Stefan Smołka: Pomimo wszystko

Polski speedway potęgą jest i basta. Widać to na tak zwany pierwszy rzut oka. Polska reprezentacja seniorów wywalczyła po raz kolejny tytuł drużynowych mistrzów świata. To samo uczynili polscy juniorzy, pokonując bezdyskusyjnie rówieśników z Danii, Szwecji i Czech. W czołówce Grand Prix IMŚ bryluje Tomasz Gollob. Laurem Mistrza Europy Juniorów dekorowany jest Przemysław Pawlicki, a obok na podium stoi Maciej Janowski. Czego więcej do szczęścia trzeba? Są bez wątpienia powody do radości dla wszystkich sympatyków sportu żużlowego w kraju, ale także kibiców sportu w ogóle, tak bardzo przywiązanych do barw biało-czerwonych.

W tym artykule dowiesz się o:

Nic nie ujmując wszystkim autorom polskich żużlowych zwycięstw, trudno ustrzec się refleksji, że dzieje się to bardziej pomimo wszystko, niż zgodnie z logiką przyczynowo-skutkową. Oby to nie usypiało czujności, bo licho nie śpi. Ponadto pewnym jest, iż bez dwójki - autentycznie genialnych w tym co robią - Polaków, do owych sukcesów międzynarodowych zwyczajnie by nie doszło. Wiemy, że chodzi o Marka Cieślaka i Tomasza Golloba.

Zwycięstwo narodowego zespołu jest zawsze osobistą zasługą trenera-selekcjonera, bo tak jak wiele można tu zyskać, tak i również bardzo dużo da się zepsuć - niewłaściwym doborem składu, niewystarczającym motywowaniem podopiecznych, złą wreszcie taktyką, obraną i zastosowaną w trakcie finałowych zmagań. Marek Cieślak z tych zadań wywiązuje się znakomicie, co podkreślają sami zawodnicy, pozostający pod pieczą trenera, ale także rywale z toru. Wyniki dopełniają obrazu. Wiedzy i sprytu nigdy panu Markowi nie brakowało, a przed takimi właśnie sukcesy obficie ścielą się na drodze, w każdej bodaj dziedzinie życia.

Zwłaszcza w finałowej rozgrywce prestiżowych DMŚ seniorów w Lesznie widać było błysk geniuszu trenera polskiej ekipy, zarówno w podjętej strategii jak i w stawianiu w najwłaściwszym momencie na najwłaściwszego, za przeproszeniem, konia. Cieślak, krótko mówiąc, po prostu ma nosa. Gdy chodzi o finał drużynowy juniorów, to zadanie z pozoru było lżejsze, bo na polskich torach dawno nie było w jednym czasie tak obiecującej trójki żużlowców jak Maciej Janowski, Przemysław Pawlicki i Grzegorz Zengota. Natomiast polskie pożal się Boże systemy szkolenia, tak ochoczo nastawione na promocję zagranicznych talentów, nie zdołały jeszcze wykreować, mimo usilnych starań, wystarczająco mocnej konkurencji z innych krajów Europy i świata. Dlatego jeszcze tym razem młodym Polakom było łatwiej. To jest zresztą temat na inne opowiadanie. Nikt jednak nigdy nie zdoła podważyć oczywistych zasług szkoleniowych trenera Cieślaka w prezentowanym poziomie sportowym jednego z liderów młodej kadry - Macieja Janowskiego z WTS Wrocław.

Zatem nie byłoby sukcesu seniorów bez owego osławionego nosa Cieślaka, ale także, czego niektórzy wolą nie dostrzegać, bez iskry bożej talentu Tomasza Golloba. Tak to już jest, że wbrew wszystkiemu i wszystkim od wielu lat ten niezmordowany żużlowiec kończący czwartą dekadę życia wciąż kreśli swą jazdą złote ornamenty na dyplomach zasługi, również dla innych. Wcześniej, zanim wzeszła Gwiazda Tomasza, po wielokroć nie starczało dla Polaków nawet miejsca na dyplomach za udział w światowych rozdaniach. Ktoś powie: w Lesznie byli lepsi od Golloba, także wśród Polaków. To prawda, znakomity był cały zespół, zwłaszcza szybki Jarek Hampel, niewiele gorszy Krzysiek Kasprzak, Adrian Miedziński, a swoje zrobił, choć z małym niedosytem, odrodzony w tym roku Piotrek Protasiewicz. Wszystko się zgadza, ale czy na pewno każdy z nich wytrzymałby takie ciśnienie, jakiemu nie poddał się w ostatnim wyścigu Tomasz Gollob?

To przypomina dawne lata, jak choćby pierwszy złoty tytuł DMŚ dla Polaków w 1961 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Startujący tam z rezerwy znany twardziel Stanisław Tkocz nie dał się ponieść emocjom i przywiózł bezpiecznie brakujące punkty do zwycięstwa biało-czerwonych. Jego też wtedy, blisko pół wieku temu, koledzy ponieśli na ramionach, choć wcale najwięcej punktów nie zgromadził. W obu przypadkach istotnym jest fakt, że obaj wybitni żużlowcy zdobyli dla barw narodowych punkty ostatnie - najważniejsze - najbardziej wyczekiwane i trudne. Tak poznaje się prawdziwych mistrzów. Obaj zresztą, tak Stanisław Tkocz, jak i Tomasz Gollob, przez wiatry historii rozrzuceni na przestrzeni lat, do tytułów mistrzów świata dla Polski przyczyniali się nie tylko ten jeden raz, tak samo zresztą jak i nie jeden raz sięgali po tytuły IMP. Wielokrotnie potrafili pokazywać charakter wielkich sportowców.

Jest nadzieja, że choć taki rodzi się raz na kilkadziesiąt lat, dzisiejsi juniorzy – chłopcy pana Marka podążą śladem Tomasza Golloba. Trzymajmy kciuki! Pomimo wszystko.

Stefan Smołka

Komentarze (0)