Żużel. Rocznica śmierci rosyjskiego żużlowca. W Polsce na torze łamał kręgosłup. Zmarł podczas niegroźnej operacji

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Rinat Mardanszyn
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Rinat Mardanszyn

Mija właśnie 16 lat od śmierci Rinata Mardanszyna. Rosyjski żużlowiec z powodzeniem jeździł w lidze polskiej na przełomie wieków. Na torze łamał nawet kręgosłup. Zmarł w wieku 41 lat podczas prostego zabiegu usunięcia metalowej płytki z obojczyka.

W tym artykule dowiesz się o:

- Rinat Mardanszyn był wspaniałym człowiekiem. Wypisz, wymaluj Rif Saitgariejew. Identyczna osobowość. Bardzo zadaniowy facet. Jak się za coś brał, to wykonywał to zawsze nie na 100, ale 110 procent. Wiecznie uśmiechnięty, zawsze przygotowany. Nigdy nic nie stanowiło dla niego problemu. Nie wiem, czy to domena osób z Baszkiri w Rosji, ale zarówno Rif Saitgariejew, który pochodził z dalekiej Ufy, jak i Rinat Mardanszyn z miasta Oktriabskij, byli niesamowitymi ludźmi - wspomina Jan Garcarek, sponsor, a także przyjaciel obu byłych żużlowców.

Rosyjskie, waleczne charaktery

Pod skrzydłami firmy z Ociąża jeździli właśnie rosyjscy zawodnicy. Rif Saitgariejew  zmarł w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku na torze w 1996 roku. Rinat Mardanszyn odszedł dziewięć lat później w wieku zaledwie 41 lat. - Poznaliśmy się przez Rifa Saitgariejewa. Rinat był jego kolegą. Kiedy Rif jeździł w Ostrowie, przyjeżdżał w odwiedziny do naszej firmy. Zaczęło się od wypicia pierwszej wspólnej kawy, a później zostaliśmy jego sponsorami i zaprzyjaźniliśmy się. Mardanszin w czasach, gdy u nas jeździł Rif, startował w Śląsku Świętochłowice. Po tragicznym wypadku i śmierci Saitgariejewa, w kolejnym sezonie Rinat trafił do Ostrowa - dodaje Garcarek.

Rinat Mardanszyn w polskiej lidze pojawił się w 1992 roku w barwach Unii Tarnów. Później przez dwa sezony reprezentował Śląsk Świętochłowice w latach 1995-1996. W Iskrze Ostrów, w której zapisał się złotymi zgłoskami zadebiutował w 1997 roku. Do tego klubu wracał jeszcze w 1999 roku oraz 2002. Po drodze jeździł dla Włókniarza Częstochowa w 1998 roku, TŻ-u Opole w sezonie 2000 oraz Gwardii Warszawa w 2001.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Gollob i Hancock byli ikonami, w które wcielał się gdy grał na komputerze

Zamknął oczy i rozdzielił rywali na miarę awansu

Sympatycznego Rosjanina najbardziej zapamiętali kibice w Ostrowie Wielkopolskim. Mardanszyn został bowiem bohaterem drużyny w meczu decydującym o awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej w 1997 roku. W ostatnim spotkaniu sezonu Iskry w Rybniku, ostrowianie potrzebowali remisu, by z drugiego miejsca w tabeli wywalczyć uprawniony awans. Przed 15 wyścigiem Iskra prowadziła 43:41. Po starcie do ostatniego, decydującego biegu na czele znalazła się para rybniczan Eugeniusz Skupień i Eugeniusz Sosna. Rinat Mardanszyn wykonał jednak później akcję, którą kibice wspominają po dzień dzisiejszy. - Zamknąłem oczy i wjechałem między dwójkę rywali - komentował wtedy Rosjanin, pytany o to, jak zapewnił bezcenne dwa punkty Iskrze.

Mardanszyn był także wiele razy medalistą mistrzostw dawnego Związku Radzieckiego, a później Rosji. Największy sukces na arenie międzynarodowej święcił w 1996 roku, kiedy to z reprezentacją swojego kraju sięgnął po drużynowe wicemistrzostwo świata. W Polsce uchodził za solidnego ligowca. Być może mógł osiągnąć więcej, gdyby nie prześladujące go kontuzje.

Koszmarny wypadek w Rawiczu

Na początku sezonu 1999 podczas meczu Iskry Ostrów w Rawiczu z Kolejarzem Rosjanin uczestniczył w potężnym karambolu. W 12 wyścigu na pierwszym wirażu Rinat Mardanszyn zahaczył przednim kołem o motocykl Krzysztofa Okupskiego. Stracił panowanie nad motorem i z całym impetem uderzył w drewnianą bandę. Sam wypadek wyglądał koszmarnie, a chwile po nim sprawiły, że kibice zamarli z przerażenia. Żużlowiec bowiem leżał nieruchomo na torze. Nieprzytomnego zawodnika karetka na sygnale odwiozła do rawickiego szpitala na oddział intensywnej terapii.

Rinat Mardanszyn doznał pęknięcia kręgu lędźwiowego. Lekarze wykluczali powrót Rosjanina na tor w 1999 roku, a nawet stawiali pod znakiem zapytania możliwość kontynuowania kariery sportowej. Rosjanin dzięki pomocy sponsorów braci Jana i Andrzeja Garcarków przeszedł skomplikowaną operację, podczas której wszczepiono mu specjalny implant. Dzięki temu żużlowiec odzyskał pełną sprawność w stopie, w której nie miał czucia od czasu wypadku. Mardanszyn jak na twardego Rosjanina przystało, szybko rozpoczął rehabilitację i pomimo ciężkiej kontuzji, jeszcze tego samego roku chciał wrócić na tor.

Miał plany na sportową emeryturę

Ostatecznie na motocykl wsiadł dopiero w 2000 roku. W Polsce pojeździł do sezonu 2002 włącznie. Rosjanin miał mocno sprecyzowane plany na dalsze życie. - Po zakończeniu kariery sportowej, Rinat Mardanszyn chciał u siebie w Rosji otworzyć warsztat samochodowy. Miał z tym związane poważne plany. Wiele u nas się nauczył, zobaczył, jak to wszystko funkcjonuje i chciał to przenieść na swój grunt, tak by mieć własną firmę na sportowej emeryturze. On już nawet zaczął w tym zakresie działać, bo bardzo interesowały go kwestie związane z mechaniką. W tym kierunku kształcił nawet swojego syna. Firmę mieli razem prowadzić ze swoją żoną - wspomina Jan Garcarek.

Niestety, 19 stycznia 2005 roku żużlowym środowiskiem wstrząsnęła wiadomość o nagłej śmierci byłego zawodnika. - Z tą smutną informacją zadzwoniła do nas jego żona. Poszedł do szpitala na prosty zabieg wyciągnięcia blach z obojczyka, a skończyło się tragicznie - wspomina Garcarek. Mardanszyn zmarł podczas wydawałoby się nieskomplikowanego zabiegu usunięcia metalowej płytki, która wspomagała zrost złamanego podczas kariery żużlowej obojczyka. Bezpośrednią przyczyną zgonu było przemieszczenie się skrzepu, który zablokował aortę. Rosjanin zmarł na stole operacyjnym.

Pamięć o nim, szczególnie w ostrowskim środowisku trwa do dzisiaj. Nie został on może taką legendą, jak jego starszy rodak, Rif Saitgariejew, który zmarł w wyniku obrażeń odniesionych na torze, ale starsi kibice pamiętają jego akcję, dającą drugi w historii i jak dotąd ostatni awans ostrowskiej drużyny do najwyższej klasy rozgrywkowej. - Był świetnym żużlowcem i wspaniałym człowiekiem. Wielka szkoda, że odszedł z tego świata w tak młodym wieku - kończy jego sponsor i przyjaciel Jan Garcarek.

Zobacz także: Sajfutdinow nigdy nie był mistrzem Rosji
Zobacz także: Kułakow nie czuje się ofiarą regulaminu

Komentarze (6)
avatar
Kef
20.01.2021
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Na zdjęciu to nie żaden Marsa się a TOMASZ GOLLOB na torze Poloni Bydgoszcz Redaktorku pgarnis foty albo się doucz. Pozdro dla fanów speewdaya 
avatar
ACEG
19.01.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Mała uwaga, bo artykuł w porządku: rzetelność dziennikarska nakazuje nie wspominać o DMŚ'96 lub wspomnieć z małą uwagą, bo tamte medale nie były prawdziwe, i to delikatnie mówiąc...! 
avatar
maciejdro
19.01.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Byłem na tym meczu, po tym wypadku stadion jak to się mówi zamarł, dosłownie cisza, potem w lokalnym radio nasłuchiwaliśmy wiadomości... Czytaj całość
Rafi_Piła
19.01.2021
Zgłoś do moderacji
0
3
Odpowiedz
Przyznam się szczerze, że o nim nie słyszałem. Jeżeli tak zmarł, to rzeczywiście wielki pech. 
avatar
baraboszkin
19.01.2021
Zgłoś do moderacji
7
3
Odpowiedz
...jak jeździł to był Mardanszin, a teraz po latach nagle Mardanszyn, taka aptekarska nadpoprawność - nie odkręcajcie historii, niech już zostanie Mardanszinem, skoro tak był nazywany... różnic Czytaj całość