Mateusz Kozanecki, WP SportoweFakty: Jak to się stało, że trafił pan do żużla, a nie innej dyscypliny, jak chociażby koszykówka czy baseball, które są tak popularne w Stanach?
Steve Evans, promotor żużlowy z USA: Pochodzę z Wolverhampton w Wielkiej Brytanii. Moi rodzice byli wielkimi fanami żużla, jednak nieco przystopowali, kiedy doczekali się dzieci. Na początku bardziej interesowałem się wyścigami samochodowymi, a gdy miałem 12 lat ojciec w końcu zabrał mnie na żużel. Pokochałem ten sport od samego początku. Jestem kibicem od 1986 roku, a promotorem od 2006.
Co pana zdaniem jest trudniejsze - bycie promotorem czy zawodnikiem?
Zdecydowanie zawodnikiem. Promotor ryzykuje jedynie swój czas, stres i pieniądze. Gdy zobaczysz na przykłady takich zawodników jak Darcy Ward czy Tomasz Gollob, uświadomisz sobie, że nigdy nie znajdziemy się w tej samej lidze jeżeli chodzi o ryzyko.
Jest pan promotorem w Perris w Kalifornii. Jako jedyni organizujecie tak dużo zawodów drużynowych. Czy wasz cykl Winter Series to dobra droga do przeprowadzenia w przyszłości prawdziwych rozgrywek ligowych?
Winter Series jest oparte o drużynowe ściganie. Tego typu rywalizację można zobaczyć jeszcze w Auburn, gdzie odbywają się mecze Północ - Południe oraz USA - Reszta Świata. Niestety, pozostali promotorzy nie są zainteresowani drużynowymi zawodami. Uważam, że to wielka szkoda i stracona szansa. My staramy się cały czas robić swoje, nie oglądając się na innych.
Kibice w Europie, a szczególnie w Polsce, przyzwyczajeni są do żużla na najwyższym poziomie. Często są zaskoczeni widząc, że w Stanach podczas jednych zawodów na torze pojawiają się kilkuletnie dzieci, a po chwili zawodnicy często po pięćdziesiątce. W czym tkwi sekret amerykańskiego żużla?
Krótsze tory są zazwyczaj łatwiejsze dla starszych zawodników. Ponadto poziom żużla w naszym kraju jest znacznie niższy niż w Europie. Ludzie tutaj kochają wyścigi i wiele wnoszą do tego sportu, więc mogą się ścigać w zasadzie bez ograniczeń.
À propos torów. Wiele osób zastanawia się, dlaczego obiekty w Stanach są tak krótkie i zazwyczaj mają około 200 metrów.
Powód jest dość prozaiczny. Najłatwiejsze do zdobycia są bowiem tereny na arenach przeznaczonych do rodeo.
Ile czynnych torów funkcjonuje obecnie w Stanach Zjednoczonych i ilu mniej więcej zawodników bierze udział w zawodach?
Obecnie mamy sześć torów w Kalifornii, jeden w stanie Nowy Jork, a także po jednym w Indianie i Kolorado. Myślę, że obecnie mamy około 200 zawodników, ale jest to szacunkowa liczba.
Jak oceni pan system szkolenia w USA? Organizujecie bardzo dużo zawodów w różnych kategoriach - od 50cc do 250cc. Czy wśród najmłodszych upatrujecie następców Grega Hancocka?
Billy Hamill i Martin Hagon byli pionierami programu szkoleniowego dla młodzieży w Stanach. Niestety, z powodu problemów logistycznych musieli zaniechać swoich działań, dlatego obecnie nie ma formalnie żadnej akademii. To nieco zaszkodziło procesowi szkolenia. Mimo to jest w Stanach sporo talentów, ale jest za wcześnie, aby powiedzieć, czy któryś z nich dorówna Gregowi.
Czy pana zdaniem reprezentacja Stanów Zjednoczonych nawiąże do sukcesów chociażby z lat 80. XX wieku i wróci na szczyt?
Wszyscy mamy taką nadzieję. Mamy utalentowane pokolenie zawodników z Luke'm Beckerem, Broc'em Nicolem czy braćmi Maxem i Dillonem Rumlami. Musimy stawiać na młodzież.
Przed kilkoma laty żużel zagościł w Las Vegas. Dlaczego się tam nie przyjął?
To był bardzo ambitny projekt, ale należy pamiętać, że żużel w Stanach traktowany jest bardzo hobbystycznie. Las Vegas to świetne miejsce do odwiedzenia, ale 300 mil w jedną stronę to bardzo dużo. Zawodnicy płacą wpisowe i nie otrzymują pieniędzy na podróż, dlatego pomysł upadł.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji
Jakim potencjałem dysponuje żużel w USA? Spotkałem się kiedyś ze stwierdzeniem, że jeżeli speedway byłby wypromowany w ESPN, mielibyście wielu mistrzów świata.
Przed laty żużel był obecny w ESPN. Potencjał dyscypliny jest ogromny i byłby wykorzystany, gdyby promotorzy bardziej ze sobą współpracowali. Ze względu na to, że nie ma w USA rozgrywek ligowych, jest to trudne.
Czy jest szansa, aby w przyszłości w Stanach Zjednoczonych odbyła się runda cyklu Grand Prix?
Nie jest to niemożliwe, ale wiąże się to z ogromnym ryzykiem dla ewentualnego promotora, który się tego podejmie. Świetną lokalizacją jest Los Angeles, o czym BSI zostało powiadomione. Na koniec chciałbym dodać, że pomimo pewnych niedociągnięć, żużel w USA to fantastyczny spektakl. Podczas trzygodzinnych zawodów odbywa się około 40 wyścigów. Mamy swój własny styl, a ludzie, którzy uprawiają tę dyscyplinę, są wielkimi pasjonatami.