[b]
Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Na początek proszę nam powiedzieć coś o sobie. Jak to się stało, że osoba z Norwegii zainteresowała się żużlem. Jaki był pana pierwszy kontakt z tym sportem?[/b]
Tore Kittilsen, członek FIM, były sędzia żużlowy z Norwegii: Mieszkam w miejscowości Porsgrunn. W tym obszarze sporty motorowe były bardzo popularne. Mój związek z tą dyscypliną, tj. żużlem, wiąże się z 1955 rokiem. To właśnie wtedy wybudowano jedyny tor w kraju, specjalnie przygotowany do jazdy na żużlu.
W tamtym czasie miałem 18 lat. Zostałem w to wciągnięty i widziałem wiele spotkań o randze krajowej czy międzynarodowej. Z czasem stałem się, można powiedzieć, liderem w tym klubie, główną osobą, a później znalazłem się w norweskiej federacji motocyklowej. Przyszedł czas, że mianowano mnie szefem zespołu narodowego, nie tylko do żużla, ale i longtracku. Jeździliśmy na zawody do Danii, Niemiec, Finlandii, Szwecji. Oczywiście jako prowadzący drużynę musiałeś znać przepisy i regulacje.
A jak to się stało, że został pan sędzią?
Gdy już nabrałem doświadczenia, to zapytano mnie, czy nie chciałbym zostać sędzią, co bardzo mnie ucieszyło. Jeździłem na seminaria do Szwecji. Nie sędziowałem tylko w Norwegii, ale proszono mnie o przyjazd do Niemiec czy Danii. Wtedy też zostałem członkiem FIM. Prowadziłem zespół skandynawski, który tworzyli głównie zawodnicy z Danii i Norwegii. Wówczas na scenie pojawił się Ole Olsen. Wzięliśmy go na wyspy na różnego rodzaju test-mecze, co wkrótce zaowocowało tytułami IMŚ.
ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka
Które zawody międzynarodowe, już jako sędzia, pamięta pan najlepiej?
Udzielałem się też w telewizji podczas zawodów motocyklowych i komentowałem zawody z Chorzowa. Zaprzyjaźniłem się po nich z polskim działaczem, Władysławem Pietrzakiem. Powiedział mi, ''jedziesz na Wembley, bo Anglicy i Szwedzi nie chcą tego samego sędziego, co tutaj''. Aż mnie ścisnęło w żołądku. Wembley? 95 tysięcy ludzi. Pierwsze co zrobiłem po przybyciu do Londynu, to zebrałem wszystkich zawodników, chciałem z nimi porozmawiać. Takie odprawy nie były normą w tamtym czasie. Powiedziałem czego oczekuję od nich i jak powinni się zachowywać, by była zgoda między wszystkimi, szczególnie na polach startowych, co było wielkim problemem w tamtym czasie.
To wszystko trwało przez prawie dziesięć lat. Przez ten czas przypadało mi sędziowanie rund kwalifikacyjnych, finałów w klasycznym żużlu. Wszystkie finały w longtracku i grasstracku, dochodził do tego iceracing. To było około 35 finałów światowych w różnych kategoriach. W międzyczasie, przy okazji następnych seminariów, spotkań sędziowskich dotarłem do Australii czy Nowej Zelandii.
To był dla mnie wspaniały okres. Miałem nieodparte uczucie, że tworzymy ze wszystkimi zawodnikami pewną więź. Czuliśmy się jak dobrzy znajomi. Można tylko wymieniać, przykładowo: Barry Briggs, Ivan Mauger, Ove Fundin, Ole Olsen, Sverre Harrfeldt czy Olle Nygren. Większość z nas trafiła na pola golfowe, pływaliśmy jachtami. Byliśmy jak rodzina. Z zawodnikami ze wschodniej Europy także. Polskę pamiętam bardzo dobrze, byłem tu wiele razy, w Chorzowie czy Wrocławiu. Byłem goszczony ze szczerością i otwartością.
Co było pana najgorszym momentem w karierze sędziowskiej? Może zdarzyło się panu sędziować zawody, gdzie miał miejsce straszny wypadek?
Mimo wszystko powiem, że finał mistrzostw świata w Los Angeles. To było dla mnie bardzo niebezpieczne, choć wtedy zgodziłem się na to, by kamery i dziennikarze byli blisko mnie. To była tylko i wyłącznie moja dobra wola. Telewizja i blask reflektorów, które chodzą za tobą, wywołują dodatkową presję i możesz mieć uczucie, że za chwilę będzie chciał cię ktoś zabić, w sytuacji, gdy komuś się coś nie spodoba.
Wyprzedził pan moje pytanie. Finał IMŚ w Los Angeles z 1982 roku. Dla wielu kontrowersyjne było to, co się wówczas wydarzyło. ''W biegu o złoto'', bo tak to można po części nazwać, wykluczył pan Kenny'ego Cartera, który walczył o tytuł z Brucem Penhallem. Co ciekawe, pan tłumaczył się z tej decyzji przed kamerami. To było wówczas wyjątkowe. Dziś sędzia nie mówi publicznie, dlaczego dokonał takiego a nie innego wyboru.
