Opowieść o finale brytyjskiej Premiership niestety, ale muszę zacząć od typowo polskich narzekań. Z naszej redakcji poleciał do Anglii mail informacyjny, że stawię się na miejscu. Może nawał pracy, może przeoczenie, nie mam pojęcia, ale na liście akredytowanych dziennikarzy niestety mnie nie było. Pojechałem wiedząc, że bilety na pewno dostanę na miejscu. 20 funtów to nie majątek. Na szczęście wszedłem na stadion bez żadnych problemów, po okazaniu legitymacji prasowej, ale ciekawie już było przed samymi bramkami.
Korki są wszędzie
Krajowa droga A47, z której mamy ostatni zakręt na domowy tor Kings Lynn Stars była nieźle zakorkowana. Na szczęście przy samym zjeździe łączy się z nią A148, więc drobne nagięcie przepisów (jazda pasem prawym zamiast lewoskrętem) wystarczyło, aby na 40 minut przed pierwszym wyścigiem dostać się do czołówki aut wjeżdżających na parking. Wcześniej takie rzeczy by nie przeszły. W Polsce narzeka się, że policja czai się gdzieś za rogiem i łapie na radar. Tu nie ma takiej potrzeby. Na dystansie mniej więcej 100 mil (ok. 150 km), mijaliśmy około 20 fotoradarów. To w Anglii normalne i nikt nie narzeka.
Sam parking szału nie robił. Trochę miejsc na betonowym podłożu przy samym stadionie, ale oczywiście za mało jak na mecz finałowy. Dodatkowe miejsca na polance i małym żwirku. Wszystko perfekcyjnie zarządzane przez trzech funkcyjnych, którzy dbali o to, by nikt nikogo nie zastawił. Tu napotykamy jednak nie pierwszy problem brytyjskiego speedwaya - parking zupełnie za darmo. Niby to fajnie, ale u nas już dawno by kasowali po "dyszce", albo i więcej. Tak budujemy kolosalne budżety.
Kolejka do kas miała dobre sto metrów, a trzeba przyznać, że było to na niewiele ponad pół godziny przed pierwszym wyścigiem. Generalnie nie mam pojęcia, jak udało im się to rozładować, bo w momencie planowanego rozpoczęcia spotkania wszyscy byli już na trybunach. Działały tylko trzy kasy, w każdej starsza kobieta. Co ważne - w kasach sprzedają tylko bilety. Programy są dostępne już po wejściu na stadion. Same wejściówki to najprostszy ze znanych systemów - kawałek papieru przedzierany przy wejściu.
Zwykłe piwo kupisz tu legalnie
Po wejściu miły folwark. Piwo jasne, piwo ciemne (wszystko z normalną zawartością alkoholu), hot dogi, kiełbaski, sporo krzeseł i stołów w budynku pod trybuną siedzącą z gastronomią a na dodatek w pełni ubrany motocykl żużlowy. Dla dzieciaków gratka. Pierwszego napotkanego piwosza w czapce miejscowej drużyny spytałem o jego oczekiwania względem tego wieczoru. - Na wiele nie mamy co liczyć. Jasne, że kciuki za swoich będę trzymał i zaraz wypije łyka za ich zdrowie, ale przewaga Poole jest duża, a nam brakuje jednego z kluczowych żużlowców. Może chociaż ściganie będzie na poziomie lepszym niż u nich - wyraził nadzieje fan.
Dla fanów niewiele miejsc siedzących. Głównie stojące więc koce, składane krzesła w sporej liczbie. Najmniej przeszkadzało to zwierzakom, których też naliczyłem kilka sztuk. Sektor, a w zasadzie kontener, dla mediów zlokalizowany był na wyjściu z drugiego łuku. Widoczność średnia, ale na szczęście wewnątrz pomieszczenia dostępny był telewizor z powtórkami live. Na plus też toalety, które były lepsze niż na niejednym stadionie w Polsce. Dodatkowo do dyspozycji mediów poza standardowymi kontaktami z prądem, wifi czy stołami był też czajnik, woda i do wyboru kawa, herbata i świetna gorąca czekolada popularnej brytyjskiej firmy. - Jest chłodno, więc trzeba się jakoś grzać, a w pracy piwa nie wypada - uśmiechali się do mnie miejscowi.
