Żużel. Lwim pazurem: Hancock był mocno przybity. Powiedziałem: "spróbujmy" [FELIETON]

WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Greg Hancock (z lewej) w rozmowie z Danielem Bewleyem
WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Greg Hancock (z lewej) w rozmowie z Danielem Bewleyem

Greg Hancock przez cztery sezony był wiodącą postacią we Włókniarzu Częstochowa. Po latach były prezes klubu Marian Maślanka wspomina Amerykanina, który niedawno znów pojawił się na torze. "Zawsze chciałem go mieć w drużynie" - napisał.

"Lwim pazurem" to cykl felietonów Mariana Maślanki, byłego wieloletniego prezesa Włókniarza Częstochowa.

***

Greg Hancock znowu na torze. Amerykanin testował niedawno nowe kombinezony firmy Alpine Stars. Zupełnie mnie to nie dziwi, bo pamiętam, jak było mu ciężko, kiedy zdecydował, że kończy z żużlem. Powiedziałem mu wtedy, że nie wyobrażam sobie, że nie wróci do żużla w jakiejś roli. Przyznał, że jego odczucia są podobne, bo ten sport to cały jego świat.

Cieszmy się z tego, że Greg nadal jest aktywny w żużlowym świecie. Mało, że robi dobrą robotę we Wrocławiu, to teraz jeszcze pomaga w rozwoju nowości technologicznych. Najpierw przecież pracował nad oponami Anlas, później sprawdzał wszystkie nowinki dotyczące ram w motocyklach, a teraz zajął się nowymi kombinezonami. To gość z dużym doświadczeniem, komunikatywny i w takich pracach badawczo-rozwojowych znakomicie się odnajduje, bo potrafi przekazać informacje. On to czuje i jest w tym naprawdę dobry.

ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka

Gdy byłem prezesem Włókniarza Częstochowa, zawsze chciałem mieć Hancocka w drużynie. Wiedziałem, że to specjalny gość, który potrafi zrobić różnicę na korzyść zespołu. Rozmawiałem z nim wiele razy, często się widywaliśmy, bo z tytułu spraw zawodowych dużo podróżowałem do Anglii. On startował wtedy w Coventry. Co roku namawiałem go na przejście do Włókniarza, zawsze coś dokładałem, już wydawało się, że dojdziemy do porozumienia, ale ostatecznie zostawał we Wrocławiu.

Dopiero po sezonie w Gdańsku, gdzie był to dla niego trudny czas, spotkaliśmy się, ale uczciwie przyznał, że nie wie czy jest jeszcze w stanie cokolwiek dobrego dla Częstochowy zrobić. Miał problemy prywatne, rozstał się z wieloletnią partnerką, a do tego doszły problemy finansowe związane z klubem w Gdańsku. Wszystko to sprawiło, że był mocno przybity. Powiedziałem mu tylko tyle: "Greg, tyle lat na ciebie czekałem. Spróbujmy".

Dogadaliśmy temat. Przy pomocy ówczesnego prezesa Wybrzeża Marka Formeli udało się uregulować sprawy finansowe z gdańskim klubem. Ruszyliśmy do boju i w bardzo szybkim czasie Greg w sezonie 2006 się odbudował. Zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, a on był jednym z naszych liderów. Indywidualnie z kolei Greg sięgnął po wicemistrzostwo świata. To była niespodzianka. Nie ukrywam, że Greg był zaskoczony takim obrotem spraw i dziękował za wiarę w niego.

To był początek jego marszu ku górze, bo przecież w późniejszych latach jeszcze trzykrotnie zostawał mistrzem świata. Niestety my kolejny sezon z drużyną mieliśmy słabszy, nie dostaliśmy się do strefy medalowej. Przed sezonem w roku 2008 trzeba było dokonać zmian. Usiedliśmy z Gregiem do rozmów, który był już kapitanem drużyny, by zastanowić się, co robić dalej.

Greg stwierdził, że jest tylko jedna możliwość. Powiedział mi: "Marian, jeżeli tylko możesz, spróbuj zatrudnić Nickiego Pedersena". Zapytałem, czy jest pewny, bo klasę Nickiego, który w tamtym czasie był najlepszy na świecie każdy znał, ale w zespole był indywidualistą. Greg przekonał mnie jednak, że Nicki będzie robić swoje punkty, a pozostali zawodnicy zespołu zadbają o resztę.

Nicki z Gregiem świetnie odnaleźli się w jeździe parą. Wygrali nam wiele wyścigów podwójnie, zwłaszcza tych ostatnich w meczu. Okazało się, że Nicki potrzebował odpowiedniego partnera. Później zrobiło się między nimi nerwowo, bo pamiętamy jak Greg rzucił się na Nickiego w lidze szwedzkiej, ale to było dobre kilka lat po tym, jak obaj jeździli w Częstochowie.

Sezon 2008 układał nam się bardzo dobrze i wydawało się, że tytuł mamy w kieszeni. Niestety przegraliśmy bardzo pechowo półfinał z Unią Leszno, wszystko to poszło w złym kierunku i zajęliśmy czwarte miejsce. Greg natomiast już wtedy dawał się poznać jako gość, który świetnie potrafi pracować z młodymi. Dużo czasu im poświęcał. To on miał decydującą rolę w tym, że w naszej drużynie znalazł się Tai Woffinden.

Pewnego razu byłem w Anglii w Sheffield i widziałem wówczas młodziutkiego Taia, który jeździł nieprawdopodobnie. Zastanawiałem się, jak ten niesamowity talent pozyskać. Zobaczyłem, że wokół Taia kręci się mechanik Grega w lidze angielskiej. Od razu zatelefonowałem do Grega, a ten natychmiast podjął działania.

Tai przyjechał do nas z pogruchotaną ręką, ale był niesłychanie zdeterminowany, by się nam pokazać, bo "Greg powiedział, że to wspaniały klub". Z tą nie do końca sprawną ręką robił na treningu cuda. Można powiedzieć, że jeździł wbrew prawom fizyki. Później tworzył z Gregiem świetną parę już w lidze i można powiedzieć, że przejął od niego podejście do jazdy zespołowej. Znakomicie rozumieli się na torze, zresztą do dzisiaj bardzo dobrze się dogadują, choć są już w innych rolach.

Greg Hancock w barwach Włókniarza Częstochowa
Greg Hancock w barwach Włókniarza Częstochowa

Greg bardzo mocno pracował też nad Lewisem Bridgerem, który robił postępy, ale charakterologicznie był tak ułożony, że wystarczyło, by wrócił do Anglii i o wszystkim zapominał. Wielki talent, ale widocznie nie każdy może wykorzystać to co mu natura dała. Hancock nikomu nie odmawiał pomocy. Zawsze był do dyspozycji klubu i drużyny. Później mieliśmy trudną sytuację finansową i Greg przeszedł do Falubazu Zielona Góra, jednak nadal utrzymujemy kontakt.

Wiem, że niektórzy przypięli mu łatkę człowieka ze sztucznym uśmiechem, ale proszę mi wierzyć, że to nieprawda. Greg Hancock to jest Kalifornijczyk, a tamtejsi ludzie są pełni słońca. Nie tylko on jeden, bo kilku z nich jeździło u nas w drużynie i zawsze byli optymistycznie nastawieni do życia. Nigdy nie było, że czegoś się nie da zrobić, albo że nie dadzą rady.

Marian Maślanka

Czytaj również:
Ermolenko ostro zaprzeczył, że miał trudne relacje z rodziną Gollobów
Kibice go uwielbiali. Do teraz żałuję, że wtedy odszedł [FELIETON]

Źródło artykułu: