- Moim zdaniem jeśli nie będzie solidnego ekwiwalentu dla klubu, który szkoli wychowanków, to też nie namówimy nikogo, by inwestował mocno w szkółkę żużlową. Oczywiście musimy wyodrębnić niektóre przypadki, gdy obok klubu, rodzice są bardzo zaangażowani w szkolenie. Mamy przecież sytuacje, że zdarzają się adepci, którzy od najmłodszych lat prowadzeni są przez rodziców, czy wspierani finansowo przez inne osoby. Wtedy ta rola klubu w inwestowaniu w takiego chłopaka jest zupełnie inna. Wydaje mi się, że takie sytuacje trzeba byłoby też usankcjonować prawnie - uważa Adam Krużyński z rady nadzorczej toruńskiego klubu.
Zupełnie inaczej wygląda kwestia, gdy młody adept przychodzi do szkółki i tylko klub w niego inwestuje. - Jeżeli od początku do końca jest on finansowany oraz edukowany przez klub, to nie wyobrażam sobie, że taki ośrodek nie mógłby czerpać z tego tytułu korzyści w przyszłości w postaci ekwiwalentu. Cały profesjonalny sport oparty jest przecież o tego typu prawa, które pozostają po stronie klubu. Popatrzmy na piłkę nożną, która poprzez szkolenie piłkarzy i ich transfery buduje swój potencjał biznesowy. W wielu klubach wpływy z transferów zaczynają odgrywać sporą rolę również po stronie przychodów klubu - zaznacza Adam Krużyński.
Fakt, że w ostatnim czasie kluby są gotowe płacić duże pieniądze za juniorów, którzy nie mają jeszcze wyrobionych nazwisk ani wielkich osiągnięć, źle świadczy o podaży młodych żużlowców. - To pokazuje o płytkości tego rynku, jeśli chodzi o juniorów. Popyt na zawodników do lat 21 jest duży, bo są oni potrzebni w każdym klubie. To powoduje taką koniunkturę. Ciężko jest "wyprodukować" swojego wychowanka, bo to nie jest tylko kwestia pieniędzy, ale także know how o szkoleniu. Nie sztuką jest doprowadzić młodego człowieka do egzaminu. Chodzi przecież o jakość samego szkolenia, wytrwałość tych juniorów, ich zaangażowanie i skupienie na sporcie - podkreśla nasz rozmówca.
- Dzisiaj mamy z tym kłopot. To jest problem młodego pokolenia, a nie tego, czy kluby mają wystarczająco dużo pieniędzy i pomysłu, by szkolić adeptów. Przede wszystkim trzeba tych młodych ludzi zainteresować sportem, przyciągnąć do szkółki, wyszkolić, a przy tym nie zepsuć. Przecież w wielu przypadkach pobudką do uprawiania żużla są potencjalne pieniądze, które może zawodnik zarobić. Kiedyś, jak do szkółki przychodzili Wiesław Jaguś czy Tomasz Bajerski, to oni z tyłu głowy nie mieli kasy, tylko chcieli szybko jeździć na motocyklach. Jeśli już były inne pobudki to, to żeby być osobami rozpoznawalnymi czy popularnymi. Pieniądze wtedy nie były motorem napędowym do uprawiania sportu. Oni robili to z olbrzymiej pasji - kończy Adam Krużyński.
Zobacz także: Robert Jucha wspomina jazdę w parze z Hansem Nielsenem
Zobacz także: Apator odbudowuje dawną potęgę
ZOBACZ WIDEO Matej Zagar gościem "Żużlowej Rozmowy". Obejrzyj cały odcinek!