Są jak taran rozbijający fortyfikacje czy buldożer dewastujący wszystko, co napotka na swojej drodze. Rywale co rusz się zbroją, stroszą piórka, ale finalnie wyglądają jak młodszy brat próbujący "dokopać" starszemu bezradnie wymachując pięściami, podczas gdy ten trzyma go jedną ręką za głowę, a drugą zasłania ziewające usta. Mniej więcej tak można zobrazować potęgę Fogo Unii Leszno, która dominuje w PGE Ekstralidze od 2017 roku.
Jak to się stało, że klub z małego, bo raptem z blisko 65 tysięcznego miasta z Wielkopolski stał się żużlowym hegemonem? Przecież na tle takich miejscowości jak Wrocław czy Gorzów Wielkopolski, które swoje drużyny również posiadają w PGE Ekstralidze, to tylko peryferie. Tymczasem wrocławska Sparta pod nadzorem swojego szefa Andrzeja Rusko od kilku lat usilnie stara się zrzucić Unię z piedestału i za każdym razem jest odprawiana z kwitkiem.
Nie inaczej może być w bieżących rozgrywkach, bo Unia jest na autostradzie do finału, w którym zmierzy się właśnie albo z gorzowską Stalą, albo z wrocławską Spartą. Dla Byków z Leszna będzie to czwarty finał z rzędu.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Nowy regulamin miał pomóc beniaminkowi. W Apatorze zburzył jednak koncepcję składu
Wymyślili nową filozofię
Na pozór skonstruowanie żużlowej drużyny to nic trudnego. Jak się ma pieniądze i wyrobioną markę, to bierze się tych najlepszych. Ci z reguły nie odmawiają, bo kariera żużlowca bywa krucha. Jak jesteś na topie, to wykorzystujesz ten czas w pełni. Życie jednak pokazuje, że to nie równa się z sukcesem. Już Eltrox Włókniarz Częstochowa w tym sezonie posiadał trzech z pięciu najlepszych zawodników na świecie z poprzedniego roku, a skończył rozgrywki poza strefą medalową.
Zupełnie inną drogę obrała leszczyńska Unia pod wodzą prezesa Piotra Rusieckiego. Postawiono na rodzime DNA. Pełnym zaufaniem obdarzono też menedżera Piotra Barona, który przywędrował do Leszna z... Wrocławia. Ten człowiek to mieszanka ogromnej wiedzy i doświadczenia (przez lata był czynnym zawodnikiem) z siłą spokoju, odpowiednią merytoryką i umiejętnościami dotarcia do drugiego człowieka. Poza tym zna się na sztuce przygotowania toru. To wszystko sprawia, że jest jednym z największych fachowców w tym kraju, choć można czasem odnieść wrażenie, że trochę niedocenianym.
Pracę z adeptami, z chłopcami, którym marzyło się pójście w ślady wielkiej ikony Unii, czyli Leigh Adamsa czy wychowanka Damiana Balińskiego powierzono Romanowi Jankowskiemu. To był strzał w dziesiątkę. Pan Roman to też kawał historii polskiego żużla, jeden z najlepszych zawodników lat 80. i 90. Złota rączka jeśli chodzi o przekazywanie wiedzy i uczenie żużlowego rzemiosła młodych. Spod jego ręki wyszli Bartosz Smektała i Dominik Kubera, medaliści mistrzostw świata w kategorii juniorów.
Wspomniany Piotr Rusiecki natomiast zaopiekował się narybkiem z Australii. Najpierw zaufał Brady'emu Kurtzowi, teraz na ekstraligowych salonach bryluje Jaimon Lidsey. Wszystko było przeprowadzone z głową, bo Lidsey najpierw nabierał ogłady i doświadczenia w partnerskim, drugoligowym klubie z Rawicza. Efekt jest taki, że teraz ten 21-latek ogrywa największe światowe tuzy i już kilka razy mógł się poszczycić tytułem "man of the match".
Polski Juventus. Kolekcjonerzy tytułów
Unia Leszno to maszyna, w której każdy trybik wie, co ma robić. Gwiazdą zespołu jest Emil Sajfutdinow - Rosjanin, aktualnie trzeci zawodnik globu, absolutna światowa czołówka. Kapitanem, pomału stający się postacią ikoniczną, jest Piotr Pawlicki, doświadczeniem i wiedzą dzieli się Janusz Kołodziej, a dwaj spragnieni jazdy, sukcesów, laurów i splendoru to wspomniani Smektała oraz Lidsey, którzy swoją młodzieńczą fantazję i wigor przekładają na nieustępliwą jazdę. To grono seniorskie, do którego po tym sezonie dołączy Dominik Kubera.
Gdyby obecnego hegemona w polskim żużlu chciało się porównać z piłkarskim światowym potentatem, to najwięcej analogii znajdziemy z Juventusem FC. Tam również jest najjaśniej święcąca gwiazda światowego formatu, czyli Cristiano Ronaldo. W Turynie mają też swoją ikonę, czyli Gianluigiego Buffona. Zawodników do pierwszej drużyny wprowadzają z pomysłem i systematycznie, o czym przekonał się Wojciech Szczęsny. A jeśli chodzi o charakter i doświadczenie, to tu na pierwszy plan nasuwa się Giorgio Chiellini.
Unię i Juventus łączy też cecha pragnienia sukcesów. Zresztą oba kluby w swoich rozgrywkach przodują w klasyfikacji medalowej. Byki z Leszna w tym roku walczą o swój już 18. złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Pod względem statystyk w Serie A błyszczy Juventus, który 36 razy zostawał mistrzem Włoch.
To nie koniec analogii. O kryzysie obu drużyn mówi się natychmiast, gdy potkną się na rodzimym podwórku i nie odniosą zwycięstwa. Unia jest tak silna i wypracowała sobie taką renomę, że każda jej porażka, czy chociażby remis rozkładane są na czynniki pierwsze, analizowane i debatowane.
W polskiej PGE Ekstralidze decydujące rozstrzygnięcia. W poniedziałek rewanże półfinałów. Czy ktoś sprawi niespodziankę i zdetronizuje "polski Juventus"?
Czytaj również:
-> Apator wyrównał drugi najwyższy wynik w historii Motoareny
-> W Falubazie urosły apetyty. Do Leszna jadą po finał