Pod koniec okienka transferowego PGG ROW Rybnik podpisał umowę z Gregiem Hancockiem, ale nie zawierała ona żadnych gwarancji finansowych. W ten sposób obie strony dały sobie szansę na współpracę w roku 2020, gdyby małżonka 49-latka uporała się z nowotworem piersi i ten powrócił do ścigania na torach.
W piątek Amerykanin opublikował komunikat, z którego dowiedzieliśmy się, że żadnego powrotu na motocykl nie będzie. Czterokrotny mistrz świata postanowił definitywnie zjechać ze sceny.
- Ta informacja nie jest dla nas wielkim zaskoczeniem, bo od początku naszych rozmów wiedzieliśmy, co w tej chwili jest dla Grega najważniejsze. Szanujemy oczywiście jego decyzję, a małżonce życzymy zdrowia - przekazał Krzysztof Mrozek za pośrednictwem strony row.rybnik.com.pl.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Koniec kariery Hancocka jest równoznaczny z tym, że wykrystalizowała się sytuacja w klubie z Rybnika. Beniaminek PGE Ekstraligi ma w tej chwili pięciu obcokrajowców w składzie - Troya Batchelora, Andrzeja Lebiediewa, Siergieja Łogaczowa, Vaclava Milika i Roberta Lamberta.
Biorąc pod uwagę możliwość wystawienia Lamberta do składu pod numerem 8/16, trener Piotr Świderski będzie mieć nieco ułatwione zadanie. Przed meczem ligowym szkoleniowiec będzie musiał bowiem skreślić nazwisko tylko jednego zawodnika zagranicznego.
Z drugiej strony, skład zbudowany przez rybnickie "Rekiny" nie rzuca na kolana i wielu kibiców widziało w Hancocku zbawcę tej drużyny, który miał uratować zespół przed spadkiem z PGE Ekstraligi. Decyzja Amerykanina sprawia, że PGG ROW stoi przed nie lada wyzwaniem. Należy jednak pamiętać, że Hancock nie ścigał się na żużlu już w roku 2019, więc jego ewentualny powrót na motocykl mógłby i tak być sporym rozczarowaniem.
Czytaj także:
Komitet TUE odrzucił wniosek Drabika
Duńczycy i Szwedzi zarabiają więcej od Polaków