Zaraz gdy wróciłem do domu po tamtym finale, to zadzwonił telefon. Pierwszy był Ole Olsen i powiedział mi, że jest pewny, że miałem wówczas rację. Potem zadzwonił do mnie Ove Fundin: "Tore, podjąłeś dobrą decyzję''. Kilka dni później odezwał się do mnie Bruce Penhall: "Tore, posłuchaj, w tym momencie trzymam nagranie od producenta telewizyjnego, które wszystko wyjaśnia". Kamera była tak umiejscowiona na drugim łuku, że było to dobrze widać. Bruce stwierdził, że go w ogóle nie dotknął.
Chciałem przekazać tę taśmę do BBC i ITV, bo te chciały mnie zlinczować. Padały zarzuty, że faworyzuje konkretnego zawodnika, że zabrałem Carterowi tytuł. Byli wściekli po tym, co się stało. Sytuacja została wyjaśniona, dzięki tej taśmie, a obie stacje przyznały, sędzia z Norwegii miał rację.
Poniżej materiał zawierający upadek Cartera:
Jaki był pana najzabawniejszy moment w tej długiej przygodzie z czarnym sportem?
(Chwila namysłu) Gdy to słyszę, to nie przypominam sobie, bym śmiał się z jakiejś sytuacji. Jednak po tej chwili stwierdzam, że było coś takiego, co wprawiło mnie w śmiech. To były zawody w iceracingu. Jakoś 30 minut przed zawodami zaczęło padać. Przez ten deszcz miałem problem, by cokolwiek zobaczyć. Pomyślałem: "o mój Boże, co teraz? Jak ja to mam sędziować?"
Zastanawiałem się, a na trybunach dojrzałem pewnego widza. To był Ole Olsen. Zawołałem go, a on mi wówczas bardzo pomógł. Jak? Wziął drabinę i co chwilę czyścił mi szybę, abym wszystko dobrze widział.
Sędziowanie to bardzo poważna sprawa, musisz być w pełni skoncentrowany. Nie oceniasz czegoś przez pryzmat czy coś jest śmieszne, ale myślisz o tym, by nic cię nie ominęło.
Jak pan myśli, co jest najgorsze w pracy sędziego? Hejt ze strony ludzi, presja, krytyka ze strony kibiców i dziennikarzy, a może coś innego?
Oczywiście występują takie sytuacje, że ludzie wrzeszczą i nie rozumieją pewnych sytuacji. Oglądam Grand Prix i w porównaniu do poprzednich lat sporo się zmieniło, szczególnie w kwestii startu, gdzie sędziowie są solidni. Nie widzę u sędziów nic takiego, co by kwalifikowało się jako dyskredytujące. Krytyka zawsze będzie obecna, ale musisz sobie z tym radzić.
Jeśli miałby pan szansę zmienić jakąkolwiek decyzję w swoim sędziowskim życiu, czy byłoby coś takiego? Jeśli tak, to co?
O niczym takim nigdy nie myślałem. Nie widzę żadnej takiej sytuacji.
W przeszłości żużlowcy z Norwegii próbowali dostać się do angielskich klubów, to była ich szansa na rozwój kariery. Tak było z Sverre Harrfeldtem czy Dagiem Lövaasem. Żużel w Norwegii był, to trzeba przyznać, popularny. Dlaczego tak nie jest teraz?
Masz rację. To jest dobre pytanie, ale nie wiem, czy dam ci właściwą odpowiedź. Jest wiele problemów z żużlem w Norwegii - ludzie nie chcą hałasu, do tego trzeba spełniać normy środowiskowe. Jest też różnie, jeśli chodzi o decyzje miast. W przeszłości faktycznie mieliśmy dobrych zawodników, na czele których stał Sverre Harrfeldt. Byliśmy scaleni jako grupa. Spotykaliśmy się i czuliśmy więź.
Jak pan widzi żużel w Norwegii obecnie? Lars Gunnestad skończył już karierę, a Rune Holta powoli zbliża się do jej końca. Jaka przyszłość czeka ten sport w pana kraju?
Zawsze byłem optymistą. Ostatnio w Skien zorganizowaliśmy spotkanie dla najmłodszych. Jeździły dzieci w wieku 12 lat, miały przy tym dużo radości. Uważam, że było świetnie. Robiły sobie zdjęcia, mieliśmy wiele rozmów. Zainteresowały się tym też media.
Za naszych czasów nie było możliwości zaczynać tak wcześnie, wszystko działo się od 18 roku życia. To sprawia, że to zaangażowanie będzie znacznie większe. Potrzebujemy kogoś wśród młodych chłopców, kto będzie mieć prawdziwy zapał do tego sportu. Im wcześniej ktoś pokocha żużel, tym lepiej dla Norwegów. Kolejną kwestią jest atmosfera i budowanie tego na nowo.
Jak pan się zapatruje na promocję żużla? Gdzie chciałby pan zobaczyć żużel w przyszłości?