Bezpieczeństwo? To jest motosport!
Sam mecz przebiegał bardzo płynnie. Naliczyłem 3 równania toru i ani jednego wyjazdu polewaczki. Pierwszy szok dla przyzwyczajonego do polskiego ścigania kibica. Kolejna ciekawostka to fakt, że pomiędzy pierwszymi ośmioma wyścigami na torze nie uraczyliśmy żadnego traktora. Po nawierzchni spacerował pan, który wybierał większe kamienie i to wszystko. Tor, choć mocno przeorany, wyglądał i tak dość równo a zawodnicy nie mieli większych problemów z jego pokonywaniem. Niestety to nie był najlepiej reklamujący ligę mecz. Mijanek na torze zbyt wiele nie było.
- Tak jeżdżą bez równania i zaraz ktoś padnie i się połamie - zagaiłem do starszego pana, który zachłannie zaciągał się papierosem. - Panie, to jest motosport! Czego oczekujesz? Jak bierzesz udział w motosporcie, to musisz się liczyć z ryzykiem. Czasem lepiej upaść w dobrze odsypane niż na ten wasz polski beton - odpowiedział oburzony i nie miałem zamiaru z nim dyskutować, bo widać było, że nasza liga mu nie leży. To nie był jednak jedyny aspekt bezpieczeństwa, który zwrócił moją uwagę.
W naszych ligach mamy strefy buforowe w pobliżu toru. Na większości stadionów po prostu nie wpuszcza się tam osób bez przepustek, a tym bardziej kibiców w trakcie trwania wyścigów. Na torze w King’s Lynn można jednak swobodnie spacerować dookoła stadionu w trakcie wyścigów, będąc dosłownie półtora metra od zawodników. Dwie rzeczy, które nas oddzielają od rozpędzonych motocykli, to standardowa banda oraz czterometrowa siatka z kratownicy. Z toru nie kurzyło się tak jak na każdym naszym obiekcie i stojąc jakieś 4-5 metrów od bandy nie odczułem nawierzchni na swoim ciele, ale przeraził mnie widok rodziny stojącej tuż przy siatce okalającej bandę cały mecz. Nie dość, że byli bardzo blisko, to ojciec dumnie trzymał córkę na swoich plecach. Jeden kamień z toru mógł wywołać tragedię.
Po 14 wyścigach losy rywalizacji w brytyjskim finale były już znane. Miejscowi wygrali ten mecz, ale przegrali batalię o złoto. Wtedy nastąpił standardowy wyścig szczurów, aby nie stać w korku przy wyjeździe na drogę. W związku ze zwolnieniem wielu miejsc, mogłem się przemieścić pod sam start i obserwować wyjście zawodników spod taśmy w odległości maksymalnie metra od zajmującego czwarte pole Roberta Lamberta. Niesamowite wrażenie. U nas praktycznie niemożliwe do przeżycia, bo istnieją wspomniane wcześniej strefy buforowe, ale radość była krótkotrwała, bo już przy wejściu w łuk widoczność ewidentnie spadła.
Brytyjski żużel to całkiem inna mentalność i intensywność. Tam nic nie jest aż tak profesjonalne, jak u nas, ale za tym idzie luz, którego z kolei nam brakuje. Kogo obchodzi wynik meczu, kiedy w domu czeka rodzina? Ważniejsza jest dobra zabawa i spotkanie z przyjaciółmi, co de facto jest głównym czynnikiem przyciągającym jeszcze garstkę kibiców na żużlowe obiekty na uboczu angielskich miast.
Korespondencja z King's Lynn
Bartłomiej Ruta
ZOBACZ WIDEO Oficjalne promo 2019 PZM Warsaw FIM SGP of Poland
I co najważniejsze bardzo ciekawy! ;)
Następny w ten deseń bardzo mile widziany będzie! ;)