W zeszłym roku Speed Car Motor Lublin miał olbrzymie problemy z transferami, choć wcale nie dysponował małym budżetem. "Koziołki" oferowały górę pieniędzy, ale nie były w stanie nakłonić do transferu Martina Vaculika czy Krzysztofa Kasprzaka.
Skończyło się tym, że do Lublina trafił niechciany Grzegorz Zengota, dano też szansę rozwijającemu się z roku na rok Mikkelowi Michelsenowi, a wiosną wykorzystano fakt, że Grigorij Łaguta wracał do żużla po zawieszeniu za doping i przelicytowano ofertę PGG ROW-u Rybnik.
Czytaj także: Kacper Woryna ma wielkie serce
I to właśnie rybniczanie tej jesieni zmierzyli się z trudną sytuacją na rynku transferowym. Prezes Krzysztof Mrozek podczas rozmów kilkukrotnie zderzył się ze ścianą.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Bartosz Zmarzlik o sukcesie, drodze do złota i marzeniach, które się spełniają
Jeśli działacze czegoś nie zrobią, to sytuacja będzie się powtarzać co roku. Różnica pomiędzy PGE Ekstraligą a Nice 1.LŻ powiększa się. Wynika to m.in. z kontraktów sponsorskich. Kluby rywalizujące w najwyższej klasie rozgrywkowej mogą liczyć na pokaźny przelew od PGE, do tego otrzymują pieniądze za transmisje meczów w nSport+ oraz Eleven Sports.
Wprawdzie mecze Nice 1.LŻ są pokazywane w Polsacie Sport i Eleven Sports, ale kwoty z transmisji ledwo wystarczają klubom na waciki. Znacznie niższy jest też kontrakt sponsorski z Nice, partnerem tytułowym rozgrywek.
O tym jak bolesne może być odcięcie od kontraktu telewizyjnego przekonują się w innych dyscyplinach, chociażby w piłce nożnej. Anglicy wprowadzili nawet specjalną "kroplówkę finansową". Dzięki niej klub po spadku z Premier League nadal ma przez jakiś czas dostęp do tej puli pieniędzy. Wszystko po to, aby nie doznał szoku finansowego. Zwłaszcza, że kontrakty w piłce nożnej są podpisywane na kilka lat.
- Mówiłem już nieraz, że władze żużla muszą ratować dyscyplinę, a nie tylko patrzeć na własny interes. Niektórzy myślą o tu i teraz, o aktualnym wyniku. Nikt nie zastanawia się nad tym, co będzie za kilka lat - mówi nam Jan Krzystyniak, były żużlowiec i trener.
Wprowadzenie "kroplówki finansowej" dla spadkowicza wymagałoby jednak zgody większości klubów PGE Ekstraligi. Musiałyby one porozumieć się ponad podziałami i podzielić tort finansowy na większą liczbę graczy. Taki pomysł nie przypadnie do gustu każdemu. Tym bardziej że część ośrodków od dawna nie zaznała goryczy porażki i spadku do niższej ligi. W Lesznie, Wrocławiu czy Zielonej Górze nie muszą się zatem martwić tym, że beniaminek po awansie ma trudne życie.
Czytaj także: Hampel lub Kurtz trafią do Rybnika?
- A może właśnie taki pomysł jest dobry? Może niech klub po spadku dostaje więcej pieniędzy. Nie musi ich nawet od razu wydawać. Może je trzymać w gotowości na awans i wydać potem na transfery - dodaje Krzystyniak.
Innym wyjściem, które zmieni sytuację na rynku transferowym może być jedynie powrót do KSM. - Bo mamy kluby bogate i biedne. Jeśli nic nie zrobimy, to sytuacja z problemem beniaminka i zabetonowanym rynkiem będzie się powtarzać. Jeśli chcemy równego poziomu, jeśli chcemy rozwoju dyscypliny w innych ośrodkach, to trzeba działać. Wprowadzenie KSM jest najłatwiejszym rozwiązaniem - podsumowuje Krzystyniak.