[b]
Konrad Mazur, WP SportoweFakty: Proszę powiedzieć, jak to się stało, że został pan żużlowcem? [/b]
Jan Andersson, były szwedzki żużlowiec i tuner: Mój tata bardzo interesował się sportem żużlowym i wziął mnie na stadion, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem. Później mogłem spróbować swoich sił, bo tata kupił mi motocykl. To było w 1974 roku. I tak to się zaczęło, przez wiele lat w żużlu jako zawodnik a potem tuner.
Wchodził pan do żużla w epoce, gdzie Szwedzi byli bardzo mocną nacją w tym sporcie. Czy któryś z tych wielkich żużlowców był dla pana idolem?
Moim ulubieńcem był Anders Michanek. Dlaczego? Gdy on został Indywidualnym Mistrzem Świata, ja zaczynałem z tym sportem. Podobała mi się jego jazda. Miał bardzo dobre wyjścia spod taśmy, jechał też bardzo poprawnie. To był właśnie ten zawodnik, w którego byłem wpatrzony i może chciałem go trochę kopiować.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Lech Kędziora wskazał, co trzeba zmienić w częstochowskim torze
Pierwsze kroki stawiał pan w Kaparnie Goeteborg. Jakie wspomnienia nasuwają się panu z tamtego okresu?
To był długi i bardzo miły etap mojej kariery. Jeździłem tam przez ponad dziesięć lat, na pięknym, dużym stadionie, w centrum Goeteborga. Wygraliśmy ligę, co było dużym sukcesem. Oczywiście ścigał się tam także mój brat, Bjoern. Wspominam też miło Pierre’a Branneforsa, który był bardzo dobrym zawodnikiem, byliśmy też w tym samym zespole w Anglii. Tor? Bardzo mi odpowiadał. Uważam, że był dość specyficzny, długi, bo mający 402 metry. W porównaniu do innych torów szwedzkich, to był jeden z dłuższych. Reszta miała po 300-350 metrów. Lubiłem tu jeździć, ale ja na tory nie narzekałem, nie miałem też większych problemów. Starałem się uczyć torów i szybko się do nich dopasowywać. Jeździłem też w Vetlandzie, gdzie też tor był spory, natomiast dobrze mi się ścigało w Norrkoeping, choć był jednym z najmniejszych w Szwecji.
Kariera nabrała rozpędu, a pan trafił do Anglii, najlepszego miejsca wówczas dla żużla.
Dostaliśmy zaproszenie z Anglii i pojechaliśmy wraz z Kaparną na sześć, siedem spotkań i trzeba przyznać, że pokazaliśmy się wówczas na dobrym poziomie. Właściwie od razu po kilku z tych meczów dostałem propozycję startów w Swindon.
Z pana perspektywy, była duża dysproporcja między tym co mieliście w Szwecji, a tym co pan zastał w Anglii?
Oczywiście było to dla mnie nowe doświadczenie. Byłem w nowym kraju, poznawałem tory, uczyłem się żużla z innej strony. Obserwowała nas wielka publika, co bardzo mi się podobało. W Anglii miałeś wiele różnych torów, na których mogłeś się sprawdzić. Było około 20 klubów w pierwszej lidze i 20 w drugiej lidze. Większość z nich była mała, a nawierzchnia przyczepna, żużel był bardzo widowiskowy.
Zaczynał pan w Swindon, ale to w Reading Racers zakotwiczył pan na lata. Działacze z tego klubu chętnie zatrudniali Szwedów.
Reading wspominam jako miejsce, gdzie czułem się znakomicie! Spędziłem tam dwanaście sezonów. Wygrywaliśmy ligę trzykrotnie. To największy powód do dumy i radości. Najlepiej wspominam Pera Jonssona czy Johna Davisa. Ścigaliśmy się po małym i przyczepnym torze. Myślę, że mieliśmy z tego powodu spory atut. Wiele silnych drużyn pokonywaliśmy bez problemu.
W Szwecji został pan indywidualnym mistrzem kilkukrotnie. Który ze złotych medali ma dla pana największą wagę?
Po raz pierwszy tytuł mistrzowski zdobyłem zaledwie po trzech-czterech miesiącach jazdy. To było w 1974 roku. Oczywiście wielką sprawą jest, gdy wygrywasz złoty medal. Mam ich trochę w kolekcji, jednak ten pierwszy smakował najlepiej i najbardziej mi utkwił w pamięci.
W światowym żużlu też szybko dał pan o sobie znać. Pierwszy raz zakwalifikował się pan do finału światowego w stolicy Anglii w 1978 roku. Niech pan przypomni swój debiut w jednodniowym finale.
Wembley? Niestety nie udało się. (Andersson zajął 14 miejsce - dop. red.) Tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać i przygniotło mnie to, przy jakich tłumach będę się ścigać. Moim zdaniem różniło się to znacznie od żużla, który był w lidze angielskiej.
Dwa lata później wyciągnął pan wnioski i było znacznie lepiej.
Sam fakt, że mogłem zakwalifikować się do finału było dla mnie dobre. Na Ullevi poczułem się znacznie lepiej. Pojechałem wtedy najlepiej, ze wszystkich swoich finałów. Tak naprawdę o braku medalu zaważył jeden wyścig. Miałem zły start z trzeciego pola i przyjechałem ostatni. A wszystko poza tym szło dobrze, nie wiem czy dało się coś lepiej zrobić. To był trudny wyścig, bo jechał w nim Michael Lee, Billy Sanders i Bruce Penhall. Miałem nadzieję na chociaż jeden punkt. Wszyscy z tego biegu skończyliśmy w czołowej piątce finału.
Brał pan udział w finałach na wielkich stadionach. Czy pana zdaniem, była jakaś różnica między jazdą na Wembley a Ullevi?
Oczywiście jest znaczna różnica, gdy ścigasz się na Wembley czy innym stadionie, w porównaniu do jazdy przed własną publicznością. Wiesz nieco więcej o torze, miałeś z nim styczność, możesz mieć niewielką przewagę. Zdajesz sobie sprawę, który silnik będzie dla ciebie najlepszy. Przygotowanie nawierzchni na ten tor odpowiadało mi, bo było na czym się pościgać, tor był dość przyczepny. Cztery lata później, także na Ullevi było zupełnie inaczej, nie było się z czego odepchnąć, a ja nie poradziłem sobie tak dobrze jak wtedy. Los Angeles było wyjątkowe, także duży owal, na którym bardzo trudno się wyprzedzało.
To jest jednak zaskakujące, że przez tyle lat dobrej jazdy nie wywalczył pan żadnego medalu w światowym żużlu, także w parach czy drużynie wam nie szło.
W trakcie moich najlepszych lat, tj. 1979-84 nie mieliśmy aż tylu mocnych zawodników w Szwecji. Czasem brakowało punktów, by wywalczyć medal w parach. W drużynowej rywalizacji mieliśmy silnych przeciwników, bardzo mocni byli Duńczycy, Amerykanie, do tego Anglicy. Czasem nie wchodziliśmy nawet do finału, a inne reprezentacje przecież też chciały rywalizować o medale.
Czy uważa pan, że mógł pan coś lepiej zrobić w trakcie swojej kariery, a może był jakiś błąd, który trzeba było wyeliminować?
Nigdy o tym nie myślałem. Robiłem po prostu to co najlepiej mi wychodziło. Nie jest łatwo powiedzieć, dlaczego nie wygrałeś mistrzostwa. Czasami musisz mieć coś ekstra i być niesamowicie wyrównanym. Kiedyś było inaczej. Jako najlepszy w zespole, zazwyczaj mogłeś wybierać pole startowe. Natomiast, gdy przychodził finał światowy, to byłeś skazany na dane pole. W lidze zazwyczaj wybierałem pierwsze bądź czwarte, rzadko drugie, a trzeciego w ogóle. Może to też przyczyna, dla której nie zostałem mistrzem świata.
Moment, który najbardziej utkwił panu w pamięci?
Przez tyle lat startów w Szwecji wiele razy byłem w ścisłej czołówce, a dwa razy skończyłem sezon ze średnią 3 punkty na bieg. Z tego jestem naprawdę dumny.
Odchodząc od pana kariery, nie martwi pana to co się dzieje w szwedzkim żużlu?
Dzisiaj jest zupełnie inaczej, gdy zaczynałem było ok. 600 żużlowców, teraz może 60? Żużel podupadł, z pewnością duży wpływ na to mają koszty. W latach 70-tych mogłeś kupić motocykl za 3-4 tysiące koron i ścigać się z powodzeniem w lidze, serwis silników nie był tak częsty.
Jak to się stało, że został pan tunerem?
