- Ciężko jest mi merytorycznie ocenić tą decyzję, bo nie wiem jakie możliwości miała Główna Komisja Sportu Żużlowego, aby ewentualnie wycofać się z tego walkowera. Z punktu widzenia zawodników, którzy wiedzieli jakie grożą im konsekwencje, bo informowałem telefonicznie ich przez podjęciem przez nich decyzji, wydaje się, że GKSŻ podeszła do tematu łagodnie. Te kary dla zawodników są, ale minimalne - ocenił decyzję GKSŻ Krzysztof Cegielski.
Sami zawodnicy nie chcą się jednak zgodzić z decyzją żużlowej centrali. - Wiem, że zawodnicy będą się odwoływać, bo nie widzą swojej winy w tym zamieszaniu. Więc będą starali się zmienić tą decyzji. W ogóle to mam wrażenie, że całe to zamieszanie było niepotrzebne, bo im więcej czasu upływa, to przekonuję się, że zabrakło po prostu odpowiedniej komunikacji i zdolności porozumiewawczych. Przecież była propozycja, żeby Robert Miśkowiak wyjechał na tor i określił, czy ten tor nadaje się do jazdy. Gdyby nadawał się, to pewnie zawodnicy pojechaliby, bo przecież nie mają interesu w tym, żeby nie jeździć. Gdyby tor nie nadawał się do jazdy, to również można było porozmawiać z kibicami i uniknąć scen pod parkiem maszyn. Gdyby tak było, to pewnie dzisiaj bylibyśmy już po powtórzonym meczu - dodał ekspert SportoweFakty.pl
Jedna z hipotez mówiła, że zawodnicy odmówili startu ze względu na zaległości ostrowskiego klubu. Cegielski nie wierzy w te doniesienia. - Nie wierzę w to. Nie rozumiem jaki cel miałby zawodnik w tym, żeby nie jechać. Przecież właśnie startując w spotkaniach, zarabiają pieniądze. Jeżeli jednak tak było, to źle to świadczy o zawodniku, który w złym świetle przedstawia siebie i drużynę. Gdybym to ja decydował, to wolałbym pojechać w tym spotkaniu. Oczywiście wzrosłoby zadłużenie klubu wobec mnie, ale jednocześnie ten sam klub miałby możliwość zarobienia na sprzedaży biletów. Takie postępowanie spowodowało, że zadłużenie nie zmalało, ale klub nie miał możliwości zarobienia na biletach - zakończył Krzysztof Cegielski.