13 września 2019 roku. Finał PGE Ekstraligi we Wrocławiu, rodzinnym mieście Tomasza Skrzypka. Trener z uśmiechem spacerował po parku maszyn, który tak dobrze znał, bo przez lata dbał o kondycję żużlowców Betard Sparty. Teraz znajdował się po drugiej stronie barykady - jako jeden z trenerów Fogo Unii Leszno.
W Sparcie nadal miał przyjaciół. Przed meczem podszedł do niego Tai Woffinden, brytyjski lider wrocławskiej drużyny. Wpadli sobie w ramiona, padło kilka ciepłych słów. Nie zapomniał też o dziennikarzach i fotografach, z którymi współpracował przy okazji pobytu w stolicy Dolnego Śląska. - Kiedy kolejne tatuaże? - zapytał mnie i naszą redakcyjną koleżankę.
- Bo to wciąga, jak nałóg. Zrobiłem jeden i już po chwili myślałem, gdzie by zrobić kolejny - mówił, a w rozmowie padł przykład Przemysława Salety czy Marcina Różalskiego, którzy też są fanami tatuaży. - Wiem, że dla wielu oni są dziwni. Ja bym użył słowa "oryginalni", bo to naprawdę dobrzy ludzie. Mnie też ludzie się boją, jak mnie widzą, a nie znają za dobrze - dodawał.
Szok
To była nasza ostatnia rozmowa z trenerem Skrzypkiem. W niedzielę został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu we Wrocławiu. Ledwie kilkanaście godzin po tym, jak brał udział w gali sportów walki FEN w Hali Orbita. Wspierał w narożniku podopiecznego Dominika Zadorę, który niestety przegrał swoją walkę.
Skrzypek miał 52 lata. Przyczyna jego śmierci oficjalnie nie jest jeszcze znana, ale nieoficjalnie mówi się, że doszło do wylewu. Dlatego środowisko żużlowe i pięściarskie jest w szoku. Tak szybko i nagle umiera ktoś, do kogo sylwetki nie można było się w żaden sposób przyczepić. Ktoś, kto dbał o odpowiednią dietę i całe życie poświęcił sportowi.
Z Wrocławiem był związany przez całe życie. Tu się wychowywał i kończył szkołę, trenował wielu chłopaków. Pracował z kick-bokserami, był trenerem kadry narodowej, ostatnio coraz częściej stawiał na wojowników uprawiających sportów walki. W końcu MMA i UFC mają swoje pięć minut. Na początku XXI wieku, gdy trenowanie nie przynosiło wielkich pieniędzy, założył też firmę, która ochraniała kluby w stolicy Dolnego Śląska. W ten sposób część jego podopiecznych mogła dorobić parę złotych.
Czytaj także: Cieślak zapowiedział czystkę w kadrze
Żużel był obok sportów walki drugą miłością Skrzypka. Gdy rozstał się z Betard Spartą, nawiązał współpracę indywidualną z Piotrem Pawlickim. To otworzyło drogę do związania się z całą drużyną z Leszna.
"Dla mnie będzie to zawsze grupa przyjaciół, w której dobrze się czułem, grupa sportowców z krwi i kości, których interesowało tylko jedno: wygranie wszystkiego. Miałem szczęście być w parkingu tej drużyny. Miałem szczęście żyć w czasach Fogo Unii Leszno" - napisał po tym jak leszczynianie wygrali trzeci tytuł mistrza kraju z rzędu. Po niespełna miesiącu od opublikowania, ten wpis brzmi (niestety) jak piękne pożegnanie.
Ciemne epizody
Skrzypek nie był jednak krystalicznie czystą postacią, czego sam nie ukrywał. Miewał problemy z alkoholem, był uzależniony od leków. Trafił nawet do ośrodka terapii uzależnień we Wrocławiu. To właśnie wtedy współpracę zakończyła z nim Betard Sparta. Żalu do działaczy jednak nie miał. Całkowicie rozumiał ich decyzję.
Przez trzy miesiące był odcięty od świata. Mówił o tym otwarcie, by inni nie wpadli w podobne problemy. Był dumny z tego, że wygrał walkę ze swoimi demonami. - Krzyżowe uzależnienie jest chorobą do końca życia. Można ją jednak zastopować, mając czysty organizm. Nie używając. Da się z tym żyć. Głównie jest to choroba uczuć, emocji - opowiadał w "Gazecie Wrocławskiej" w roku 2015.
Choroba Skrzypka spowodowana była pracoholizmem. W żadnym momencie nie chciał odpocząć. Nawet gdy był kontuzjowany, nie rezygnował z treningów. Ból musiał zabijać lekami. Coraz częściej i częściej.
- Żeby zasnąć, musiałem brać tabletki, ale moment leczenia wciąż odkładałem na później. Byłem zbyt bezczelny, wyobrażając sobie, że dam radę i wciąż to rozpoczęcie leczenia przesuwając. Tymczasem choroba postępowała, bo każde uzależnienie jest chorobą postępującą i atakuje cały organizm, czego ja otrzymywałem drastyczne sygnały - opowiadał Wojciechowi Koerberowi.
Święty spokój
Wygranie walki z nałogiem dało mu nową porcję motywacji. Odzyskał spokój, wrócił do tego co kocha - żużla i sportów walki. Cieszył się z tego, że coraz popularniejsza staje się organizacja K1, oparta na kick-boksingu. Jego podopieczni udawali się na igrzyska sportów walki, ich sukcesami cieszył się jak własnymi. Przy każdej okazji zdarzało mu się zapraszać na ich walki, aby zapewnić im większą uwagę mediów.
- Życie miałem, niestety, burzliwe, na własne życzenie. A teraz chcę mieć trochę szarości i święty spokój w tym życiu - mówił Skrzypek w "Gazecie Wrocławskiej".
Czytaj także: Wybory 2019. Żużel ma swoich reprezentantów w Sejmie i Senacie
I wydawało się, że ten spokój odzyskał. Pewnie w roku 2020 świętowałby kolejne sukcesy z Fogo Unią, bo leszczynianie mają rozpocząć nowy sezon PGE Ekstraligi z jednym celem - obrona tytułu mistrzowskiego. Pewnie wielu jego podopiecznych wygra też walki w ringu. Jednak Skrzypka nie będzie już w narożniku. Sam mówił o sobie jako o osobie wierzącej, więc będzie patrzeć na nich gdzieś z góry i mieć "święty spokój". Zaznał go jednak za wcześnie.
Spoczywaj w pokoju.