Jeszcze będąc zawodnikiem próbowałem przygotowywać silniki dla samego siebie. W ostatnich 3-4 latach w Anglii, zacząłem współpracować z zawodnikami. Kiedy wróciłem do Szwecji w 1993 roku, poświęciłem temu więcej czasu. Praca przy silnikach sprawiała mi wielką frajdę. Zazwyczaj efekty tego były dobre.
Pierwszy sukces przyszedł dosyć szybko.
Pomogłem Perowi Jonssonowi przy jego sprzęcie, na finał w Bradford w 1990 r. Gdy Per wygrał mistrzostwo świata byłem bardzo szczęśliwy. Właściwie wszystko zaczęło się kręcić od tego momentu. Coraz więcej zawodników chciało bym im robił sprzęt.
Jakby opisał pan swój dzień pracy? To z pewnością wymagało dużo poświęcenia.
Pracowałem po 12-13 godzin dziennie. Intensywnie było w okresie od lutego do października. To była praca na trzy i pół silnika na dzień. Oczywiście nie byłem z tym wszystkim sam i pomagał mi Radek. Kiedy pracowałem, to jednocześnie coraz więcej się uczyłem. Przez te wszystkie lata pozmieniały się regulacje, tłumiki, ja jeździłem jeszcze z wielkimi gaźnikami. Każdego roku uczysz się czegoś nowego. Odkrywasz siebie i swoje pomysły. Pamiętam jak testowałem silniki. Każdego roku coś tam dochodziło, jeśli chodzi o moc, to urosło do sporych rozmiarów.
Co pana zdaniem jest najważniejsze w pracy tunera?
Myślę, że robić najlepiej to co potrafisz i mieć pewność, że to zadziała. Zawodnicy mają różne silniki, inne ustawienia. Silnik dopasowujesz pod konkretną osobę. Gdy rozmawiasz z zawodnikami, musisz nauczyć się tego, czego chcą. Musisz od nich wydobyć najwięcej informacji, abyśmy mieli zgodność. Trzeba też pokombinować i znaleźć rozwiązania, które dadzą najlepsze efekty.
Wspominał pan o silniku Jonssona. Czy to jest w pana opinii największy sukces, czy może coś innego?
Moment, z którego jestem dumny, to mistrzostwo Tomasza Golloba. To był znakomity zawodnik, który zasługiwał na to, by zostać mistrzem. Często przyjeżdżali do mnie z Tomaszem Gaszyńskim, rozmawialiśmy wiele na temat nowych rzeczy. Nie sądzę, że żaden inny zawodnik miał kiedykolwiek tyle silników, co on. Pewnego razu byłem u niego w domu, a na podłodze leżało 35 silników. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. To był bardzo dobry duet. Starałem się, by mój wysiłek został dobrze wykorzystany. Na szczęście udało się.
Mówił pan o kosztach. Żużel ma się dobrze w Polsce, ale w Anglii czy w pana ojczyźnie jest spory kłopot. Co pana zdaniem należałoby zmienić, by jeszcze bardziej promować tę dyscyplinę?
Myślę, że należy zatrzymać limit obrotów na 10 tysiącach. To najważniejsza kwestia. To pomogło by znacznie w żywotności silnika, który pracowałby 3-4 razy dłużej. Dawniej żużel nie był taki drogi, można powiedzieć, że był dla każdego. Teraz jest znacznie trudniej. W mojej opinii, jazda po przyczepniejszych torach sprawia więcej radości w oglądaniu. Obecne silniki nie są dobre do jazdy po bardziej wymagających torach, a spadek obrotów sprawiłby, że łatwiej byłoby sterować motocyklami na trudniejszych nawierzchniach. To byłoby znacznie lepsze dla żużla.
Śledzi pan jeszcze nowinki techniczne w żużlu?
Szczerze? Nie interesuje mnie to już. Jedynie oglądam żużel w telewizji. Zawodnicy już nie dzwonią do mnie, znaleźli nowych tunerów, a ja cieszę się swoją emeryturą. Obecnie buduje dom. W ostatnim roku skupiłem się na swoim garażu, udało mi się go skończyć. W wolnym czasie ścigam się rekreacyjnie na lodzie, z moją córką, na motocyklach crossowych. Czasami wyskoczymy też na tory wyścigowe.
Zobacz także:
Żużel. Ta liga ma wykreować gwiazdy. Pojadą w niej m.in. medaliści mistrzostw świata i Europy
Żużel. Podium Polaków w Kalifornii. Mistrzowie obronili tytuł