Nie są to jedyni żużlowcy, którzy ukształtowali podejście do żużla Rafaela Wojciechowskiego. - Wielu było takich zawodników. Na pewno czym dalej sięgałbym pamięcią, to więcej się przypomina. Jest też kilka takich rzeczy, które mógłbym wspomnieć w ostatnich latach - zaczął menedżer Car Gwarant Startu Gniezno.
Czytaj także: Wielki talent z niewykorzystanym potencjałem. Smutna historia Adriana Gomólskiego
Jako pierwszego wskazał śp. Antonina Kaspera. Czech do dziś jest bardzo ciepło wspominany przez miłośników gnieźnieńskiego żużla. Śmiało można nazywać go lokalną legendą. Duże grono miejscowych kibiców oddałoby wiele, by raz jeszcze zobaczyć w akcji Tonego.
- Jeżeli miałbym wybrać trzech, to pierwszą taką osobą będzie Tony Kasper. To człowiek, którego poznałem w latach dziewięćdziesiątych. Miałem okazję grać z nim w bilard. Mieliśmy przyjazne relacje. Kiedy działałem w klubie - w 2001 roku - po raz pierwszy zrozumiałem od niego, czym jest trening mentalny. Wtedy takie pojęcie chyba w ogóle nie funkcjonowało albo było rzadko spotykane. Dzięki relacji z Tonym, dowiedziałem się, jak na zawodnika wpływa presja i jak działa jego psychika - przyznał menedżer czerwono-czarnych.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce
Wojciechowski był bliskim współpracownikiem Kaspera. - On też zauważył to, że szybko łapię żużel. Chyba taką nagroda dla mnie i rzeczą, która podsumowywałaby te relacje, było to, że pojechałem z nim w roli menedżera sportowego na Grand Prix w Bydgoszczy. To były pierwsze takie duże zawody, które mogłem obejrzeć od kuchni i uczestniczyć w nich jako menedżer Tonego Kaspera. To był bodajże rok 2001. Wtedy reprezentowałem go podczas różnych gal, gdzie odbierałem jego nagrody. Ta relacja była bliska pierwszej przyjaźni i pozwoliła poznać żużel na wyższym poziomie od kuchni. Niezmiernie utkwiło mi to w pamięci. Zawsze ceniłem sobie relację z Kasperem. Dawaliśmy sobie wzajemną szczerość i wytwarzaliśmy spokój - dodał.
Rafael Wojciechowski bardzo pozytywnie wypowiedział się również na temat Krzysztofa Cegielskiego. Wielokrotny reprezentant Polski miał papiery na zrobienie fenomenalnej kariery. Niestety, jego drogę na szczyt przerwał fatalny upadek w 2003 roku, w wyniku którego doznał między innymi uszkodzenia rdzenia kręgowego.
- Drugim zawodnikiem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie i mam z nim głęboko zakorzenione wspomnienia, jest Krzysztof Cegielski. W 2002 roku reprezentował barwy Startu Gniezno. Przede wszystkim bił od niego ogromny profesjonalizm. Wchodził do światowego topu. Później jego karierę przerwała kontuzja. Jego profesjonalizm i pracę na treningach wspominam bardzo pozytywnie. Potrafił przez wiele godzin trenować samotnie na torze. Nawet tak wolał trenować. W tamtym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że każdy zawodnik potrzebuje innego treningu, aby wejść na szczyt i by być najlepiej przygotowanym - stwierdził Wojciechowski.
Krzysztof Cegielski miał w sobie "to coś". - Słuchał sprzętu i odpowiednio go czuł. Jego podejście sprawiło, że byłem pewien, iż wystawiając Krzysztofa w składzie mogę spodziewać się samych zwycięstw. Tak też było w tamtym sezonie. Moje wspomnienie jest tak głębokie, bo właśnie w 2002 roku razem z Krzysztofem Cegielskim miałem okazję chyba po raz ostatni pojeździć z pełnym gazem na motocyklu żużlowym. To dla mnie ogromne wspomnienie, bo mogłem odbyć trening wspólnie z Krzysztofem Cegielskim. Ta relacja też była miła i przyjemna. W wielu rzeczach go podpatrywałem i uważałem za profesjonalistę z najwyższej światowej półki. Wiem, że gdyby nie kontuzja, ten zawodnik dotarłby na sam szczyt - podkreślił.
Rafaelowi Wojciechowskiemu zaimponowało też podejście Krzysztofa Jabłońskiego, który w zeszłym roku oficjalnie przeszedł na żużlową emeryturę. - Trzeci zawodnik, z którym mam dobre relacje i miłe wspomnienia, to Krzysztof Jabłoński. Na początku lat dwutysięcznych przypomniał mi, jak jeździć na motocyklu żużlowym. Wróciłem wówczas na tor po dziesięciu latach. Krzysztof pomagał mi utrzymywać odpowiednią technikę. Oprócz tego, że mieliśmy dobre relacje, pamiętam jego podejście do sprzętu. Zresztą to podejście zostało cały czas takie samo. W tym temacie wciąż bardzo dobrze się rozwija. Charakteryzuje się znajomością i rozumieniem motocykla żużlowego. Chodzi mi o dogadywanie się z silnikami - powiedział.
- Pamiętam taką sytuację, która wydarzyła się podczas meczu w Rybniku w 2009 roku. Wtedy dość wysoko przegrywaliśmy i ostatecznie rozmiary porażki też były duże. Tor był mocno przyczepny. Wszyscy zawodnicy mieli problem z dopasowaniem się. Pierwszym, który złapał jakiś kontakt z miejscowymi, był Krzysztof Jabłoński. Chciałem go wystawić w rezerwie taktycznej. Wówczas Krzysztof powiedział mi, żebym poczekał jeszcze chwilę, bo musi rozebrać silnik i poprzestawiać go w środku - dodał Wojciechowski.
Jak powiedział, tak też zrobił. - Pamiętam, że była przerwa na równanie toru. Krzysztof w ciągu 5-10 minut potrafił rozebrać silnik, oczywiście niecały. Zdjął kapę, poprzestawiał odpowiednio motocykl i przyszedł do mnie, mówiąc, że jest gotowy na rezerwę taktyczną. Od tego momentu większość biegów wygrał, chyba tylko w ostatnim wyścigu był drugi. Zdobył praktycznie połowę punktów drużyny. Potrafił dogadać się ze sprzętem, co później pozwoliło nam wygrać w Rybniku. Te wspomnienia związane z wymienionymi zawodnikami są dla mnie najcenniejsze i najżywsze. Można powiedzieć, że one zbudowały mnie jako fanatyka czy menedżera sportu żużlowego. Pozwoliły mi poznać sport żużlowy od kuchni - podsumował Rafael Wojciechowski.
Czytaj także: Poszerzyła się kadra Startu Gniezno. Dołączył do niej Philip Hellstroem-Baengs