Żużel. Niezapomniane zawody. Leszno przez chwilę nie myślało o Adamsie. Motocykl Kasprzaka symbolem sukcesu

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Krzysztof Kasprzak.
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Krzysztof Kasprzak.

Finał DPŚ w 2009 roku, który odbył się na stadionie im. Alfreda Smoczyka w Lesznie został zapamiętany, jako jedne z najbardziej emocjonujących zawodów tej rangi. Pogoda płatała figle organizatorom, a o wszystkim decydował ostatni bieg.

Sobota, 18 lipca 2009 roku - to właśnie tego dnia miał odbyć się finał DPŚ. Miał, jednak nad Lesznem zebrały się ciemne chmury i ulewa nie pozwoliła na rozegranie zawodów. Te przełożono na godzinę 11:00 następnego dnia. Oprócz Polaków do rywalizacji przystąpili głodni sukcesu Australijczycy, Szwedzi oraz czarny koń Pucharu Świata - Rosja, która sensacyjnie wygrała półfinał w Vojens.

W zasadzie wszystko zaczęło się zgodnie z przewidywaniami - trzy reprezentacje punktowały na podobnym poziomie, a za ich plecami była nieco zagubiona w wielkim świecie ekipa "Sbornej". Po dziesięciu biegach na czele z minimalną przewagą byli Polacy, jednak później zaczęły się schody. Do gry niespodziewanie włączyła się Rosja, która w najlepszy możliwy sposób wykorzystała "Jokera" w postaci Emila Sajfutdinowa, a swoje biegi wygrali również Grigorij Łaguta i Renat Gafurow.

Dobrze jechali Australijczycy, gorzej Szwedzi, jednak w biegach 11-15 najgorzej wypadli właśnie biało-czerwoni, którzy zdołali zdobyć tylko 4 punkty. Na 1. miejsce wskoczyła drużyna z Antypodów, mająca nad nami dość spokojną przewagę, a dodatkowo na plecach ekipy Marka Cieślaka było czuć oddech dwóch kolejnych rywali. Następne biegi także nie układały się po myśli naszego selekcjonera. Polacy jechali w kratkę. Pogubiony był Tomasz Gollob, z ustawieniami nie trafił Piotr Protasiewicz, a i Adrian Miedziński nie spisywał się na miarę swoich możliwości.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams

Przed 19. biegiem na użycie "Jokera" zdecydował się menadżer Szwedów. Na podobny manewr nie skusił się Cieślak, choć nasza strata do prowadzących Australijczyków wynosiła wtedy właśnie 6 punktów. Andreas Jonsson wygrał ten wyścig, a zaraz po nim linię mety minęli odpowiednio: Adrian Miedziński, Davey Watt oraz Roman Povazhny. Szwecja poważnie zbliżyła się do "Kangurów", natomiast Polacy na swoim koncie mieli tyle samo oczek, co skazywani na pożarcie Rosjanie.

Wtedy nad Lesznem ponownie rozpętało się pogodowe fatum. Zakończenie zawodów na tym etapie wydawało się być bardzo prawdopodobne, a zainteresowani tym rozwiązaniem wydawali się być tylko Australijczycy. Dla nas oznaczałoby to ogromną porażkę. Aura jednak w końcu odpuściła i po około półtoragodzinnej przerwie można było jechać dalej. I to, co mogło odebrać nam wszelkie nadzieje, w pewien sposób okazało się zbawienne.

Po pogodowych perypetiach zaczęła się walka na całego. Polacy nadal musieli gonić. Po zwycięstwie Jasona Crumpa w 22. biegu właściwie już nie mieliśmy wyboru - musieliśmy skorzystać z "Jokera". Okoliczności idealne - lider drużyny Jarosław Hampel, w miejsce słabo spisującego się Protasiewicza, a w szeregach przeciwników zawodnicy, którzy tego dnia raczej nie brylowali.

Niespodziewanie wygrał jednak Antonio Lindbaeck, natomiast ważne było odrobienie trzech punktów do Australii. Strata stopniała o połowę, a w kolejnym wyścigu Hampel pewnie zwyciężył i co istotne - Troy Batchelor dojechał na metę jako czwarty. To oznaczało, że przed ostatnim akordem tych zawodów był remis między dwiema drużynami walczącymi o złoto.

Leigh Adams jechał na poziomie, do którego przyzwyczaił. Do tego był to jego domowy tor. Tego samego nie można było powiedzieć o Tomaszu Gollobie, który ewidentnie nie mógł złapać właściwego rytmu na "Smoczyku", a to właśnie między tymi zawodnikami musiało się wszystko rozegrać. Do decydującej batalii mistrz wyjechał na motocyklu Krzysztofa Kasprzaka. To chyba jedyny moment, kiedy sympatycy leszczyńskiej Unii na chwilę schowali do kieszeni sympatię, którą darzyli Adamsa.

Gollob świetnie wyszedł ze startu, obrał najlepszą ścieżkę i jechał po Puchar Świata dla Polski. Odrodził się w najważniejszym momencie. Przez trzy okrążenia oglądał się za siebie, ale kiedy zaczynał czwarte wiedział, że już nic nie może nam zabrać zwycięstwa. Zaczął unosić rękę w geście triumfu i tymże triumfem wszystko się zakończyło. Na stadionie wybuchła euforia, która opanowała także polski team. Załamani byli jedynie Australijczycy, którzy nie mogli uwierzyć, że dali zabrać sobie to, co mieli na wyciągnięcie ręki.

Marek Cieślak po zawodach nie krył ekscytacji. - To chyba najbardziej niezwykłe zawody w mojej karierze. Zawodnicy wykonali niesamowitą pracę, byli bardzo zmotywowani, a kapitan dołożył kropkę nad "i". Cieszę się, że miałem udział w tym sukcesie - mówił selekcjoner reprezentacji Polski.

Rolę Cieślaka podkreślił Tomasz Gollob. - Chciałbym podziękować fantastycznemu człowiekowi, jakim jest Marek Cieślak. W naszych szeregach nie było zbyt wesoło, jednak on cały czas wierzył, mobilizował nas, wykonał świetną pracę - stwierdził kapitan.

- Było widać, jak świetnie w ostatniej serii pojechali Polacy, gratuluję im zwycięstwa. Nam plany pokrzyżowała pogoda, bo po opadach warunki się zmieniły i moi zawodnicy nie dostosowali się odpowiednio do nawierzchni. Teraz jest smutek, jednak za kilka lat ten medal będzie cieszył - podsumował ówczesny selekcjoner reprezentacji Australii Craig Boyce.

Tym samym Polska cieszyła się z kolejnego złotego medalu, a zawody przeszły do historii. Co ciekawe, tego samego dnia odbyły się jeszcze dwa mecze Ekstraligi i kilku zawodników prosto z Leszna pędziło na ligowe spotkania, co musiało wiązać się z ogromnym wysiłkiem.

Zobacz także: Koronawirus. Szwecja trenuje w najlepsze. Kryjom żartuje, że zostaną mistrzami świata. Krzystyniak nie widzi w tym sensu

Zobacz także: Prezydent Torunia: Nie wycofujemy się z dotacji. Apatora też nie zostawimy. Dostali pierwszą transzę (wywiad)

Źródło artykułu: