W tym artykule dowiesz się o:
Tymczasowe fuszerki torowe
Tory czasowe, układane na jeden turniej Grand Prix, są chyba największą zmorą współczesnego speedwaya. Kiedy wydawało się, że ekipa Ole Olsena opanowała już technologię układania nawierzchni, tak by była ona nie tylko bezpieczna, ale umożliwiała dobre ściganie, miała miejsce jedna z największych wtop w historii firmy słynnego Duńczyka. [ad=rectangle] Po raz pierwszy Grand Prix na torze czasowym odbyły się w 2001 roku w Berlinie. W stolicy Niemiec plany organizatorom mocno pokrzyżowała pogoda. Gdyby tor nie był przykryty specjalną plandeką, nie byłoby szans na rozegranie zawodów.
Turniej w Berlinie udało się co prawda dokończyć, ale była to bardziej walka z torem niż rywalami. Polacy zapamiętali te zawody nie tylko dlatego, że triumfował w nich Tomasz Gollob. W końcówce turnieju spod nawierzchni "wyglądały" deski ułożone na berlińskim obiekcie.
Pierwsza wtopa w Goeteborgu O tym, że sztuczna nawierzchnia toru może sprawić duże problemy organizatorom Grand Prix przekonaliśmy się w 2003 roku podczas Grand Prix Skandynawii w Goeteborgu. Pierwotnie szósta runda eliminacji IMŚ planowana była 23 sierpnia 2003 roku. Niestety, zawody przeszły do niechlubnej historii cyklu, bo z powodu źle przygotowanej nawierzchni zostały przerwane już po trzech wyścigach.
Na legendarny stadion Ullevi w Goeteborgu żużlowcy wrócili po tygodniu. 30 sierpnia 2003 roku w Szwecji królowali Australijczycy. Wygrał Ryan Sullivan przed Brytyjczykiem Scottem Nichollsem. Na kolejnych miejscach w wielkim finale uplasowali się rodacy Sullivana: Leigh Adams i Jason Crump. Nieprofesjonalne przygotowanie zawodów sprawiło, że Goeteborg stracił na kilka kolejnych lat organizację zawodów Grand Prix.
Cztery godzinny męczarni i festiwal upadków na Ullevi Goeteborg i słynne Ullevi jeszcze raz zapisało się niechlubnie na kartach Grand Prix. W 2008 roku na fatalnie przygotowanym torze, na którym było wiele dziur, zawody trwały ponad cztery godziny! W sumie odnotowano kilkanaście upadków. Niektóre z nich wyglądały koszmarnie. Kibice zadrżeli po karambolu Andreasa Jonssona, który długo nie podnosił się z toru i wylądował w karetce. Na cud zakrawa, że po fatalnie wyglądającym wypadku "AJ" nie nabawił się poważnej kontuzji.
Zamiast dobrego ścigania, kibice oglądali festiwal upadków, walkę żużlowców z torem, a nie rywalami. Wystarczy powiedzieć, że zawodników momentami dzieliła różnica 100 metrów! Na dodatek Grand Prix na Ullevi nie było sukcesem frekwencyjnym. Organizatorzy oficjalnie podali, że obejrzało je 17 tysięcy widzów, ale był to wynik mocno naciągnięty.
Odnotujmy, że rekordowo długie zawody Grand Prix wygrał Norweg z polskim paszportem, Rune Holta. Drugi był Fredrik Lindgren, a trzeci Nicki Pedersen. Szóste miejsce zajął Tomasz Gollob, a trzynasty był Krzysztof Kasprzak.
Gelsenkirchen 2008, czyli z Niemiec do Polski Jednym z największych skandali w 20-letniej historii Grand Prix było przeniesienie zawodów z Gelsenkirchen w 2008 roku do Bydgoszczy. Co prawda piękny stadion, na którym swoje mecze rozgrywają piłkarze Schalke 04 jest nowoczesnym i w pełni zadaszonym obiektem, to jednak zawody Grand Prix zostały odwołane. Stało się tak na skutek tego, że do budowy toru użyto materiału, który był zbyt mocno nasiąknięty wodą. Podczas transportu nawierzchni padało, a ktoś nie dopilnował, by materiał został przykryty. Żużlowcy mówili, że nawierzchia w Gelsenkirchen przypominała plastelinę. Na dodatek dach na Veltins Arenie tak szczelnie zasłaniał promienie słoneczne, że tymczasowo ułożony tor nie był w stanie przeschnąć.
Już dzień przed zawodami zawodnicy zwrócili na to uwagę organizatorom. Osuszenie tymczasowego toru ułożonego na stadionie w Gelsenkirchen było niemożliwe. Zdecydowano się na przeniesienie finałowych zawodów z Niemiec do Bydgoszczy. Tomasz Gollob w swoim rodzinnym mieście rywalizował wówczas o brązowy medal z Gregiem Hancockiem. Polak wyszedł z tej walki zwycięsko.
Debiut Finlandii także z torowym niewypałem
W sezonie 2014 na mapie Grand Prix pojawiła się Finlandia. Na Ratina Stadium w Tampere był także tor czasowy, tyle tylko, że ułożony kilka miesięcy przed planowanym terminem Wielkiej Nagrody Finlandii. To również nie zdało egzaminu.
Tor w Tampere był fatalny. Nie sprzyjał walce, a także stwarzał poważne zagrożenie dla zdrowia zawodników. Z nawierzchnią zapoznali się m.in. Martin Smolinski i Tai Woffinden. Nawet wielcy mistrzowie, jak Nicki Pedersen, mieli problem z płynnym pokonywaniem wiraży.
Organizatorzy próbowali ratować sytuację, ale wszelka kosmetyka toru była przysłowiową "musztardą po obiedzie". Nawierzchnia pod koniec zawodów praktycznie rozleciała się, a próby usuwania kolein przez panów z łopatami były rozpaczliwą próbą wyjścia z twarzą. Nie zmieniło to już stanu nawierzchni. Zawody co prawda ukończono, ale o kolejności decydował głównie start i pola startowe.
Co ciekawe, do Grand Prix ze skandalem w tle szczęście ma Matej Zagar. Słoweniec wygrał w Tampere swój pierwszy turniej SGP w karierze. Zagar triumfował również podczas przerwanych po trzech seriach zawodach w Warszawie.
Z Rygi do Daugavpils Łotewski żużel jednoznacznie kojarzy się z miastem Daugavpils. Ktoś wpadł jednak na pomysł, że speedway na Łotwie będzie lepiej promowany, jeśli zawody Grand Prix zorganizowane zostaną w stolicy tego kraju, czyli Rydze. Już sam fakt przeniesienia prestiżowych zawodów z Daugavpils do Rygi budził kontrowersje i obawy, tym bardziej, że stan obiektu w stolicy pozostawiał wiele do życzenia.
Łotysze w Rydze wykonali jednak sporą pracę. Z ruiny wyciągnęli obiekt do takiego stanu, że zaczął on przypominać stadion. Udało się na tamtejszym torze zorganizować nawet trening łotewskich żużlowców. Niestety, same zawody na stadionie w Rydze się nie odbyły.
Na przeszkodzie stanęła pogoda. Deszcz sprawił, że nie było szans na doprowadzenie nawierzchni do stanu używalności. W piątek, kiedy planowany był oficjalny trening na torze pojawiły się koparki. Treningowe jazdy przełożono na sobotę, ale już nieoficjalnie zaczęto przebąkiwać o możliwym odwołaniu turnieju w Rydze.
W sobotę w południe ostatecznie podjęto decyzję, że Grand Prix Łotwy zostanie przeniesione z Rygi do Daugavpils i odbędzie się nie w sobotę, a w niedzielę. Był to turniej przygotowany w najbardziej ekspressowym tempie. Działacze Lokomotivu stanęli na wysokości zadania. Wyposażenie stadionu w Daugavpils spełniało wymogi, by rozegrać tam zawody Grand Prix, wszak czyniono to już w przeszłości. Po raz kolejny okazało się, że lepsze może być wrogiem dobrego i zamiast rozgrywać Grand Prix na sprawdzonym obiekcie w żużlowym mieście Daugavpils, na siłę próbowano zaszczepić speedway w stolicy Łotwy. Wówczas bilety zakupione na turniej w Rydze zachowały także ważność na Daugavpils, a ci kibice, którzy nie mogli wybrać się w niedzielę na stadion Lokomotivu otrzymali zwrot pieniędzy za zakupione wejściówki.
