Stachyra dla SportoweFakty.pl: Niech gospodarze uczą się pokory i żużla od lepszych

W znakomitym humorze znajdował się Janusz Stachyra po zakończeniu niedzielnego spotkania w Grudziądzu. Trudno się temu jednak dziwić. Jego podopieczni zdołali obronić zaliczkę z pierwszego spotkania i w efekcie zapewnili sobie udział w pojedynkach barażowych.

- Wiadomo, że lekko w dniu dzisiejszym nie było. Większość postawiła na nas krzyżyk jeszcze przed początkiem tego pojedynku. Z tego miejsca pragnę podziękować wszystkim sponsorom, którzy pozostali z klubem. W szczególności ukłony w stronę braci Garcarków. To właśnie z nimi i Januszem Stefańskim w ostatnich dniach utrzymywałem bardzo intensywny kontakt telefoniczny. Byliśmy przez cały czas bardzo zdeterminowani. W sobotę wieczorem udało nam się załatwić silnik dla Daniela Kinga od jednego z czołowych polskich zawodników, którego jednak nazwiska nie chciałbym wymieniać. King trenował wprawdzie wcześniej na tym motocyklu, ale wiadomo, że na treningu, kiedy jedzie się na luzie, jest zupełnie inaczej. W dniu dzisiejszym Anglik wyczuł ten sprzęt dopiero w trzecim, zwycięskim biegu. Najważniejsze, że King się obudził i wspomógł drużynę. Już po pierwszej serii startów pojawił się poważny problem, kiedy Daniel Nermark zjechał do parkingu i powiedział, że nie da rady, ponieważ odezwała mu się kontuzja pleców, której nabawił się w lidze angielskiej. Szwed mówił to ze łzami w oczach. Doskonale wiem, co czuł, ponieważ kiedyś też miałem taki uraz - powiedział po niedzielnym spotkaniu Janusz Stachyra.

Co pomyślał trener Lazura, kiedy stracił jednego ze swoich liderów? - Miałem rozpisanych kilka wariantów. Wspólnie z Pawłem Strangretem prześledziliśmy sytuację. Harris, Miśkowiak i King mogli być po siedem razy na torze. Łatwo można przełożyć to na 15 wyścigów. Mieliśmy jeszcze do wykorzystania jokera i mogliśmy to zrobić, ale doszło do lekkiego nieporozumienia. Prosiliśmy Harrisa, że jeżeli będzie jechał trzeci w jednym z wyścigów, to ma zjechać z toru. Wtedy moglibyśmy skorzystać ze złotej rezerwy taktycznej i wszystko pozamiatać. Gdyby udało się zrobić taki manewr, to spokojnie można by było czekać na koniec meczu i powiedzieć sobie "koniec balu panno lalu" - tłumaczył Stachyra.

Trener gości przyznaje, że przed ostatnim wyścigiem dnia zespół z Ostrowa podjął pewne ryzyko. - W pewnym sensie zaryzykowaliśmy. Poprosiliśmy Harrisa, żeby przesiadł się na motocykl Miśkowiaka. Widać, że progresja w jeździe Brytyjczyka jest widoczna, kiedy ten ma na czym jechać. To bardzo waleczny zawodnik, kiedy dysponuje odpowiednim motocyklem. Niestety, dzisiaj posiadał trzy motory i w każdym miał problemy z prądem - wyjawił szkoleniowiec ostrowskiej ekipy.

W jednym z wyścigów doszło do kontrowersyjnej sytuacji. Przy podwójnym prowadzeniu gospodarzy na tor upadł Piotr Szóstak. Zdaniem miejscowych kibiców była to celowa zagrywka ze strony gości. - Odpowiem panu inaczej. Niech pan Fiałkowski zastanowi się nad sobą i nad tym, co robi, mówi i wyprawia. Takie straszenie wilka lasem jest bez sensu. Ja w tym lesie byłem. Jeździłem na żużlu i obijałem sobie za przeproszeniem dupę przez wiele lat. Ten człowiek natomiast tego nigdy nie robił. Poza tym, nie mówiłem, że będziemy grać fair. Jeździmy tak, jak pozwala na to regulamin. Niech gospodarze uczą się pokory i żużla od lepszych - odpowiedział znany z kontrowersyjnych wypowiedzi trener.

W meczach barażowych ostrowianie zmierzą się z wicemistrzem drugiej ligi. Jak zdaniem Stachyry będzie wyglądała ta rywalizacja? - Jazda z drugą ligą to jak zjedzenie zupy - zakończył.

Komentarze (0)