"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Gdy prezes Stępniewski spoglądał na mecz Marwis.pl Falubazu z Eltrox Włókniarzem, mógł czuć spełnienie i krzyczeć do sąsiadów - "jam to, nie chwaląc, się sprawił." Z całą swoją orkiestrą, rzecz jasna. Ściganka była wyborna, jak mawia Maciek Janowski. No i nikogo nie poniosło, choć przy tej stawce torowe wydarzenia prowokowały wręcz, by jeszcze bardziej docisnąć rywala do płotu. Choćby w trzynastym biegu Fricke mógł zamknąć drzwiczki przy deskach Lindgrenowi, natomiast w piętnastym Protasiewicz stoczył wewnętrzną bitwę i opanował niezbadane pokłady ambicji przy ataku na Worynę.
Dzięki temu wszyscy wracali do domów, z wyjątkiem sędziego, w jednym kawałku - z zapasem wytworzonych endorfin i z poczuciem, że miło być aktorem, który współtworzy tak piękne spektakle. Choć gospodarze musieli też czuć duuuży niedosyt. Albo konkretniej - musieli być wściekli i wkur... ni. Otóż mogli sobie zapewnić trochę luzu na wakacje, tymczasem pozostać mogą w niepewności do ostatniej kolejki. Po to się przecież ciężko pracuje, by odnosić sukcesy, a nie ponosić porażki. By to ciebie, a nie rywala, podrzucali na rękach.
Tak czy siak, płot w Zielonej Górze jest po tym meczu do wymiany. Pozadzierany, poharatany, skopany. Mnóstwo zostało na nim pamiątek po tak zaciekłej walce i śladów męstwa. Gospodarzom nic tylko nie pomogli młodzieżowcy, zdobywając jeden punkcik z urzędu. Przy czym, nie zapominajmy, kim byli Ragus, Osyczka i Tuft przed obecnym sezonem. Mianowicie byli absolutnymi debiutantami bez najmniejszego doświadczenia w PGE Ekstralidze. Dzieciakami, których rowery nagle przestano prowadzać na kiju, za który chwytają opiekunowie podczas nauki jazdy. Dlatego uważam, że tam, gdzie mogli, swoje też drużynie we wcześniejszych meczach dali. Za to wśród gości 15+2 oczek uzbierali do spółki Jakub Miśkowiak i morderca o twarzy dziecka - Mateusz Świdnicki. To różnica.
ZOBACZ WIDEO Genialne ściganie! To trzeba zobaczyć jeszcze raz! Kronika 10. kolejki PGE Ekstraligi
To jasne, że spotkanie mogło wyłonić innego zwycięzcę. Sport bywa jednak brutalny, a mylą się nie tylko arbitrzy, lecz sportowcy również. Tak jak gospodarze pomylili się w ostatnim wyścigu. Bo obie profesje do łatwych nie należą - w obu należy podejmować decyzje błyskawiczne, nie zawsze mając pełny przegląd pola. Choć akurat igraszki Lindgrena pod taśmą, zasługujące na wykluczenie, widoczne były gołym okiem.
Mateusz Tonder? Może mieć uzasadnione pretensje do życia, że padł ofiarą sytuacji torowej, która pozbawiła go punktu, dwóch, a może i trzech. Tu każdy miał swoje racje, dlatego też każda sędziowska decyzja uczyniłaby kogoś, nie tylko w jego mniemaniu, pokrzywdzonym. Natomiast generalnie, przy tej okazji, warto wspomnieć, że bywają zdarzenia, gdy nie należy czekać z wykluczeniem do momentu aż ktoś się przewróci. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia choćby w finałowym wyścigu PGE IMME, kiedy to Pedersen wjechał w tor Kołodzieja. Tu wyrzucenie z powtórki Duńczyka było prawidłową reakcją. Bo jeśli nie będziemy w ten sposób reagować, to nasili się inna plaga, z którą walczymy. I zawodnicy z większym animuszem będą uprawiać marne aktorstwo, wywracając się od byle dotknięcia. Od mikrokontakciku. Skoro dopiero to przynosi im oczekiwaną korzyść. Jednak nie zawsze będzie to łatwo wyważyć - kiedy zareagować, a kiedy nie. I każdy będzie miał swoją prawdę. Bardziej mojszą niż twojsza.
Za nami najlepszy tegoroczny mecz w Zielonej Górze, a pewnie i całych rozgrywek. Mimo że wytężanie wzroku skupionego na czterech gościach pod taśmą i wpatrywanie się, co komu drgnęło, jest naprawdę męczące. Miało tego nie być, lecz wróciło, bo - jak wielokrotnie wspominałem - było to kwestią czasu przy obecnym regulaminie, z pozoru tylko bardziej liberalnym.
I jeszcze jedna ważna rzecz. Bo wielu z Was powie, że Falubaz padł ofiarą sędziego. Ok. Ale ja dodam, że sędzia padł ofiarą przepisów, z czego pewnie nie wszyscy zdają sobie sprawę. Otóż arbiter nie mógł ukarać Lindgrena, za ponowne czołganie się w powtórce feralnego wyścigu, ostrzeżeniem i wykluczeniem PO ZAKOŃCZENIU BIEGU. A czemu nie mógł? Bo zakazują mu tego przepisy. Według mnie to mało logiczne. No bo czym to się różni od sytuacji, gdy po zakończeniu wyścigu arbiter analizuje powtórki, by ustalić, czy podejrzany przejechał krawężnik dwoma kołami. Jeśli przejechał, rezultat biegu ulega korekcie. To dlaczego sędzia nie ma możliwości, by po zakończeniu rywalizacji mógł naprawić swój błąd? Dla dobra swojego, ale też widowiska i jego uczestników. Myślicie, że to taka bułka z masłem, ogarnąć czterech napiętych gości pod taśmą? W tym jednego ledwo widocznego zza płotu? I być w tym nieomylnym? I zaraz po starcie podjąć trafną decyzję - zatrzymać lub puścić. Zapraszam na wieżyczkę. Gdzie, dodatkowo, człowiek jest ze swoimi myślami sam. Pod presją i z poczuciem odpowiedzialności.
A więc brak możliwości do naprawienia własnego błędu to robienie pod siebie. Tym bardziej, że trudno się nie zgodzić z opinią, iż od jednej decyzji sędziego może zależeć przyszłość klubu na co najmniej kilka najbliższych lat. I przyszłość wszystkich jego pracowników. A, jak wiadomo, tam gdzie grube miliony, tam też grube namiętności.
Mam też wątpliwości, czy to odpowiednia forma, gdy Leszek Demski, szef sędziów, ocenia swojego podopiecznego tymi słowy: "Nie wiem, o czym sędzia myślał w 3. biegu. To była tragedia". Gdyby ograniczył się do merytorycznej oceny - błąd lub nie - byłoby to z większym smakiem. Zwłaszcza że to bezduszny regulamin był przyczyną fatalnego domina błędów. Otóż gdyby Paweł Słupski, dzięki powtórkom, mógł naprawić swój błąd i ukarać Lindgrena za ruchy pod taśmą po zakończeniu wyścigu, uniknęlibyśmy też kontrowersji związanych z rywalizacją Szweda z Dudkiem i Tonderem. Dalej - Falubaz cieszyłby się zapewne ze zwycięstwa, a nie martwił porażką. Nie byłoby zatem złej krwi, poczucia krzywdy i całej afery, która, po prawdzie, wybuchła dopiero kilka godzin później. Po wieczornym, poweselnym wystąpieniu pana Leszka w Magazynie PGE Ekstraligi, gdzie wciela się w rolę jednoosobowej wyroczni wpływającej na postrzeganie świata.
Pokażcie mi sędziego, który nigdy się nie pomylił. No właśnie. To jest kwestia - nie czy, ale kiedy. A teraz wskażcie mi żużlowca, który się nigdy nie pomylił. Z nimi jest dokładnie tak samo - każdy kto przyjechał nie pierwszy, lecz drugi, trzeci lub czwarty, popełnił jakiś błąd. A żeby było śmieszniej, ten pierwszy też cos zrobił zapewne źle.
Z kolei podczas spotkania we Wrocławiu żyliśmy dywagacją, czy oto Woffinden celowo wpuścił w maliny, tzn. w taśmę, Łagutę. Nikt natomiast nie wspomniał, że prowodyrem mógł być, de facto, ktoś inny. Może Hampel, jeśli arbiter czekał, aż się przestanie w swoim stylu czołgać dwa pola dalej?
Ja, pomimo wszystko, uważam bieżący sezon za modelowy. Bo jest skrojony pod obowiązujący regulamin. Mianowicie przed rozpoczęciem rozgrywek przewidywaliśmy, że pięć zespołów będzie próbowało bić się o medale, a trzy - o ekstraligowy dach nad głową. I życie taki właśnie scenariusz pisze, co sprawia, że do ostatniej kolejki winna się toczyć walka i na górze, i na dole. Wspominam o tym, bo jeśli dobrze pamiętam, był pomysł, by w przyszłym roku zmienić format rozgrywek. Tzn. po rundzie zasadniczej miałyby nas czekać play-offy z udziałem nie czterech, lecz sześciu drużyn, co znamy z przeszłości (1-6, 2-5, 3-4). Do fazy półfinałowej dostaliby się zatem zwycięzcy pierwszej rundy play-off i najlepszy spośród przegranych.
Plusy? Sześć meczów więcej w sezonie i mniej przegranych po rundzie zasadniczej. Dłuższy sezon w dwóch kolejnych ośrodkach. Nie mam jednak pewności, czy minusy nie przesłoniłyby plusów. Bo co z tego, że zamiast 64 spotkań będzie ich 70, jeśli spora część o warzywo. Spójrzcie - teraz meczów nieważnych nie ma. Wielka piątka walczy o to, by zabrać ile się da bezpośrednim konkurentom, a jednocześnie by nic nie stracić z dolną trójką. A w przypadku dolnej trójki sytuacja jest analogiczna - wygrać rywalizację między sobą i spróbować ukraść coś wielkim. To sprawia, że stawka jest zawsze. Nowy system mógłby natomiast sprawić, że jeśli nie zabijemy, to przynajmniej poddusimy rundę zasadniczą. No bo o co walczyłyby obecnie Fogo Unia, Motor czy Włókniarz, będące przecież pewne miejsca w szóstce?
Oczywiście, zawsze można by powiedzieć, że walczyłyby o rozstawienie i uniknięcie Betard Sparty w pierwszej rundzie. Choć na dziś to nic pewnego, że właśnie wrocławianie opędzą rundę zasadniczą. Poza tym nie co roku ktoś się wybija ponad całe towarzystwo i nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się zadyszka. Owszem, można by też powiedzieć, że każdy przecież podnosi pieniądze z toru, a więc walki nie zabraknie nigdy. Ale to raczej marne wytłumaczenie.
Pożyjemy, zobaczymy, co życie przyniesie. Regulaminy mają to do siebie, że sprawdzają się w jednym sezonie, a w drugim już mniej. Co często pchało nas do zatwierdzania zmian pod wpływem chwili. Tak czy siak - zdania nie zmieniam. W sporcie ktoś musi walczyć o tytuł, a ktoś inny o życie. Ktoś musi walczyć na górze, a ktoś inny na dole. Stąd też system spadków i awansów uważam za świętość, natomiast tzw. zamykanie lig i kupowanie sobie miejsca w rozgrywkach - za sprzeniewierzenie idei sportu. Wtedy większość drużyn gra dla samego grania, nie wiadomo po co. A to bezcelowa praca.
No i czekam niecierpliwie na początek walki o tytuł IMŚ. Jestem ciekaw, kto pierwszy zaapeluje o powołanie komisji śledczej ds. zbadania kosmicznej prędkości Macieja Janowskiego.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Janusz Kołodziej o wnioskach z pierwszej porażki, sprzęcie i celach swoich oraz Fogo Unii Leszno [WYWIAD]
- Unia śrubuje serię zwycięstw na Motoarenie. Zawodnicy Sparty mają 100 wygranych wyścigów