Żużel. Po bandzie: Skłócone jest niemal każde środowisko [FELIETON]
- Dostrzegam też w środowisku liczna grupę, po której prymitywnych zachowań nie można się spodziewać. Zmarzlik, Kołodziej, Protasiewicz, Sajfutdinow, Łaguta, Smektała i wielu, wielu innych - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.
***
Wspominałem ostatnio na łamach branżowego "Tygodnika Żużlowego", że nasza dyscyplina to piękny, lecz i niezwykle prymitywny sport. Bo grupa ludzi, którzy nie pokazali tu komuś środkowego palca, lub też sami nie stali się adresatami gestu, maleje z meczu na mecz. I z tego, co widzę, tendencja nie chce ustąpić. Oczywiście równie żenująca jest w takich wypadkach postawa gestykulującego, co prowokatorów, którzy w grupie czują się bezkarni niczym internetowi komentatorzy. To wreszcie niezwykle żałosne, gdy sędziowie muszą prosić o dziesiątki powtórek, by dokonać analizy, co kto komu pokazał.
Nie jest jednak moją rolą udzielanie życiowych rad. Daruję sobie. Nie zamierzam też bawić się w adwokata i przypominać, że speedway to dyscyplina generująca wyjątkowo ekstremalne emocje - bo jednocześnie walczy się o sukcesy, pieniądze, ale i życie. Start na igrzyskach olimpijskich wyzwala w ludziach podobne namiętności, a jednak łatwiej tam o gesty przyjaźni niż chamstwa.
Sport generalnie polega na rywalizacji - zawodników, ale też trenerów, działaczy, wreszcie kibiców. Stąd też często słyszymy, że jakieś środowisko jest potwornie skłócone i nie może się dogadać. Złorzeczymy na taki stan rzeczy. A to zupełnie naturalny stan, skoro złoto jest jedno, a chętnych wielu. Tworzą się więc grupy wsparcia i na swoich polach próbują rywalizować. W idealnym świecie rywalizowaliby po prostu z klasą i głównie na polu walki, ale przecież świat idealny nie istnieje.
Czy rzeczywiście jesteśmy środowiskiem do bólu prymitywnym? Bo próbujemy udawać, że wręcz przeciwnie – do bólu profesjonalnym. Są teamy, specjalnie szyte ciuchy, bidony, a telewizja jeździ za bohaterami od Wittstocku po Daugavpils. I w tej telewizji właśnie odbija się zaściankowość dyscypliny - Piter, Przemo, Kejkej, Greg... Sami kumple.
Ja jednak dostrzegam też w środowisku liczna grupę, po której prymitywnych zachowań nie można się spodziewać. Zmarzlik, Kołodziej, Protasiewicz, Sajfutdinow, Łaguta, Smektała i wielu, wielu innych.
Dlatego żużel da się lubić, a nawet kochać. Bo sama rywalizacja dostarcza ogromu wrażeń i aktorom, i widzom. Choć czasem też bólu. W miniony weekend rywalizację próbował nam obrzydzić brytyjski sędzia, Craig Ackroyd. Nam i Leonowi Madsenowi, którego uznał winnym upadku Emila Sajfutdinowa. Duńczyk został okradziony z pokaźnej zdobyczy, bo obecny system punktacji w cyklu Grand Prix jest wręcz skandaliczny. Pal licho, jeśli zawodnik sam sobie zawali półfinał. Ale jeśli zostanie ograbiony? Co mu z tej świetnej pracy, którą wykonał przez całą rundę zasadniczą? Co z tego, że w piątek Madsen tylko w fazie zasadniczej podniósł z toru 14 oczek, skoro kilka mu zabrali?
Uczciwe reguły gry mieliśmy do 2019 roku, gdy na ogólny dorobek uczestników składały się punkty z fazy zasadniczej, półfinału i finału, jednak bez sztucznego mnożenia przez dwa. Bo te dwa dodatkowe biegi już same w sobie są wartością dodaną, szansą na dodatkowy dorobek i nadal wielką atrakcją. A każdy bieg rundy zasadniczej ma znaczenie, nie jak obecnie.
No ale mamy, co mamy, bo przeszkadzało nam, że zwycięzca turnieju może wygrać z mniejszą zdobyczą niż ktoś, kto zajął niższe miejsce. A ja znam gorsze kataklizmy na świecie. Nic to, moi krytykanci się obruszą, że Koerber płacze nad rozlanym mlekiem i męczy bułę. Ok, macie rację, trzeba zamknąć temat i się dostosować. Mam jednak przeczucie, że za rok nowy operator cyklu zaserwuje nam świeże reguły gry. To w końcu naturalne, że nowy zarządca może zechcieć po swojemu opakować rozgrywki. Choćby po to, by odciąć się od działalności poprzednika. By pokazać, że koniec z nudami, bo teraz my wjeżdżamy cali na biało i robimy show. To nawet zupełnie naturalne, że próbujemy deprecjonować dotychczasową robotę konkurenta. Dostrzegam to choćby w branży budowlanej, gdy trzeba po kimś poprawić i posprzątać. Zamawiamy zatem fachowca, który przychodzi, spogląda na efekty pracy poprzednika i wypowiada kultowe - "kto wam to tak spieprzył?"
Nie mam jednak pewności, że to nowe będzie lepsze. Bo tendencję mamy od pewnego czasu taką, że w sporcie nie musi być uczciwie, natomiast ma być efektownie, atrakcyjnie czy nawet dramatycznie. A to może rodzić patologie. Dziwadła i potworki.
Mam też wrażenie, że tkwimy w błędnym przeświadczeniu, iż to operator cyklu IMŚ jest odpowiedzialny za ekspansję i promocję dyscypliny. Naiwnie wierzymy, że jeśli raz w roku zorganizujemy rundę GP gdzieś na pustyni, to będzie reklama, że ho, ho. I cały świat zacznie skręcać w lewo. A to para w gwizdek. Bo promocją dyscypliny to się powinna zająć Międzynarodowa Federacja Motocyklowa i próbować działać u podstaw. Na co dzień. Co jest cholernie pracochłonne, a gwarancji efektów nie ma.
My, w Polsce, jesteśmy jednak w wybornej sytuacji. Staliśmy się pępkiem żużlowego świata i nawet jeśli ktoś nam coś obrzydzi, to zaraz nadjedzie Zmarzlik i swoim kunsztem wszystko zrekompensuje. Tak jak w piątkowo-sobotnich finałach na Stadionie Olimpijskim.
Zobacz także:
GKM chce pójść drogą Apatora
Fatalne wieści na temat Zengoty
KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>