Nadal uważam, że Europa będzie najważniejszym centrum żużla i tutaj musimy się rozwijać. Chciałbym jednak widzieć wielkie wydarzenia w RPA, Argentynie. Mamy Polskę, gdzie żużel jest rewelacyjny. Wielkie wrażenie robią stadiony, kibice, cała ta otoczka. Wierzę, że Szwecja wkrótce wróci na właściwe tory. Malezja może być świetnym miejscem, bo to coś nowego, a ten kraj lubi nowości i sporty motorowe. Chcą w ten sposób promować kraj, to może być właściwy kierunek dla żużla.
Czy miał pan problemy z żużlowcami? Jeśli tak, to jakie?
(śmiech) Na pewno takie były. Ogólnie rzecz biorąc, to jednym z problemów był Ivan Mauger. Wszystko dlatego, że miał fantastyczne starty. Na tamte lata to było dozwolone, miał inną technikę niż pozostali. To były początki sędziowania, ja też byłem w szatniach gdzie przebywali zawodnicy. Pewnego razu, przy wszystkich mówię, "Ivan, nie próbuj więcej tak robić". Ty się śmiejesz w tej chwili, ale jego reakcja była taka sama. Powtórzyłem, przy wszystkich w szatni. "Zrozumiałeś, Ivan? Przestań wystawiać mnie na próbę."
Oczywiście poza torem mieliśmy do siebie duży szacunek i znaliśmy się dobrze. Nie zapominaj jednak, co się stało w Los Angeles. Poleciał wtedy do telewizji i zdał relację (Mauger współpracował wtedy z Carterem - dop. red.). Znamy się też dobrze z żoną Ivana, Raye. Po tej całej sytuacji napisała do mnie list, w którym przeprosiła za jego zachowanie. Po jakimś czasie zrozumiałem, że emocje i adrenalina wzięły górę i zakończyliśmy przykrą sprawę i przez wiele lat mieliśmy bardzo dobry kontakt.
Czy sędziując zawody wyrabiał pan sobie opinię o niebezpiecznych żużlowcach? Był ktoś w pana opinii taki?
Nie sądzę, aby przez tyle lat trafił mi się zawodnik, który byłby niebezpieczny na torze. Nikogo nie wypunktowałem za to. Niebezpieczne sytuacje tworzą się z błędów, bądź jak coś idzie źle. Nie zapominaj, że większość czasu spędzałem w finałach mistrzostw świata, a tam nie dostawał się byle kto, tylko żużlowcy o wielkich umiejętnościach.
Mówił pan o sędziowaniu w Polsce. Jak pan wspomina nasz kraj?
Gdy pierwszy raz przybyłem do Polski, to się przeraziłem. Żołnierze na każdym kroku. Jednak nie było się czego bać, poznałem wspaniałych ludzi. Gdy dotarłem już do Chorzowa, to pomyślałem sobie, że to wspaniały stadion. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem do Polski, były to dla mnie fantastyczne chwile, ponieważ byłem szczerze witany i goszczony. Miałem zapewnione wszystko, czego chciałem i nie mogłem na nic narzekać. Wspaniała opieka, jedzenia i napoje. Z tymi alkoholowymi trzeba było bardzo uważać (śmiech).
Byłem w bardzo dobrych relacjach z Władysławem Pietrzakiem. On pochodził z Bytomia, a ostatnie lata spędził w Warszawie. Mieliśmy sporo spotkań ze sobą. Pokazał mi jak wyglądała Warszawa po wojnie. Opowiedział mi wiele o tym miejscu, wskazywał na ważne pomniki, zabytki, czy nawet zwykłe klomby czy donice z kwiatami i mówił: "To miejsce nigdy nie będzie zapomniane, co tu się stało w trakcie wojny, a kwiaty będą o tym zawsze przypominały".
Jednego razu z lotniska odbierał mnie doktor Baran. Swoim zachowaniem zrobił na mnie wrażenie. Nie wiem czy po tym spotkaniu nie myślałem o stworzeniu komisji lekarskiej FIM, a on z czasem został jej przewodniczącym.
Widział pan naprawdę wielu zawodników. Nie chce panu zadawać pytania, kto był w pana uznaniu najlepszy, ale kto pana zdaniem zrobił na panu największe wrażenie?
Myślę, że jest wiele powodów, by wskazać tu Ole Olsena. Wspaniały żużlowiec, mistrz świata, także w longtracku, złożył podwaliny pod obecny system wyłaniania mistrza świata. Pod tym względem zresztą się zgadzaliśmy i ja byłem za tym, by mistrza świata wyłaniać na podstawie cyklu. To była odpowiednia osoba na stanowisko dyrektora mistrzostw. Zbudować własny tor i organizować na nim wiele zawodów rangi mistrzowskiej, to wielki wyczyn. Doskonały zarządca, organizator, ciągle myślący jak poprawić coś w żużlu.
Zobacz także:
Adam Skórnicki pewny wartości Iversena "Pan Witold ma prawo wyrażać swoją opinię" [WYWIAD]