W ostatnich miesiącach Nicki Pedersen stał się w Polsce ikoną popkultury na miarę Davida Beckhama. Spora część kibiców znad Wisły z wypiekami na twarzach śledzi każdy krok Duńczyka, skrupulatnie wygwizduje go na poszczególnych stadionach Speedway Ekstraligi oraz snuje rozmaite spekulacje odnośnie jego kolejnych posunięć, często i gęsto komentując newsy pojawiające się na rozmaitych portalach internetowych. A świat się z nas śmieje, bo żużel to na tyle niszowy sport, że klimat skandalu może sprawić jedynie, że będzie się on cieszył jeszcze mniejszym globalnym poważaniem niż dotychczas.
Jeśli w tym kraju przydarzy ci się nieszczęście wpadnięcia w sidła opinii publicznej, to nie masz szans na rychłą ucieczkę. Albo będą cię kochać, albo nienawidzić. I dobrze - w sporcie również potrzebne są "czarne charaktery", bo inaczej byłoby nudno. Wszystko ma jednak swoją granicę, a granica nienawiści polskich kibiców w stosunku do Nickiego Pedersena już kilkakrotnie została przekroczona. Ludzie zapominają o tym, że Duńczyk jest takim samym człowiekiem jak inni, traktując go niczym bezmyślną maszynkę do zdobywania punktów, która pozbawiona jest jakichkolwiek uczuć.
Widzieliście wyścig finałowy sobotniej Grand Prix Szwecji? Słyszeliście wypowiedź Nickiego po jego domniemanym faulu na Emilu Sajfutdinowie? Ja widziałem, słyszałem i muszę przyznać, że tak rozgoryczonego "Powera" w życiu jeszcze nie miałem okazji oglądać. Ten głos, ta późniejsza złość - to nie była zwykła popisówka. Niektórym wydaje się, że Pedersen jeździ na żużlu tylko i wyłącznie dla kasy. Ja natomiast momentami odnoszę wrażenie, iż to właśnie Nickiemu najbardziej zależy na tych wszystkich tytułach, z których materialne dochody są bardzo marne. Facet już trzy razy był najlepszym zawodnikiem na świecie, nie ma dwóch palców, dręczą go w tym sezonie kontuzje, a pomimo tego chce pokazać, że wciąż stać go na jazdę na najwyższym poziomie. To mało? Moim zdaniem człowiek o charakterze kalkulatora nie byłby zdolny do takich poświęceń.
Co ma wspólnego decyzja sędziego na Ullevi z tym, że mi żal Pedersena? Ano tyle, że Duńczyk został ewidentnie wykiwany przez arbitra, a mimo to próbuje się zrobić z niego błazna. Na polskich forach internetowych da się wyczytać, że Nicki zapracował sobie przez lata na to wykluczenie, że jak mu nie idzie to zawsze zwala winę na kogoś innego, i że nie potrafi przegrywać z godnością. Z większymi bzdurami od dawna nie miałem do czynienia. Czym sobie niby zapracował? Sędzia ma za zadanie ocenić sytuację sprzed chwili i przy podejmowaniu werdyktu nie ma prawa kierować się wydarzeniami z poprzednich lat. Nie jest winą "Powera" to, że arbitrzy w przeszłości kilka razy pomylili się na jego korzyść. Nicki nie potrafi przegrywać z godnością i zawsze szuka winnych swoich niepowodzeń? Cóż, jeśli dla kogoś godne przegrywanie to siedzenie cicho po ewidentnie krzywdzącej decyzji arbitra, to ja nie mam pytań. Widzieliście popularny ostatnio w sieci filmik pt. "Wygwizdanie duńskiej szmaty"? Nienawiść do Pedersena jest tak wielka, że porażki "Powera" często są ważniejsze od dobrego występu naszych chłopaków.
Nicki zapewne już zawsze będzie tym złym, ale spora część kibiców ma jeszcze szansę się zmienić. Najciekawiej dzieje się w tym temacie w Toruniu, gdzie fani szlaki powoli zapominają o "chamskim faulu" Pedersena na Wiesławie Jagusiu podczas GP w Eskilstunie w 2007 roku. W czasie niedawnego pojedynku Unibaksu z Włókniarzem, "Powera" wygwizdano tylko raz, a w jednym z toruńskich lokali wykluczenie Nickiego w finale w Goeteborgu wywołało salwę narzekań na sędziego. Niespotykane.
Możecie sobie teraz pomyśleć, że występuję w roli obrońcy Nickiego Pedersena. I bardzo dobrze myślicie. Duńczyk nie jest święty i miał w swojej karierze kilka akcji, które nieszczególnie przypadły mi do gustu. Nikt jednak nie jest perfekcyjny i taki Nicki wcale nie jest większym "chamem" od Tomasza Golloba czy Jasona Crumpa. Kilka zbiegów okoliczności spowodowało natomiast, że stał się on kozłem ofiarnym, z którym wręcz nie wypada sympatyzować. A to niesprawiedliwe, bo ostra jazda jest nieodłącznym elementem speedwaya, co kilka razy w tym roku zdążył już pokazać nawet największy dżentelmen szlaki, czyli Leigh Adams. Mam nadzieję, że klimat w Toruniu nadal będzie się poprawiał, i że w ślad za fanami Aniołów pójdą kibice żużla z innych miast. Bo inaczej niedługo dojdzie do tego, że o atrakcyjności spotkań w naszym kraju będzie świadczyło to, jak głośno wygwizdano trzykrotnego Indywidualnego Mistrza Świata.