Mówi o finansowej patologii. Wydadzą jeszcze więcej niż dostaną!

WP SportoweFakty / Jakub Barański / Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski i Marcin Feddek
WP SportoweFakty / Jakub Barański / Na zdjęciu: Krzysztof Cegielski i Marcin Feddek

- Prezesi wydadzą wszystko co dostaną, a nawet jeszcze dołożą. To praktyka znana od lat - mówi Krzysztof Cegielski, który nie wierzy w przemianę działaczy po ogłoszeniu nowej umowy z telewizją. Jego zdaniem szaleństwo można zatrzymać w jeden sposób.

W tym artykule dowiesz się o:

- Prezesi wydadzą wszystko, co dostaną, a nawet jeszcze dołożą. To praktyka znana od wielu lat - mówi Krzysztof Cegielski, który nie wierzy w przemianę działaczy po ogłoszeniu nowej umowy z telewizją. Ekspert widzi tylko jeden sposób na zatrzymanie szaleństwa w PGE Ekstralidze.

Przypomnijmy, że nowy kontrakt telewizyjny, który PGE Ekstraliga zawarła z platformą Canal+ na lata 2022-2025 opiewa na 242 miliony złotych. Założenia są jednak takie, żeby część pieniędzy została wydana między innymi na marketing, infrastrukturę, czy drugie drużyny. To miałoby ograniczyć transferowy wyścig i licytację o największe gwiazdy ligi. Krzysztof Cegielski twierdzi, że finansowe szaleństwo można powstrzymać tylko w jeden sposób.

- Nie mam już żadnych wątpliwości, że PGE Ekstraliga musi załatwić temat odgórnie. Nie na zasadzie, że wypłacimy klubom, a one wydadzą coś na szkolenie i inne cele. Działacze powinni przedstawić rachunki, które w ich imieniu z nowej umowy telewizyjnej zapłaci PGE Ekstraliga. Jeśli tego nie będzie, to nic nie zadziała. Przecież mamy regulamin finansowy, który w niczym nie pomógł - przekonuje szef stowarzyszenia żużlowców "Metanol".

ZOBACZ WIDEO Żużel. Kto na pozycji U24 w Falubazie? Patryk Dudek komentuje

Cegielski już teraz widzi opór środowiska po wprowadzeniu wymogów szkoleniowych. Jego zdaniem euforia związana z wysokością nowego kontraktu już opadła. Z wielu klubów płyną głosy, że temat drugich drużyn trzeba przemyśleć lub rozwiązać inaczej.

- Najśmieszniejsze jest to, że kluby kwestionują rozwiązania, które leżą w ich interesie. Jeśli będą szkolić, to zawodników będzie więcej, więc zapłacą gwiazdom mniej. Tak działa prawo popytu i podaży. Niestety, ono wciąż przegrywa z zasadą, że liczy się tylko najbliższy mecz - przekonuje ekspert.

- Prezesi narzekają, że tyle płaci się gwiazdom, a tak naprawdę oni chcą im dać jeszcze więcej! Jestem pewny, że wydadzą wszystko co dostaną, a nawet jeszcze dołożą. Niektórzy już rozdają pieniądze, których nie mają. To praktyka znana od wielu lat. Obecne zarobki nie wzięły się z sufitu. To naprawdę nie było tak, że żużlowcy zrobili w swoim gronie spotkanie, na którym ustalili wielką strategię, jak będą negocjować. Do tego doprowadziła lepsza sytuacja w klubach, którą spowodował rozwój całej dyscypliny. Zaczęło się od reprezentacji na czele z Tomaszem Gollobem - tłumaczy.

Ekspert nie przebiera w słowach i uważa, że niektórym działaczom przydałyby się korepetycje u działaczy, którzy funkcjonują w niższych ligach. - Najlepiej w Krośnie, Łodzi, ale też kilku innych ośrodkach. Niech dobrym przykładem będzie Witold Skrzydlewski. Gdyby miał tak wielkie ego, jak niektórzy działacze w PGE Ekstralidze, to pewnie już dawno byłby w elicie, bo go na to stać. Gołym okiem widać jednak, że to człowiek, który nie zamierza robić czegoś za wszelką cenę. Może nawet i chciałby walczyć o medale mistrzostw Polski, ale na zdrowych zasadach, czyli przy odpowiednim zapleczu kibicowskim i sponsorskim. Mam jednak wrażenie, że jemu to niepotrzebne. Nie zamierza nigdzie kandydować, nie potrzebuje społecznego poparcia ani wyjść na murawę po medal. W Łodzi i wielu innych miastach potrafią się cieszyć żużlem. I to jest taka autentyczna radość - podsumowuje.

Zobacz także:
Prezes PGE Ekstraligi w wielkim szoku
Smolinski ma kolejne problemy

Źródło artykułu: