Krzysztof Kasprzak kiedyś był didżejem, teraz pokazuje talenty aktorskie. Kiedy słuchałem jego historii o przywiązaniu do truly.work Stali Gorzów, przypomniał mi się Leslie Nielsen w scenie z filmu "Czy leci z nami pilot?". Załoga leżała zatruta, a grany przez Nielsena Doktor Rumack mówił pasażerom, że wszystko jest pod kontrolą. W tym czasie nos niebezpiecznie mu się wydłużał. Jak u Pinokia. W piątek nos Krzysia też był z każdym zdaniem coraz dłuższy.
Krzysztof postanowił nam wmówić, że z nikim nie rozmawiał, nigdzie nie jeździł, że w ogóle nie zna takiego klubu, jak Speed Car Motor Lublin. On kocha Stal, więc cierpliwie czekał, aż klub odpowie na jego telewizyjny apel o zwrot kasy. Jaka szkoda, że prezes Stali Marek Grzyb popsuł całą tą łzawą historię, opowiadając, że Kasprzak był dwoma nogami w Lublinie (więcej przeczytasz TUTAJ), że nie była to opowieść zmyślona przez dziennikarzy, co to na niczym się nie znają, a tylko siedzą w domu i bezmyślnie klepią w klawiaturę.
To teraz jeszcze dorzucę swoje trzy grosze do historii o wiernym Kasprzaku. Krzysztof przez kilka tygodni grał na dwóch fortepianach. W Stali usłyszałem, że to dla nich żadna nowość, bo po sezonie 2018 grał nawet na trzech, a w pewnym momencie na czterech. Teraz były dwa (w pewnym momencie pojawił się PGG ROW Rybnik, ale szybko zniknął) - Stal i Motor. W Gorzowie ustalił warunki, a równocześnie, powiedział o tym w nSport+, zażądał spłaty zaległych pieniędzy. W Lublinie też ustalił warunki i nawet, tak wynika z naszej wiedzy, podpisał papier z jednym ze sponsorów.
ZOBACZ WIDEO Kibice na PGE Narodowym. Tak wygląda największe żużlowe wydarzenie na świecie
Motor zaproponował Kasprzakowi 600 tysięcy za podpis i 6000 za punkt. Wszystko mu pasowało, dopóki do akcji nie wkroczyła Stal. Nastąpił zwrot zaległości (z jednego ze źródeł usłyszałem, że chodziło nawet o 700 tysięcy), a na umowie, jaką dostał zawodnik do podpisu, pojawiło się 650 tysięcy za podpis i 6500 za punkt, czyli lepiej, jak w Motorze. I to jest cała tajemnica zmiany frontu. Nie ma żadnego przywiązania, cierpliwości, wierności, liczy się wyłącznie kasa. Przykro mi, że nie wkomponowałem się w narrację Stali, ale tak właśnie jest.
W sumie to niewiele brakowało, by ten rzekomo wierny Kasprzak padł ofiarą prowadzonej przez siebie gry kontraktowej. Miał to szczęście, że na umowie z lubelskim sponsorem, którą podpisał, był zapis, że wchodzi ona w życie dopiero wtedy, gdy żużlowiec zawrze kontrakt z Motorem. Gdyby było inaczej, to różnie mogło być. Może pan żużlowiec musiałby zapłacić jakąś karę.
Oczywiście teraz Krzysztof może po raz kolejny opowiedzieć, że wszystko zmyśliłem. No prawie wszystko, bo jednak prezes Stali już częściowo zdemaskował zawodnika. Żużlowiec ma szczęście, że przepisy dotyczące rozmów kontraktowych przed otwarciem okna są rygorystyczne. W innym razie moglibyśmy jeszcze posłuchać, co ma do powiedzenia w sprawie prezes Motoru Jakub Kępa. W sumie to chętnie bym go wysłuchał.
Najbardziej bawi mnie to, że część kibiców, mimo iż prezes Grzyb wyraził się jasno, daje się nabierać na opowieści Krzysztofa, jaki to z niego Stalowiec z krwi i kości.