Żużel. Jako zawodnik doświadczył skrajnej biedy. Inny świat zobaczył dopiero po transferze [WYWIAD]

Materiały prasowe / falubaz.com / Na zdjęciu: Marek Mróz
Materiały prasowe / falubaz.com / Na zdjęciu: Marek Mróz

Jako zawodnik, zdobył ponad 1 800 punktów jeżdżąc w sześciu klubach przez 19 sezonów. W macierzystym klubie doświadczył olbrzymiej biedy i musiał uciekać do innej drużyny. Marek Mróz kończy 51 lat.

Marek Mróz jest wychowankiem Kolejarza Opole i pamięta ostatni sezon tej drużyny w Ekstralidze - był to 1988 rok. Jeździł w bardzo trudnych latach dla opolskiego żużla, a jego kariera rozwinęła się po transferze do Wybrzeża Gdańsk, gdzie w 1996 roku zaprezentował się z bardzo dobrej strony. Później, po powrocie do Opola, w 1999 roku był bliski awansu do Ekstraligi. Pod koniec kariery jeździł jeszcze w drużynach z Krosna, Rawicza, Łodzi i Piły. Po karierze pracował jako trener i kierownik drużyny.

Michał Gałęzewski, WP SportoweFakty: Jest pan wychowankiem Kolejarza Opole i debiutował pan w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jaka była wtedy atmosfera wokół żużla w Opolu?

Marek Mróz: To było już tak dawno. Na pewno w drużynie byli "sami swoi" zawodnicy. Kiedyś ciężko było się przebić, na pewno trudniej niż teraz. Wtedy w szkółce przypadało czterech szkółkowiczów na jeden motocykl, a teraz jest zupełnie odwrotnie - sprzęt dostępny, tylko młodzieży nie ma. To całkiem inne czasy.

ZOBACZ WIDEO Magazyn PGE Ekstraligi. Czarnecki, Grzyb, Krużyński gośćmi Musiała

Jeszcze jako junior potrafił pan zakończyć sezon ze średnią biegową 1,939. Ambicje mogły być duże, jednak jako senior nie potrafił pan powtórzyć takiej średniej w Kolejarzu. Dlaczego?

To prawda, jednak wtedy czasy się zmieniały. W naszą ligę wchodzili obcokrajowcy i liga stała się coraz mocniejsza. Poza polskimi zawodnikami, jeździli zawodnicy zagraniczni, którzy przewyższali nas sprzętowo o wiele klas. Z każdym sezonem rywalizacja była coraz większa.

Jacy zawodnicy wywarli na panu największe wrażenie?

Przychodziły do Polski same gwiazdy zaczynając od Hansa Nielsena. Później ścigaliśmy się z Kelvinem Tatumem czy Chrisem Louisem. Było z kim się ścigać. U nas dobrze zaaklimatyzował się Węgier Zoltan Hajdu, do tego byli Oleg Wołochow czy Igor Dubinin.

W 1996 roku przeszedł pan do Wybrzeża Gdańsk i pana kariera wystrzeliła. Z czego wynikała tak duża poprawa wyników? Średnia 2,218 może robić wrażenie.

Na pewno było o wiele lepiej sprzętowo. Do tego bardzo dobrze wpłynęła aklimatyzacja - wynik poszedł z tego sam w górę. Wybrzeże mnie ściągnęło wiedząc, jaka jest sytuacja w Opolu, gdzie nie było sprzętu. W moim klubie powiedzieli mi, żebym sobie szukał nowego klubu, bo wszystko w Kolejarzu będzie na przetrwanie.

Wiązaliście części drutem, żeby się nie rozpadł motor?

Można tak powiedzieć. Były takie momenty, że jeździłem do Wrocławia po pół opony, żeby w ogóle mieć coś na zawody, bo było bardzo kiepsko. Pomagali mi Wojtek Załuski, Darek Śledź czy Piotrek Baron, którzy znali naszą złą sytuację.

Żałuje pan tego, że w Wybrzeżu spędził tylko dwa lata?

Niczego nie żałuję, żużel to była fajna przygoda, gdzie poznałem wspaniałych ludzi i pokręciłem się w kółko w lewo. Te czasy są zupełnie inne niż tamte, w których ja jeździłem. Zgodzę się z tym, że teraz są pieniądze, a wcześniej wspomnienia. Jeździliśmy razem autobusem na zawody, teraz zawodnicy widują się tylko na treningach i przed meczem.

Z tego co pamiętam, przez kilka kolejnych sezonów po odejściu z Gdańska, zawsze podpisywał pan kontrakt z Wybrzeżem i był wypożyczany gdzie indziej. Dlaczego tak to wyglądało?

Tak, to prawda, była taka sytuacja. Nie wiem z czym to się tak wiązało, ale jakoś Wybrzeże nigdy nie chciało mnie oddać. Może liczyli, że kiedyś ze mnie jeszcze skorzystają i dlatego nie chcieli się mnie pozbyć?

