Jarosław Galewski: Rozmawiamy kilka godzin po zakończeniu konferencji prasowej w siedzibie Klubu Motorowego Ostrów. Po raz kolejny spadła na pana fala krytyki. Czy na początek chciałby pan ustosunkować się do słów, które padły między innymi z ust wiceprezesa, Tadeusza Grądzielewskiego?
Janusz Stefański: Nie wiem do końca, o czym była mowa podczas konferencji prasowej. Będę zobowiązany, jeżeli zechce pan sprecyzować tematy, które poruszono przed kilkoma godzinami.
Podczas konferencji wiceprezes klubu, Tadeusz Grądzielewski powiedział, że do dziś nie rozliczył się pan z klubem i nie przekazał stosownej dokumentacji, która powinna znajdować się w siedzibie klubu...
- To nieprawda. Na specjalnym spotkaniu z członkami zarządu i przedstawicielami Komisji Rewizyjnej przekazałem protokolarnie to, co rzeczywiście było w moim posiadaniu, jeżeli chodzi o tzw. zamknięcie, czyli krótko mówiąc kontrakty zawodników. Te umowy są objęte ochroną danych osobowych oraz tajemnicą wynikającą z ich treści. Tajemnicą, która do dzisiaj wiąże Klub Motorowy Ostrów. Jak już jednak powiedziałem, takiego przekazania dokonałem protokolarnie. Kontrakty przejął pan Tadeusz Grądzielewski w obecności innego członka zarządu i przewodniczącego Komisji Rewizyjnej. Warto w tym momencie zaznaczyć, że fakt fizycznego przejęcia kontraktów nie oznacza, że pan Tadeusz Grądzielewski dopiero wtedy zapoznawał się z ich treścią. Niektóre z nich bowiem osobiście podpisywał, a na co dzień akceptował swoim autografem wypłaty dla zawodników. Wszystkie pozostałe dokumenty, które znajdowały się w klubie, a których przez pięć lat pracy nagromadziło się bardzo dużo, przez cały czas były w normalnym, klubowym obiegu. Były one dostępne – w zależności od przeznaczenia i charakteru - członkom zarządu, pracownikom biura, a także osobom pracującym w księgowości. Słowem, nie stanowiły żadnej tajemnicy i wystarczyło chcieć się z nimi na bieżąco zapoznawać. Warto również podkreślić, że podczas tego samego spotkania zaznaczyłem, że w razie jakichkolwiek niejasności służę swoim czasem i jestem gotowy na bieżąco pomóc w rozwiązywaniu problemów. Należy przecież pamiętać, że pracowałem w Klubie Motorowym dość długo i pewne kwestie po prostu mogły wymagać wyjaśnienia. Nikt się do mnie jednak z taką prośbą nie zwracał. Dopiero dzisiaj otrzymałem listowną prośbę, żebym stawił się 17 sierpnia w Klubie Motorowym i wyjaśnił różne sprawy, co oczywiście zamierzam uczynić, tak jak wcześniej zapowiadałem.
Dlaczego ta dokumentacja spoczywała w pana rękach a nie w Klubie Motorowym?
- W pańskim pytaniu zawarta jest nieprawdziwa sugestia. To, że kontrakty były odpowiednio zabezpieczone nie oznacza, że znajdowały się poza klubem. Cały czas znajdowały się w siedzibie KM-u.
Czy nadal podtrzymuje pan, że głównym powodem pana rozstania z Klubem Motorowym był fakt, że został pan osamotniony w ratowaniu ostrowskiego sportu żużlowego?
- To był jeden z ważnych argumentów, który przesądził o mojej dymisji. Można mi wierzyć lub nie, ale naprawdę w ostatnich miesiącach momentami czułem się niemalże osamotniony w tej walce. Wiele spraw musiałem załatwiać w pojedynkę. Otrzymywałem wsparcie od nielicznych osób. Jedną z tych niewielu był Jan Garcarek, za co gorąco mu dziękuję. Oprócz osamotnienia były również inne przyczyny. Jedną z nich była chociażby postawa zawodników podczas meczu ze Startem Gniezno w Ostrowie. Wtedy otrzymałem bowiem sygnał, że zamiast wspólnie walczyć o jak najlepszą przyszłość dla Klubu Motorowego Ostrów, każdy próbuje ciągnąć wózek pod nazwą "ostrowski żużel" w innym kierunku.
Zmierzam jednak do czegoś innego. Podczas konferencji wiceprezes klubu poinformował dziennikarzy, że powodem pana dymisji były zaległości finansowe, a dokładniej kwota 3660 zł, jaką miałby zalegać panu Klub Motorowy...
- To była kwestia formalna. Wiadomo, że musiałem rozwiązać umowę pomiędzy moją firmą a Klubem Motorowym Ostrów. W sytuacji gdy z panem Tadeuszem Grądzielewskim mieliśmy odmienne zdanie co do dalszego sposobu funkcjonowania klubu - nie chciałem tworzyć stanu przeciągającego się wypowiedzenia umowy i skorzystałem z faktu, że klub rzeczywiście zalega mi pieniądze zarówno z tytułu pozyskanych sponsorów jak i również comiesięcznego ryczałtu. Artykuł 491, paragraf 1 kodeksu cywilnego mówi jasno, że firma, która zalega pieniądze drugiej ze względu na podpisaną umowę, a nie zrealizuje tego zobowiązania na pisemne wezwanie, stwarza tym samym drugiej stronie możliwość wypowiedzenia umowy. Z tego zapisu skorzystałem i rozwiązałem umowę. Nie ukrywam, że pretensjami jakie sformułował pan Tadeusz Grądzielewski jestem tym bardziej zaskoczony, że 27 lipca zarząd klubu skierował na moje ręce pismo, w którym czytamy: "W związku ze złożoną na piśmie przez Pana w dniu 20 lipca 2009 roku rezygnacją z funkcji dyrektora Klubu Motorowego Ostrów oraz wypowiedzeniem umowy zawartej w dniu 1 lutego 2005 roku uprzejmie informujemy, że rezygnacja z w/w funkcji powoduje zaprzestanie jej wykonywania oraz obowiązków wynikających z paragrafu 2 wymienionej umowy". Jednym słowem wtedy przedstawiciele zarządu potwierdzali fakt rozwiązania umowy, a teraz uważają, że jest inaczej.
Wiele mówiło się o nieodpowiednim podejściu do tematu ratowania ostrowskiego sportu żużlowego zawodników, którzy nie tolerowali opóźnień w płatnościach. A czy Janusz Stefański potrafił czekać za pieniędzmi czy zawsze miał je wypłacane na czas?
- Nie miałem płacone na bieżąco. Chciałbym zauważyć, że moje zaległości sięgają kilku miesięcy i tak też bywało w przeszłości. Niekiedy ten okres stanowił nawet pół roku.
Przypomnijmy zatem, ile zarabiał Janusz Stefański w Klubie Motorowym Ostrów...
- Mówiłem o tym wielokrotnie, ale oczywiście, jeśli trzeba, wyjaśnię to po raz kolejny. Przyznam jednak szczerze, że tłumaczenie się w kółko z tych samych spraw jest żenujące. Zarabiałem 3 tysiące złotych ryczałtu plus VAT. Miałem również wypłacaną prowizję od pozyskanych sponsorów w wysokości 10 procent od kwoty netto, która wpłynęła na konto klubu.
Mówimy również o prowizji od pozyskania sponsorów strategicznych?
- Mówimy o prowizji od firm, które ja pozyskałem.
Ilu sponsorów pan pozyskał?
- Było ich wielu. Można ich liczyć w setkach.
A mógłby pan wskazać tych bardziej znaczących?
- Między innymi przyciągnąłem do klubu Spółdzielnię Mleczarską Lazur oraz Grupę Żywiec. Tak jak już powiedziałem dzięki moim staraniom z klubem współpracowały setki firm. W tym momencie chciałbym nawiązać do prowizyjnego systemu mojego wynagrodzenia. Czy jest coś dziwnego w tym, że powodzenie finansowe człowieka, który kieruje klubem, jest uzależnione od sukcesu finansowego podmiotu sportowego, za którego dobro on odpowiada? Ja uważam, że tak właśnie powinno być i tak to było skonstruowane w Klubie Motorowym Ostrów. Warto również podkreślić, że od początku, czyli od 1 lutego 2005 roku do ostatniego dnia mojej pracy w klubie było tak samo. Ponadto pragnę zauważyć jeszcze jedną ważną rzecz. Gdybym nie robił nic więcej, tylko organizował proste turnieje w krajowej obsadzie bez ciekawej oprawy i nie starał się o imprezy międzynarodowe, nie mówiąc już nawet o koncercie grupy Scorpions, Gali Sportu Żużlowego i wielu innych inicjatywach to wówczas dostawałbym te same pieniądze. Za zorganizowanie koncertu legendarnego niemieckiego zespołu – pomimo, iż było to gigantyczne przedsięwzięcie - nie otrzymałem nawet złotówki więcej. Niestety, teraz jesteśmy świadkami żenującej sytuacji, kiedy człowiek, który chciał coś zrobić, który miał inicjatywę i niekonwencjonalne pomysły musi się z tego tłumaczyć. Doprawdy momentami trudno w to uwierzyć.
Trudną sytuację, w jakiej znalazł się KM Ostrów tłumaczył pan przede wszystkim kryzysem, jaki panuje w światowej gospodarce. Można jednak odnieść wrażenie, że to uciekanie od istoty problemu. O niekorzystnej koniunkturze wiedzieli wszyscy i to nawet w listopadzie czy grudniu...
- To nie jest uciekanie od istoty problemu tylko stwierdzenie faktu. Poza tym, nie tylko ja podpisywałem kontrakty w Klubie Motorowym Ostrów. Umowy z zawodnikami były uzgadniane w konkretnym gronie osób. Brały w tym udział najważniejsze osoby w ostrowskim klubie oraz przedstawiciele sponsorów. Jeżeli muszę ponosić odpowiedzialność ze te kontrakty, to oczywiście ją ponoszę, ale nie jednoosobowo. Z częścią zawodników podpisywaliśmy umowy nawet wczesną jesienią ubiegłego roku. Z pozostałymi żużlowcami związaliśmy się natomiast w grudniu czy na początku stycznia. Przypomnę tylko, że wszystkie szczegóły były uzgadniane w innym gronie niż to, w którym później przyszło realizować umowy. Nie chcę teraz zganiać odpowiedzialności na kogoś innego. Nie będę się zniżał do poziomu osób, które dopuszczają się takich działań w stosunku do mojej osoby. Chcę jednak wyraźnie powiedzieć: Stefański nie wymyślił sobie żadnych kontraktów, na które nie miał pokrycia. Przecież nie robiłem tego po raz pierwszy. W poprzednich latach zawsze wywiązywaliśmy się z zawartych umów. Poza tym warto podkreślić, że tegoroczne kontrakty były podpisywane z dużą ostrożnością. W sumie ich wartość jest o połowę niższa niż kontraktów z lat wcześniejszych.
Czy to prawda, że długi klubu sięgają jeszcze minionego sezonu i są to kwoty rzędu blisko dwóch milionów złotych?
- Podana przez Pana kwota nie jest prawdziwa. Nie chciałbym jednak mówić o szczegółach spraw finansowych. Będzie lepiej jak zrobią to obecne władze klubu.
Na drugą część rozmowy z Januszem Stefańskim zapraszamy w niedzielę.