Koronawirus. Wielkie biznesy prezesów w czasach zarazy. Skrzydlewski i Zdunek liczą straty. "Jest tragedia!"

WP SportoweFakty / Wiesław Wardaliński / Na zdjęciu: Tadeusz Zdunek
WP SportoweFakty / Wiesław Wardaliński / Na zdjęciu: Tadeusz Zdunek

Koronawirus zawładnął żużlem. Kluby nie mogą trenować, a start ligi został przełożony. Straty liczą także ludzie, którzy prowadzą duży biznes i od lat wykładają na żużel swoje pieniądze. W tym gronią są Witold Skrzydlewski i Tadeusz Zdunek.

Nazwisko Skrzydlewski w Łodzi zna każdy. Firma głównego sponsora Orła Łódź ma w końcu ogromne tradycje. Powstała w 1937 roku za sprawą jego ukochanej mamy Heleny. Na początku działalności ograniczała się do handlu kwiatami. Obecnie firma posiada blisko 40 kwiaciarni w województwie łódzkim. Do tego należy dodać dwa krematoria i ponad dziesięć biur pogrzebowych. Skrzydlewski daje na co dzień pracę setkom osób.

W jego branży niezwykle istotny jest bezpośredni kontakt z klientem, a w czasach zarazy minister zdrowia zaleca przecież zbiorową kwarantannę i ograniczenie relacji międzyludzkich do minimum. To oznacza, że w kwiaciarniach Witolda Skrzydlewskiego nie ma praktycznie ruchu. - Jestem w czołówce firm, które mogą się za chwilę przewrócić. Nikt nie przychodzi po kwiaty - rozkłada ręce główny sponsor Orła, na którego barkach od wielu lat spoczywa finansowanie klubu żużlowego z Łodzi.

Skrzydlewski jest człowiekiem niezwykle honorowym. Od kiedy zajął się łódzkim żużlem, klub nigdy nie miał problemów finansowych ani nie oszukał żadnego zawodnika. Takie same zasady obowiązują zresztą w jego biznesie, który przeżywa teraz trudne chwile. - Wychodzi na to, że za chwilę będę musiał zamykać kwiaciarnie. A to oznacza, że trzeba zrobić coś z ludźmi. Opłaty na sam ZUS to kilkaset tysięcy złotych miesięcznie. A pogrzeby? Na nich będzie bardzo niewiele osób. Wszystko zostanie ograniczone do minimum - tłumaczy nam były prezes Orła.

ZOBACZ WIDEO Koronawirus. Gwiazdy piłki nożnej apelują do kibiców! "Jestem ujęty odpowiedzialnością piłkarzy"

Czy w takim samym położeniu są wszyscy prezesi, którzy prowadzą własny biznes? Nie. Niektórzy sobie poradzą. W tym gronie jest szef truly.work Stali Gorzów. Marek Grzyb jest z wykształcenia ekonomistą i od dawna działa w segmencie finansowym. - Moim towarem są pieniądze, a w tym przypadku popyt był i będzie. O swój byt jestem raczej spokojny. Poza tym w czasach kryzysu ludzie chcą mieć w domu gotówkę. Mój biznes się obroni - tłumaczy nam prezes Stali. Jego firma Cash Broker prowadzi portal wymiany walut międzynarodowych. Ma także punkty stacjonarne, ale w tym przypadku kontakt bezpośredni można ograniczyć.

- W biznesach spożywczych, aptecznych czy walutowych nadal jest zainteresowanie. To bierze się z obawy, że wejdzie stan wyjątkowy i pojawi się kłopot z wypłatą gotówki. Każdy chce ją mieć, jeśli coś złego przydarzy się jemu lub jego bliskim. Problem mają inne branże. Ludzie nie kupują teraz ubrań ani samochodów - podkreśla Grzyb.

- Potwierdzam. Jest tragedia - mówi nam Tadeusz Zdunek, prezes gdańskiego Wybrzeża, który do tej pory sprzedawał rocznie około 7000 aut. Zdunek w 1990 roku zawarł z Renault umowę na dystrybucję samochodów tej marki na Pomorzu. 15 lat później doszło BMW, potem kolejne. Dziś ma cztery salony w Trójmieście.

- Klientów mam praktycznie zero, nikt nie przychodzi. Wszystko stoi w miejscu. Jeśli nawet mielibyśmy zamówienia, to wszystkie wydziały komunikacji są pozamykane. Nikt nie zarejestruje zatem samochodu - tłumaczy. - Moja branża oberwie bardzo mocno, bo wymaga kontaktu bezpośredniego. Klient musi przyjść i podpisać umowę czy zgłosić się z naprawą samochodu. A mamy przecież zalecenie, żeby siedzieć w domu - dodaje.

Zdunek tłumaczy, że ludzie w ogóle nie myślą teraz o zakupie aut. - W Polsce 70 proc. samochodów kupują firmy, a 30 proc. klienci indywidualni. Teraz mamy czas niepewności. On może potrwać miesiąc, dwa, a może nawet i do czerwca. Każdy ogranicza zakupy, bo taki płynie przekaz do ludzi. Wszyscy mówią, żeby trzymać pieniądze. A samochód to spory wydatek i taki zakup nigdy nie jest pierwszą potrzebą, więc łatwo to ograniczyć - podkreśla.

- Ludzie kupują teraz jedzenie, robią zapasy, choć pewnie trzy czwarte i tak wyrzucą - przekonuje nas Zdunek, a kiedy pytamy go, jak duże poniesie straty, ten odpowiada, że to zależy. - Najwięcej od firm, z którymi współpracujemy. Mamy system bonusowy. Jeśli nie wykonamy planów i zostaną wstrzymane bonusy, to padamy momentalnie. Takie są realia - przyznaje prezes, który spodziewa się drastycznego spadku sprzedaży.

- U nas zadziała to z opóźnieniem - tłumaczy. - Wszystko odczujemy dopiero za miesiąc. Na razie zbieramy zamówienia. Ściągamy auta, przygotowujemy je. Niewielu klientów bierze samochód od ręki z placu. Mogę jednak zdradzić, że miesięcznie sprzedawałem nawet 600 samochodów. W czasach kryzysu wszystko spadnie nawet o połowę - podsumowuje.
Zobacz także:
Żona mówi o nim chytrus, ale 3,5 miliona na zbudowanie drużyny wyłożył

Zmarzlik i inni apelują o zostanie w domach

Źródło artykułu: