Żużel. Ścigał się z gwiazdami, teraz musi się prosić o pomoc i pieniądze

Archiwum prywatne / Andrzej Szymański / Na zdjęciu: Andrzej Szymański
Archiwum prywatne / Andrzej Szymański / Na zdjęciu: Andrzej Szymański

- Czuję się samotny w walce o godne życie. Czasami mam dość proszenia się, dzwonienia i argumentowania potrzeb - mówi Andrzej Szymański, były żużlowiec, który od 19 lat, po wypadku na torze i złamaniu kręgosłupa porusza się na wózku i żyje z renty.

W 2001 roku na torze żużlowym w Rybniku miał wypadek, który przewrócił jego życie do góry nogami. Złamał w nim kręgosłup, został przykuty do wózka. - Byłem zawodowym żużlowcem, ścigałem się z najlepszymi, byłem z siebie dumny. Ja, chłopak bez pleców w tym biznesie, rywalizowałem z gwiazdami. Kontuzja wszystko zmieniła. Teraz mam minimalną rentę, z której nie da się wyżyć, i muszę prosić ludzi o pomoc - mówi nam Andrzej Szymański, były zawodnik Unii Leszno.

Szymański nie potrafi sobie poradzić z tym, że kiedy był potrzebny, to klepano go po plecach, a teraz tak niewielu o nim pamięta. To boli zwłaszcza wtedy, gdy przychodzi mu płacić rachunki. - Na utrzymaniu mam dom, dużo środków pochłania mi apteka, czyli zakup środków pielęgnujących moje zdrowie i przybory związane z rehabilitacją. Wskutek braku odpowiednich finansów musiałem już nawet ratować się kredytem, który cały czas spłacam. Do tego dochodzą dojazdy na zabiegi własnym autem, gdzie trzeba kupować paliwo.

Były żużlowiec co chwilę organizuje zbiórki. Bardzo go jednak boli to, że musi prosić o pomoc, mówić o swojej trudnej sytuacji. - Jest mi wstyd, że nie mam pomocy i wsparcia, jakiego potrzebuję. Zwłaszcza że kiedyś jeździłem w klubach na ich chwałę, pomagając im w osiąganiu jak najlepszych wyników. Szkoda, że te same dysponujące milionowymi budżetami kluby nie pomyślą o utworzeniu jakiegoś funduszu powypadkowego, gdzie płaconoby co miesiąc pewną sumę i potem byłoby na wsparcie kogoś takiego jak ja.

ZOBACZ WIDEO Łaguta: W Polsce brak mi torów crossowych, koparki i domu

Mówi, że czuje się samotny na froncie walki o godne życie. Zwraca uwagę, że takich jak on, weteranów, którzy stracili zdrowie na torze, jest wielu. Nie ma wątpliwości, że specjalny fundusz bardzo by się przydał. Byłby polisą nie tylko dla niego, ale i dla wielu młodych chłopaków, którzy ścigają się na żużlu. - Dziwię się innym żużlowcom, którzy są na wózkach, że nie starają się walczyć. Jesteśmy najlepszą ligą świata, więc dlaczego nie możemy się wyróżnić i otoczyć opieką byłych żużlowców w potrzebie. Tak, żeby nie musieli prosić o zapomogi - pyta Szymański.

- Kiedyś sam nie dopuszczałem do siebie myśli, że ulegnę wypadkowi, a jednak tak się stało. Nikt z nas nie wie, co go czeka w przyszłości. Proszę, by ktoś z władz polskiego żużla się za to wziął - stwierdza były żużlowiec, który ma już dość proszenia się, dzwonienia i argumentowania swoich potrzeb na forum publicznym. A jest zmuszony to robić, bo 1200 złotych renty to za mało. Żyje od zbiórki do zbiórki (więcej TUTAJ). Z powodu dolegliwości nie może pracować.

Czytaj także:
Prezesi już zapraszają zawodników na kawę
Dwa tomy akt w sprawie Drabika

Źródło artykułu: