Gleb Czugunow we Wrocławiu, Anders Thomsen w Gorzowie, a Jack Holder w Toruniu - tak wyglądał podział dzikich kart w tegorocznych rundach Grand Prix. Propozycje wyszły od organizatorów, czyli kolejno Sparty, Stali i Apatora.
Żaden z klubów nie postawił na Polaka. Dla prezesów dzika karta stała się jedną z kart przetargowych przy podpisywaniu kontraktów, więc interes narodowy schodzi na dalszy plan.
- Rozumiem, że kluby nominując zawodników do kart, załatwiają swoje interesy, ale tak być nie powinno - mówi Krzysztof Cegielski, ekspert nSport+. - Trzeba zmienić przepisy tak, by to trener kadry nominował zawodników do dzikiej karty. Nikt nie powinien się temu rozwiązaniu przeciwstawiać, bo przecież wiele rund Grand Prix w Polsce mamy dzięki sukcesom reprezentacji i Tomasza Golloba.
- Wybory dokonane przez kluby mogą za chwilę zaszkodzić nam w kontekście finałów Speedway of Nations. Byłoby lepiej, gdyby Dominik Kubera tuż przed tą imprezą zaliczył, choć ze dwie rundy Grand Prix. To by mu pomogło. Na pewno ręce nie drżałyby mu tak bardzo, jak to może mieć miejsce teraz - zauważa Cegielski.
Zdaniem eksperta brak dzikich kart może się za chwilę także przełożyć na problemy z doborem składu. - Już w tym roku długo trwała dyskusja, kto do Zmarzlika. Janowskiego w kadrze nie ma, inni bez formy i tak wyszło. Niemniej, tak jak to widzę, za chwilę to Duńczycy będą w sytuacji Polaków sprzed kilku lat, kiedy to mówiło się, że możemy wystawić dwie drużyny na finał Drużynowego Pucharu Świata - kwituje Cegielski.
Zobacz także:
- Mistrz świata Bartosz Zmarzlik: Skakałem, płakałem, a dreszcze mam nadal [WYWIAD]
- Bartosz Zmarzlik pisał do Jasona Crumpa. "Pamiętasz tamten moment?"
ZOBACZ WIDEO Prosty i złożony problem Krzysztofa Kasprzaka. Potrzebuje nowych wyzwań?