeśli tam nie wjedzie, to będzie bez punktów - ocenił.
Ostatecznie sędzia wykluczył z powtórki Pawlickiego. - Czuję się bardzo dobrze. To nie jest tak, że się przestraszyłem. Po prostu nie widziałem Bartka. Nie miałem gdzie pojechać, stąd wjechałem w łuk wyprostowanym motocyklem. Efekt był taki, że się położyłem - powiedział reprezentant Polski.
W studiu Canal+ nie brakowało jednak opinii, że równie dobrze arbiter mógł wykluczyć Zmarzlika. - Dzięki temu, że tego nie zrobił, nadal mamy walkę o złoto - zauważył Janusz Kołodziej. Zgodził się z nim Patryk Dudek. - Wykluczenie Bartka było prawdopodobne. To był atak na granicy. Chwała za to, że dopisuje mu szczęście - stwierdził zielonogórzanin.
Zmarzlik wygrał powtórkę felernego wyścigu, dzięki czemu przewaga Woffindena w mistrzostwach stopniała do pięciu punktów.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2018: finał Fogo Unia Leszno - Cash Broker Stal Gorzów