W 1998 roku wrócił pan do Opola. Czasy największej biedy minęły?

Tak, wtedy już było całkiem inaczej i nawet zaczęło to jakoś wyglądać. Rok później wrócił Wojtek Załuski i zrobiła się fajna ekipa. W 1999 roku zajęliśmy trzecie miejsce w tabeli, przegrywając awans w Zielonej Górze i wyglądało to naprawdę fajnie. Zmieniły się władze i od razu było widać, że klub zaczął fajnie funkcjonować.

Marek Mróz i Piotr Żyto współpracują ze sobą od lat
Marek Mróz i Piotr Żyto współpracują ze sobą od lat

Pod koniec kariery jeździł pan jeszcze w klubach z Krosna, Rawicza, Łodzi i Piły. Z którego są najlepsze wspomnienia?

W każdym klubie się dobrze czułem i starałem się jeździć dobrze. Nie zawsze mi to wychodziło, ale nigdy nie było jakichś większych problemów.

Jako zawodnik myślał pan o tym, by być trenerem?

Nie, nigdy o tym nie myślałem. Później do trenerki i do bycia kierownikiem wciągnął mnie Piotrek Żyto i to duża jego zasługa, że wciągnął mnie w to wszystko.

Którego trenera z którym pan współpracował wspomina pan najlepiej?

Wielu trenerów było fajnych i z każdym umiałem się dogadać. Wielu z nich naprawdę chciało mi pomóc. Na pewno bardzo dużo pomógł mi Grzegorz Dzikowski, gdy dołączyłem do Wybrzeża Gdańsk. Pokazał jak jeździć na torze i gdzie uważać na które miejsca, bo gdański tor był wówczas specyficzny, chociaż swego czasu przyjechaliśmy z Kolejarzem Opole i wygraliśmy 50:40 i wracaliśmy autobusem bez szyb. Były też czasy, gdy Marvyn Cox nie przegrywał, a mi się udało z nim wygrać w pierwszym biegu. Po paru treningach z trenerem Dzikowskim były jeszcze lepsze efekty. Sprzyjała mi gdańska atmosfera i całe środowisko. Pamiętam, jak przyszedłem do magazynu i miałem sobie wybrać skórę i buty - byłem w szoku, człowiek przyszedł z wielkiej biedy.

To tylko pokazuje jak wiele talentów mogło wówczas przepaść przez problemy finansowe klubów.

Dokładnie, były zupełnie inne możliwości związane z dostępem do sprzętu. Ja wkroczyłem w zupełnie inny świat i poszedł za tym wynik. Rozmawiałem wtedy z chłopakami z Opola i nawet ich wspomagałem, przywoziłem im różne rzeczy. Udawało się pogadać z mechanikami, by odkładali niektóre części. Tłumaczyłem jaka była sytuacja i nie było z tym problemu.

Teraz chyba trudniej o takie postawy.

Na pewno tak. W zasadzie ja byłem w Wybrzeżu na kontrakcie amatorskim, wszystko miałem z klubu i wyglądało to zupełnie inaczej, jak dzisiaj.

Wspomniał pan, że Piotr Żyto wciągnął pana w obecne obowiązki związane z żużlem. Jak wam się współpracuje?

Wiadomo, nawet bracia się ze sobą kłócą, więc są czasami jakieś tarcia, bo mamy różne zdania na niektóre tematy. Czasem coś iskrzy, ale na tej podstawie wyciągamy różne wnioski. Są burzliwe dni, ale gdybyśmy brnęli cały czas w jednym kierunku, to moglibyśmy się napędzić w kozi róg. Taka współpraca wygląda bardzo dobrze.

Marek Mróz podczas pracy w Kolejarzu
Marek Mróz podczas pracy w Kolejarzu

Będziecie współpracować też w 2022 roku. Jaka będzie pana rola w Stelmet Falubazie?

Jesteśmy po rozmowach i myślę, że w tej kwestii nic się nie zmieni. Będę kierownikiem drużyny, bo mam pracę zawodową i nie mogę przebywać na co dzień w Zielonej Górze. Moim celem jest zgłaszanie drużyny i pilnowanie pewnych spraw.

Wspomniał pan o pracy zawodowej. Czym się pan zajmuje?

Pracuję w logistyce w firmie przygotowującej mleka i kaszki dla dzieci. Sam jestem dziadkiem, mam dwie wspaniałe wnusie i w pewnym sensie się to łączy. Nadal mieszkam w Opolu.

Gdzie pan się widzi za 5 lat?

Na spacerze z wnuczkami! To dla mnie najważniejsze, a reszta się jakoś ułoży. Jeszcze niedawno nikt nie wiedział że może nas spotkać pandemia, wiec w obecnych czasach najważniejsze jest zdrowie.

Czytaj także: 
Uciekł przed wózkiem inwalidzkim 
Zawodnicy Sparty polecą do USA

Źródło artykułu: