Żużel. Mistrz świata Bartosz Zmarzlik: Skakałem, płakałem, a dreszcze mam nadal [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik

- Jedno wiem już na pewno. Złota się trudniej broni niż je zdobywa pierwszy raz. Walka o tytuł wysysa energię. Cieszę się, że dałem radę. Po tych kilka dniach nadal czuję dreszcze - mówi nam mistrz świata Bartosz Zmarzlik.

[b][tag=62126]

Jarosław Galewski[/tag], WP SportoweFakty: W sobotę przeszedł pan do historii naszego sportu. Jako pierwszy Polak zdobył dwukrotnie, i to z rzędu, mistrzostwo świata na żużlu.[/b]

Bartosz Zmarzlik, mistrz świata, zawodnik Moje Bermudy Stali Gorzów: Jestem bardzo szczęśliwy i też trochę zmęczony. Ale nie ma powodu do obaw. Mam to pod kontrolą. Pamiętam, że sezon się jeszcze nie skończył. W mistrzostwach Polski będziemy w finale bić się o tytuł. Chcę jak najlepiej zakończyć tegoroczny sezon.

Trudniej było obronić złoto niż je pierwszy raz zdobyć?

Zdecydowanie tak, choć od razu zaznaczam, że w żużlu, a tym bardziej w takiej stawce, słowo łatwo nie istnieje. Było niezmiernie ciężko, ale cieszę się, że z całym teamem daliśmy radę. Kosztowało mnie to wiele wysiłku i dlatego po decydującym biegu skakałem na Motoarenie jak szalony. Później, kiedy wróciłem do hotelu, miałem nawet przez to problem.

ZOBACZ WIDEO Birkemose już w 2021 roku w PGE Ekstralidze? Chomski lubi stawiać na młodzież

Jak to?

Tak się naskakałem, że miałem kłopot, żeby się rozebrać. Coś mi przeskoczyło w plecach i czułem dość duży ból, ale szybko się pozbierałem. Emocji było we mnie całe mnóstwo. Dreszcze mam do dzisiaj. A po powrocie do hotelu, kiedy to szaleństwo trochę się wyciszyło, pojawiła się nawet i łezka w oku. To były piękne chwile, których nigdy nie zapomnę.

Choć przez moment miał pan myśl, że to może się nie udać?

Nie miałem. Grand Prix już dawno nauczyło mnie życia. Doskonale wiedziałem, że nie zawsze jest tak, jakbym tego chciał, i że nie ma sensu sobie z tego powodu dokładać stresu. Trzeba wierzyć i się koncentrować. Tak też postąpiłem. Najpierw myślałem, by dostać się do półfinałów, a później o tym kluczowym biegu.

Który bieg był trudniejszy? Ten w piątek, kiedy walczył pan o półfinał, czy w sobotę, kiedy musiał awansować pan do finału, żeby przypieczętować złoto?

Ten drugi. Miałem czwarte pole, bo tylko takie mi zostało. Przed biegiem spojrzałem w lewo. Wiedziałem, że tam jest Tai Woffinden, Leon Madsen i Fredrik Lindgren. Obsada gwiazdorska, jak w finale, a ja musiałem dać radę. Szybko zrozumiałem, że będę musiał na torze wychodzić z siebie, by wjechać do finału. Dałem z siebie maksimum i się udało. Przed takimi biegami ważny jest także mój team. Po tych wszystkich latach oni wiedzą, jak się zachować. Rozumieją, co lubię, a czego nie można robić.

Brat przed biegiem napisał panu SMS-a, że musi pan wygrać, bo jak nie to będzie d…

No tak (śmiech), ale to zupełnie inna sytuacja. Tylko on może do mnie coś takiego napisać w trakcie zawodów. To szczery chłop, który wie, że taka motywacja jest mi potrzebna. Zapewniam, zrobił to w dobrej wierze. Akurat lubię, kiedy jest prosto z mostu i w żołnierskich słowach. Zresztą, nie ma o czym rozmawiać. Przecież rozkaz podziałał!

W niedzielę napisaliśmy, że gdyby nie pana brat, nie mielibyśmy dwukrotnego mistrza świata. To on wyprosił mamę, żeby nie zabraniała panu żużla po jego fatalnej kontuzji.

To prawda. Pamiętam, że po jego upadku nie pojechałem nawet na kolejne zawody. Przyznam szczerze, że to była naprawdę trudna sytuacja dla całej rodziny. Trochę zajęło nam poukładanie sobie tego w głowie. Brat w pewnym momencie powiedział, że trzeba to za sobą zostawić, a on zrobi wszystko, żeby nadal wygrywał Zmarzlik. Już nie on, ale przecież nazwisko to samo, sukces wspólny. No i mamy to. Cieszymy się razem.

W sobotę po półfinale od razu pobiegł pan do rodziny i wyściskał mamę. Co  powiedziała?

Powiedziała: mamy to! Później tych słów było już niewiele. Pojawiły się łzy i krzyki. Wszystkie emocje, które są w takiej sytuacji jak najbardziej normalne.

Kiedy mama trzymała kciuki i modliła się w trakcie biegu, pana tata stał obok niewzruszony. Ktoś powiedział, że wyglądał, jakby oglądał zawody młodzieżowe a nie wyścig, w którym ukochany syn jedzie po złoto.

Coś w tym jest. Tata już tak ma. Na zewnątrz jest oazą spokoju. Ale to tylko tak dobrze wygląda. W środku buzują w nim ogromne emocje, ale potrafi je zdusić i wy tego nie widzicie. W takich sytuacjach lepiej do niego nie podchodzić, bo jedzie wyścig razem ze mną.

Jak wyglądał cały tydzień przed zawodami w Toruniu?

Kontakty ograniczyłem do minimum, bo doskonale wiedziałem, jaka jest teraz sytuacja w związku z pandemią. Był dom, treningi i warsztat. To nie był jednak dla mnie żaden problem, bo kocham takie życie. Nic więcej do szczęścia nie potrzebowałem.

Sprawdzał pan, co piszą media po pierwszych zawodach w Toruniu?

Nie, bo miałem inne zajęcia, które mnie zdecydowanie bardziej pochłaniały i fascynowały. Raz, że nie czułem takiej potrzeby, a dwa, że nie miałem specjalnie czasu. Pracy miałem naprawdę sporo. Poza tym pojawił się u mnie fizjoterapeuta, bo miałem upadek i bolały mnie plecy. Z tego miejsca chciałbym bardzo podziękować Konradowi Wieczorkowi, bo wykonał kawał dobrej roboty i postawił mnie do pionu.

Jest pan już zmęczony sezonem?

Walka o tytuł mistrza świata na pewno wysysa energię. To kosztuje bardzo wiele pod względem fizycznym i psychicznym. Czuję jednak, że mam jeszcze trochę tego paliwa i że wystarczy go dla Moje Bermudy Stali Gorzów w najważniejszych meczach.

Coś się teraz u pana zmieni?

Nic. Nadal będę tym samym Bartkiem. Byłem nim po pierwszym tytule, to zostanę i po drugim. Nadal chcę robić to, co uwielbiam. Chcę promować ten nasz żużel. Zmieniła się może jedynie moja rozpoznawalność poza środowiskiem żużlowym. Sam byłem zdziwiony, jacy ludzie gratulują mi sukcesu. W tym gronie był Adam Małysz, reprezentacja Polski piłki nożnej, pan Zbigniew Boniek. Tych ludzi było sporo. Przyznam, że mnie to zaskoczyło.

Zaczęliśmy już pisać, że może pan prześcignąć w liczbie tytułów Tony'ego Rickardssona i Ivana Maugera.

No dobrze i niech tak zostanie. Postaram się robić swoje, czyli jeździć, dawać z siebie wszystko i pozostać przy tym dobrym człowiekiem. Pisanie zostawiam wam. Każdy ma swoją rolę.

Co będzie pan robić po sezonie?

Będę siedzieć w domu, trenować albo jeździć na rowerze. To mi wystarczy. Nie mam w planach żadnego wyjazdu, żeby odreagować sezon. Zresztą, proszę spojrzeć, co dzieje się na świecie. Teraz nie wchodziłoby to nawet w grę.

Zobacz także:
Pierwszy trener Bartosza Zmarzlika płakał na Motoarenie
Koniec sezonu dla Taia Woffindena

Komentarze (26)
avatar
obiektywny
6.10.2020
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
A może jakiś chory ... czy cóś? Skoro ma dreszcze! 
avatar
Poznaniak_SpeedwayFan
6.10.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Gratulacje Bartku, jestes Wielki i zarazem skromny 
avatar
Rysio-z-Klanu
6.10.2020
Zgłoś do moderacji
4
1
Odpowiedz
Pomimo wielu sukcesów ten chłopak nadal pozostaje skromnym Bartkiem. Nie wywyższa sie,sodówka nie odbija itp. I to jest piękne. 
avatar
DruhBoruch
6.10.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Panie Bartku , tylko angielski potrenować i będzie git 
avatar
SpartyFan
6.10.2020
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
@ADASOS: Sparta robiła marny do ścigania tor za Cieślaka, potem trochę kombinowali za Barona. Generalnie po remoncie Olimpijskiego tor jest dużo lepszy, chwilami znakomity do wyprzedzania. Jedn Czytaj całość