Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora WP SportoweFakty.
***
Żużlowy świat stanął na głowie. Jeszcze kilkanaście lat temu kibice mogli się w pełni identyfikować ze swoimi drużynami, bo te stały wychowankami. Teraz tylko pięć z ośmiu ma wychowanka-seniora w kadrze. Trzy zostały bez. Chodzi o Get Well, forBET Włókniarz Częstochowa i Speed Car Motor Lublin. Najgłośniej płaczą w Toruniu, bo po odejściu Pawła Przedpełskiego już nie zobaczą wychowanka jeżdżącego aktualnie w zespole w warzywniaku.
Nie chcę się mądrzyć i pisać, że drużyna bez wychowanka nie ma duszy. Zresztą, w obecnych czasach, chyba trudno myśleć w tych kategoriach. 20 lat temu, gdy obcokrajowcy byli rodzynkami, można było postawić taką tezę. Obecnie wydaje się ona nieuzasadniona. Żużel stał się objazdowym cyrkiem, a transferowych roszad co roku jest tyle, że próżno szukać dowodów wierności. Poza juniorami nie ma w kadrach zespołów PGE Ekstraligi zbyt wielu zawodników, którzy od początku kariery są związani z jednym i tym samym klubem. W zasadzie to naliczyłem dwóch: Bartosz Zmarzlik i Patryk Dudek. To mało, bardzo mało.
Czy w tej sytuacji czynienie Get Well wyrzutów ma sens? Chyba jednak nie. Rozumiem kibiców z Torunia. Dla nich odejście Przedpełskiego oznacza symboliczny koniec pewnej epoki. Co mają jednak powiedzieć sympatycy Włókniarza. Tak bardzo, piszę to bez żadnej uszczypliwości, lubili śpiewać "kto nie skacze ten z Torunia". Dziś ten refren brzmiałby w ich ustach fałszywie. W końcu Włókniarz wychowankami Get Well stoi. Rok temu przyszedł Adrian Miedziński, który w tamtym momencie był dla częstochowskich fanów złem wcielonym. Szybko go jednak pokochali. Z Przedpełskim będzie tak samo. Chyba, że się nie odrodzi i będzie jechał słabo.
Ten akapit mógłbym właściwie rozpocząć od stwierdzenia, którym skończyłem poprzedni. Dziś wyznacznikiem jest forma, a nie pesel. Kibice Włókniarza mogą kochać wychowanków Get Well, o ile prezentują oni odpowiednią dyspozycję sportową. Analogicznie rzecz będzie się miała w przypadku toruńskich kibiców. Jeśli zespół będzie wygrywał, to nagle przestanie przeszkadzać to, że Rune Holta nie mówi po polsku, a idąc do warzywniaka, nie można liczyć na zaskakujące spotkanie ze swojakiem, którego wczoraj oklaskiwało się na torze.
W zasadzie to nie mam żadnych wątpliwości co do postrzegania drużyny Get Well przez jej kibiców. W sezonie 2018 na Włókniarza bez wychowanków-seniorów (za to z księciem ciemności z Torunia) kibice chodzili tłumnie. Przyciągało ich to, że drużyna jedzie o coś. I do dobrej zabawy niepotrzebny był im lokalny matador. Zachwycali się Leonem Madsenem i Fredrikiem Lindgrenem (choć wiadomo, że Szwedzi historycznie źle się w Częstochowie kojarzą) nie myśląc o czasach, gdy chodziło się na Sławomira Drabika. Pewnie, że od lat marzą we Włókniarzu o Maksymie Drabiku, ale nic na siłę.
Mimo wszystko szczerze polecam komentarz Tomka Janiszewskiego "Źle się dzieje w państwie toruńskim". Ciekawe spojrzenie, takie z głębi serca. Moje stoi w pewnej sprzeczności, choć i Tomek zauważa, że czasy romantycznego żużla dawno się skończyły. Na powrót do nich nie ma żadnych szans. Chyba że we wspomnieniach i ukazujących się od czasu do czasu dziennikarskich tekstach, gdzie z całą mocą podkreśla się, że dla klubu to dobrze, jeśli kibice mogą spotkać swojego idola w sklepie.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji
PS: Korzystając z okazji, chciałbym serdecznie pożegnać Michała Wachowskiego, który po 5 latach spędzonych w WP SportoweFakty bierze kurs na Szkocję. Michał to bardzo odważny człowiek i dziennikarz, który nie bał się prowokować i podejmować trudnych tematów. W Lesznie, skąd pochodzi, mieli go czasami dosyć. Podpadł mocno zwłaszcza za serię tekstów o potrzebie zburzenia żużlowego stadionu i postawienia w tym miejscu nowoczesnego obiektu w stylu Motoareny. Tyle tylko, że krytyka i prezentowanie odmiennej wizji ma swoją wartość. Zwykle pcha ważne sprawy do przodu, a dla mnie nie ulega wątpliwości, że za kilka lat budowa nowego stadionu w Lesznie ruszy. Wtedy wszyscy spojrzymy inaczej na publikacje Michała.
Oczywiście temu rozstaniu musi towarzyszyć żal. Michał był w naszej redakcji jednym z prowadzących parę, a w chwilach słabości i zmęczenia (każdy z nas je ma) był mocnym zawodnikiem drugiej linii. Nigdy jednak nie był kevlarem. Michał ma tę zaletę, że wie, co jest w naszej robocie najważniejsze. Wie, że przede wszystkich chodzi o to, żeby słowami przelanymi na komputer poruszyć opinię publiczną. Michał, w imieniu swoim i redakcji, bardzo Ci dziękuję. Wielka szkoda, że już zaczynam pisać o twojej pracy u nas w czasie przeszłym.