Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Norwegia nie jest stricte żużlowym krajem, choć w przeszłości ścigało się kilku solidnych żużlowców. Skąd pomysł na tę dyscyplinę sportu?
Lars Gunnestad: Wszystko zaczęło się od motocrossu, ale interesowała mnie jazda. Próbowałem też jazdy na lodzie. Tam było wszystko inne opony, silniki. To było już tak dawno temu.
Czy miał pan swojego ulubionego żużlowca? Może któryś z pana rodaków nim był?
Bruce Penhall był tym pierwszym. Podobał mi się też styl jazdy Erika Gundersena. Jakoś nikt z Norwegii nie należał do moich ulubieńców. Słyszałem o Harrfeltdzie, Lovaasie czy Eide, ale to nie było to.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Te wspomnienia są szczególne dla Macieja Janowskiego i Bartosza Zmarzlika
A jak wyglądał norweski żużel z pana perspektywy? Wygrał pan wiele tytułów o miano najlepszego żużlowca w swoim kraju.
Żużel w Norwegii nigdy nie był wielkim sportem. Dzisiejsze czasy to pokazują. Nie chodzę na żadne zawody od kilku lat. Wszystko odbywa się głównie na zachodnim wybrzeżu. Ten sport jest dzisiaj bardzo mały i słaby.
Przejdźmy do ligi polskiej. Historia pańskiego przyjścia do Morawskiego Zielona Góra była bardzo ciekawa. Proszę ją przypomnieć.
Mój ojciec spędzał wiele czasu nad biznesem, wtedy mieliśmy plantacje. Teraz ja to przejąłem. W tamtym czasie zatrudniał ludzi z Polski, a dwójka z nich pochodziła z Zielonej Góry. W Polsce wcześniej topniał śnieg niż u nas. Jeździliśmy do waszego kraju trenować. Potem złapaliśmy kontakt z działaczami z Zielonej Góry. Dogadaliśmy się i podpisałem umowę. Podróż z Norwegii do Polski była na pewno kosztowna, ale dzięki Morawskiemu załatwiliśmy te kwestie.
Hans Nielsen przychodząc do Motoru Lublin zapytał kiedyś czy Lublin nie leży w Rosji. Miał pan jakieś obawy przed startem w Polsce? W końcu to był czas świeżo po upadku komunizmu. Poziom życia między bogatą Norwegią a Polską był jednak diametralny.
Absolutnie nie. Znaliśmy Polaków i wiedzieliśmy jak wygląda sytuacja w Polsce. Nigdy nie miałem żadnych problemów z waszym krajem.
W 1991 roku zadebiutował pan w Morawskim Zielona Góra. Dziewięć punktów i trzy wygrane biegi. Jak pan wspomina tamten dzień? Niektórzy porównywali pana do asteroidy.
Ojej... Niewiele pamiętam. Tylko tyle, że chcieli mnie ustawić z rezerwy i puszczać w decydujących momentach w końcówce meczu.
Spędził pan dwa sezony w barwach klubu z Zielonej Góry. Wspólnie wywalczyliście złoty medal w 1991 roku. Hans Nielsen powiedział kiedyś, że czuł się jak gwiazda rocka, albo jeden z Beatlesów. A jak było z panem? Też nie mógł się pan opędzić od sławy?
To były najlepsze lata w Polsce. Bez dwóch zdań. Wiele zdobytych punktów, wysoka średnia. Ten stadion, który krzyczał z radości, a mało kto mógł się dostać do środka, bo wszystkie miejsca były zajęte. Ludzie próbowali na swoje sposoby oglądać zawody spoza trybun.
Kogo najbardziej pan zapamiętał?
Andrzej Huszcza! Bardzo dobry zawodnik. Trochę starszy ode mnie, ale komunikatywny, nie zamykał się w sobie. Znał trochę angielski i mogliśmy się wymieniać uwagami. Spędzaliśmy sporo czasu w warsztacie, myliśmy motocykle, poprawialiśmy ustawienia. Wszystko było "ok".
W latach dziewięćdziesiątych jak zawodnik zagraniczny przyjeżdżał do Polski, to oczekiwano od niego dwucyfrowych zdobyczy punktowych. Odczuwał pan presję z tego powodu? Jak pan wówczas widział poziom polskiej ligi?
Na pewno był wysoki. Podchodziłem do jazdy w Polsce tak jak w każdym innym kraju. Wiadomo, że jak masz gdzieś kontrakt, to oczekują od ciebie jak najwięcej punktów. To nie robiło na mnie wrażenia, bo ścigałem się w Anglii i Szwecji, więc wiedziałem, że muszę być po prostu dobry.
Jedna z najwyższych średnich w sezonie 1991. Lepszy był tylko Hans Nielsen. Taki był plan, by być tym najlepszym?
Oczywiście, że tego nie oczekiwałem! Klub, w którym jeździłem, był naprawdę dobry. Morawski wziął sprawy w swoje ręce. Świetny szef. Mieliśmy bardzo dobre relacje, był w moim domu w Norwegii. Poznałem też jego rodzinę. Pieniądze miały znaczenie. Kupił silniki, sprzęt, każdy z zawodników pokazywał wysoką formę. Położyłem nacisk na starty w Polsce, miałem najlepsze zaplecze. Znalazłem się we właściwym miejscu i czasie. Każdy czuł się świetnie, a my dzięki dobrej organizacji mogliśmy testować kolejne rzeczy, których reszta nie miała możliwości. To był wielki plus jazdy w Zielonej Górze w tamtym czasie.
Pana najlepsze żużlowe wspomnienie?
Kiedy zdobywałem swój pierwszy tytuł mistrza Norwegii zawody oglądało ok. tysiąc osób. W Polsce tłumy zrobiły na mnie wrażenie. Nie sądziłem, że tyle osób może się tym interesować. Przyjazd do waszego kraju. Start w lidze i wygranie mistrzostwa z Zieloną Górą, to bez wątpienia najlepsze momenty w karierze.
Potem przeniósł się pan do Polonii Bydgoszcz. Skończyło się na jednym meczu.
Zaprosili mnie na mecz do Zielonej Góry, bo znałem tor. Niestety pojechałem słabo. To nie był ten sam klub co Zielona Góra. Myślę, że trafiłem na zły dzień, na złe miejsce i skończyło się tak, a nie inaczej.
Zostawmy na chwilę ligę polską. Mistrzostwa Świata Par. Tam zdobył pan swój upragniony medal na arenie międzynarodowej.
Miło było stanąć na podium. Nie znam dokładnie historii żużla, ale to był pierwszy medal dla mojego kraju, przynajmniej w parze albo drużynie. Inni zawodnicy byli bardzo blisko, ale to mi i Einarowi Kyllingstadowi się to udało. Zawody się odbyły, a na następny dzień już jechaliśmy w swoich klubach. Szkoda, że norweski żużel na tym nie skorzystał.
Czy jako żużlowiec czuje się pan spełniony? Świetnie się zapowiadało, ale nie udało się panu wejść do tego ścisłego światowego poziomu. Osiągnął pan tyle, ile chciał?
Myślę, że mogłem zrobić znacznie więcej. Podróżowałem po wielu zakątkach Europy. Powinienem wydać znacznie więcej pieniędzy na mechaników. Zamiast zastanawiać się nad sprzętem, ten czas poświęciłbym na treningi, relaks, pracę nad sobą. Zbyt dużo zależało ode mnie. Jedne zawody, samolot, poprawki w sprzęcie, pilnowanie każdej drobnostki. Dodatkowe osoby mogły mnie odciążyć. Nie każdy przywiązywał do tego wagę. Może za wyjątkiem Tony'ego Rickardssona. Musiałeś zbudować sobie team, który będzie za wszystko odpowiadał, a ty skupisz się jedynie na jeździe. Dzisiaj to wygląda znacznie inaczej, bardziej profesjonalnie.
A jak pan wspomina ligę angielską? Sporo czasu spędził pan w klubie z Poole.
Kompletnie inaczej niż w Polsce. U was to wszystko oglądało wiele ludzi. Tory różniły się, ale mam wiele wspaniałych wspomnień z Anglii i Polski. To było naprawdę miłe, kiedy kluby, w których jeździłem traktowały mnie jak bohatera. Uwielbiałem tor w Kumli, spędziłem tam wiele sezonów i nauczyłem się go bardzo dobrze. Z Poole było to samo. Zielona Góra też była świetna, ale tam jeździłem zbyt krótko.
Którego rywala wspomina pan najbardziej?
Tomasza Golloba. Naprawdę trudno było go wyprzedzić. Był rewelacyjny w tym co robił.
Czy śledzi pan obecny żużel?
Tak, ale zmagam się z tym, że mieszkam w Norwegii i nie mam szerokiego dostępu do angielskich czy polskich kanałów. Zaraz po skończeniu kariery byłem bardziej zmobilizowany by oglądać żużel. Telewizory miałem poustawiane w pokojach i spędzałem po trzy godziny na Grand Prix. Mojej żonie nie do końca się to podobało. Teraz jednak jestem bardzo zajętym człowiekiem, więc jeśli już mam taką opcję to nagrywam zawody i potem je oglądam.
W Norwegii na pewno nie jest łatwo, skoro liga nie istnieje, w takiej formie jak w Polsce czy Szwecji.
Jest bardzo trudno być żużlowcem w Norwegii. Jeśli już ktoś jest zaparty to musi uciekać do Danii, Szwecji czy Polski, wtedy jest jakaś nadzieja. Jeśli masz pieniądze możesz naprawdę dużo. Zdarzało się, że nie miałem mechanika na zawodach. Wielokrotnie pomagał mi ojciec. Dziś każdy ma po 2-3 mechaników i nikt nie wyobraża sobie by wrócić do tamtych czasów.
Z kim pan trzymał najbardziej w trakcie kariery?
Na pewno było ich wielu, ale np. Gary Havelock, z którym jeździliśmy w Poole. Pozytywny i wesoły człowiek. Henrik Gustafsson, Neil Middleditch, Matt Ford, promotor w Poole. Nie jestem w stanie wymienić każdego z osobna. Z każdym starałem się żyć dobrze, nie miałem żadnych kłopotów.
Startowaliście razem ze Sławomirem Dudkiem w jednym zespole, a jego syn to światowa czołówka. Podoba się panu jego jazda?
Tak. Jest bardzo dobry. Podoba mi się jego styl, szczególnie na starcie bardzo skuteczny. Pamiętam jego ojca. To bardzo ważne dla niego, by mieć przy sobie doświadczoną osobę, która ci odpowiednio podpowie. Wystarczy spojrzeć na to jaka była kariera Jasona Crumpa i jak Phil wpłynął na niego.
Jak wygląda pana obecne życie?
Mam dużo pracy, codziennie spędzam na tym po 13-14 godzin. Zajmuje się plantacjami, do tego biznes w branży budowlanej. Myślę, że pracuje trochę za dużo (śmiech). Tak wygląda moje życie. Teraz potrzebuje pracowników. Z Polski też. Jest ze mną sześć osób od was i jestem bardzo zadowolony. Epidemia utrudnia mi dalsze zatrudnianie. Ty też mi możesz pomóc, jeśli chcesz (śmiech). Mam trochę spokoju od stycznia do marca. To taki luźniejszy czas, kiedy mogę odpocząć i porozmawiać o dawnych czasach. Niestety nie mam go tyle, by podróżować gdziekolwiek, a bardzo bym chciał przyjechać do Polski. Starty u was to był bardzo dobry epizod w moim życiu. Świetny czas i będę go wspominał przez resztę mojego życia.
Co z pana synami, którzy spróbowali sił na żużlu?
Ścigali się, ale nic z tego nie wyszło. Nie chcą tego więcej robić. Sponsor zrezygnował, a całe finansowanie przeszło na mnie. Zbyt dużo mnie to wszystko kosztowało. Bardzo trudno dostać się do żużla. Chęci nie wystarczą, trzeba mieć wszystko przygotowane, by osiągać sukcesy. W latach osiemdziesiątych wielu robiło to z pasji, dla radości jazdy. Dziś to pełny profesjonalizm, który kosztuje zbyt wiele.
Zobacz także:
Najlepsi wychowankowie Włókniarza. Wielokrotni medaliści i uczestnicy światowych czempionatów
Marcin Najman o występie żużlowców na gali MMA-VIP, Sławomirze Drabiku i Tomaszu Gollobie [WYWIAD]