SGP na Narodowym, czyli apogeum nieszczęść[color=#222222]
[/color]Zagraniczne media wydarzenia z sobotniego wieczoru na Stadionie Narodowym w Warszawie określiły mianem największego skandalu w historii Grand Prix. Niestety, trudno z tym polemizować. Były większe lub mniejsze skandale. To co stało się na naszym narodowym obiekcie w Warszawie mamy świeżo w pamięci. Wszyscy jesteśmy zbulwersowani tym, że święto żużla zostało zamienione w jego karykaturę. Ponad 50 tysięcy kibiców zamiast normalnych zawodów Grand Prix, obejrzało ich parodię. W sobotni wieczór nad Stadionem Narodowym wszystko sprzysięgło się przeciwko żużlowi. Od pierwszych wyścigów oglądaliśmy powtórkę za powtórką. Błąd sędziego gonił kolejny błąd. Dlaczego bowiem arbiter Jim Lawrence był taki skrupulatny, kiedy Maciej Janowski wstrzelił się i delikatnie uciekł ze startu w wyścigu drugim, a nie dostrzegł swoim "sokolim" wzrokiem, że taśma idzie w górę nierówno? Kiedy inni zaczęli protestować, Brytyjczyk spostrzegł, że coś jest nie tak.
Skoro potrafił powtórzyć wyścig szósty, to dlaczego nie zrobił tego samego w przypadku drugiego? Rozpaczliwe próby naprawienia maszyny startowej nie przyniosły efektu. Brak rezerwowej na zawodach tej rangi wystawia fatalne świadectwo Ole Olsenowi i jego firmie. Przecież to jest tylko sprzęt i złośliwość rzeczy martwych może się zdarzyć. Trzeba mieć jednak rezerwę, a jej nie było.
Na dodatek tor z wyścigu na wyścig stawał się coraz trudniejszy. Nie radził sobie na nim rekonwalescent Troy Batchelor. Problemy mieli także inni. Nawet Jarosław Hampel, który jechał pierwszy w ósmym wyścigu, "podskakiwał" na dziurach. Po trzech seriach stało się jasne, że zawody na Narodowym nie zakończą się w myśl regulaminu po 23 wyścigach. Przedłużająca się przerwa niczego dobrego nie zwiastowała.
W końcu ogłoszono decyzję o przerwaniu zawodów i zaliczeniu wyników po trzech seriach, co 50 tysięcy widzów skwitowało przeraźliwymi gwizdami. Zamiast godnego pożegnania wielkiego mistrza, Tomasza Golloba, tylko garstka najwierniejszych fanów speedwaya pozostała na stadionie. Reszta zbulwersowana opuściła obiekt. Zamiast wielkiej promocji sportu żużlowego mieliśmy niewyobrażalnych rozmiarów antyreklamę speedwaya.
Nie wiadomo, co będzie dalej z Grand Prix na Stadionie Narodowym. Umowa opiewa na kolejne dwa lata. Żal organizatorów, którzy chcieli dobrze i solidnie napracowali się przy imprezie. Nóż w kieszeni otwiera się na myśl, że ludzie Ole Olsena - za grube pieniądze - potrafili w ten sposób zepsuć polskie święto żużla, dyscypliny sportu, którą Tomasz Gollob nazywa naszą narodową. Tutaj niestety nie sprawdza się stare powiedzenie: Nie ważne, co mówią, byle nie przekręcali nazwiska. Od sobotniego wieczora o żużlu znów jest głośno. Media, które na co dzień nie interesują się speedwayem, rozpisują się o skandalu na Narodowym. Przeciętny Kowalski znów żużel będzie kojarzył z aferą i brakiem profesjonalizmu, a nie pięknem i sukcesami. Szkoda, naprawdę, wielka szkoda.