W tym artykule dowiesz się o:
Tai Woffinden mistrzem świata
To bez wątpienia był sezon Taia Woffindena. Brytyjczyk zdominował tegoroczny cykl Grand Prix i nie pozostawił rywalom złudzeń w walce o złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata. "Woffy" przewodnictwo w klasyfikacji generalnej cyklu objął po drugiej rundzie, którą rozegrano w fińskim Tampere.
Początkowo Woffindena gonił Nicki Pedersen. Na półmetku rywalizacji Brytyjczyk miał tylko 9 punktów przewagi nad Duńczykiem. Jednak z każdym następnym turniejem przewaga zawodnika reprezentującego w PGE Ekstralidze Betard Spartę Wrocław rosła. Drugi w karierze tytuł najlepszego zawodnika na świecie "Tajski" zapewnił sobie w Toruniu. W ostatnich zawodach w Melbourne jechał już bez żadnej presji.
- Nicki powiedział mi, że najtrudniejszą rzeczą jest sięgnięcie po kolejny tytuł. Zawsze szukam czegoś, co mnie nakręci. Szukam nowego wyzwania w moim życiu. Mam nadzieję, że właśnie takim kolejnym celem będzie obrona tytułu mistrzowskiego. Zdobyłem dwa mistrzostwa w ciągu trzech lat, zadomowiłem się w światowej czołówce i mam nadzieję, że w niej zostanę na lata. Zobaczymy co w tym czasie uda mi się osiągnąć - powiedział Woffinden po ostatnim turnieju tegorocznego cyklu Grand Prix.
Wsparcie dla Darcy'ego Warda
To był najbardziej wzruszający moment podczas tegorocznego cyklu. Uczestnicy zawodów w Toruniu wystartowali w replikach kevlarów Darcy'ego Warda, który doznał koszmarnej kontuzji kręgosłupa i walczy o powrót do pełnej sprawności. Na ten pomysł wpadł Greg Hancock, który już we wcześniejszych turniejach okazywał wsparcie Wardowi.
Po zakończeniu zawodów kombinezony zostały wystawione na aukcje, z których dochód ma być przekazany na leczenie Australijczyka. Nie tylko żużlowcy zaangażowali się w pomoc Wardowi. Również kibice stanęli na wysokości zadania. Zarówno podczas turnieju w Gorzowie, jak i Toruniu okrzykami i transparentami dodawali otuchy Australijczykowi, a wielu z nich miało na sobie okolicznościowe koszulki.
W tym miejscu wspomnijmy, że warto pamiętać nie tylko o pomocy dla Darcy'ego Warda. W tym sezonie kilku innych zawodników doznało groźnych kontuzji i często nie mogą liczyć na tak pokaźne wsparcie jak dwukrotny Indywidualny Mistrz Świata Juniorów.
Jason Doyle największym zaskoczeniem
Jason Doyle w tym roku debiutował w cyklu Grand Prix. Australijczyk przepustkę do rywalizacji o medale Indywidualnych Mistrzostw Świata wywalczył w zeszłorocznym Grand Prix Challenge. Przed startem sezonu niewielu wróżyło mu dłuższą karierę w cyklu. Częściej mówiło się, że Australijczyk będzie dostarczycielem punktów i jednym z outsiderów.
Nic bardziej mylnego. Jason Doyle jechał bez respektu dla bardziej utytułowanych rywali. 30-latek sezon zakończył na piątej pozycji, co na debiutanta jest fantastycznym wynikiem. Dwa razy awansował do finału, a w Toruniu stanął na drugim stopniu podium. Z kolei w Melbourne zanotował groźny upadek, po którym został odwieziony do szpitala.
Obecny sezon dla Doyle'a był przełomowy. Australijczyk debiutował również w PGE Ekstralidze, gdzie reprezentował barwy KS Toruń. Swoją postawą udowodnił, że należy mu się miejsce w czołówce. - To na pewno dla mnie spore osiągnięcie. Bardzo się cieszę, że w końcu udało się awansować do finału. To już jedenasta runda, a ja do tej pory nie mogłem wyjść z półfinałów, więc to duża sprawa, ale nie tylko dla mnie. Z pewnością cieszą się też moi kibice, ale również moi przyjaciele i mechanicy przez ostatnie dwa lata włożyli sporo pracy i wysiłku, abym znalazł się tu, gdzie aktualnie jestem. Nareszcie dostaliśmy rekompensatę za ciężką harówkę. To naprawdę niesamowite i mam nadzieję, że jeszcze wiele takich chwil przede mną - powiedział po zawodach w Toruniu Doyle.
Walka Petera Kildemanda
Kolejnym zawodnikiem, który wniósł sporo jakości do cyklu Grand Prix jest Peter Kildemand. Duńczyk w tym roku był pierwszym rezerwowym i nie ukrywał rozczarowania pominięciem go przy rozdzielaniu stałych dzikich kart. Podczas półfinału Drużynowego Pucharu Świata w Gnieźnie groźnej kontuzji doznał Jarosław Hampel, która wykluczyła go ze startów do końca sezonu. Nieszczęście Polaka było szczęściem Kildemanda.
Duńczyk od pierwszego turnieju starał się udowodnić, że należy mu się stała dzika karta na przyszłoroczny cykl. Sam starał się o awans do elity, ale w Grand Prix Challenge w Rybniku spisał się poniżej oczekiwań. W dziewięciu turniejach w tym roku Kildemand zdobył 92 punkty i do ósmego Chris Holder stracił zaledwie trzy "oczka".
Atutem Kildemanda jest widowiskowa jazda. Wielokrotnie w tym sezonie pokazywał odważne szarże. W parze z widowiskowością idą wyniki. Duńczyk w Horsens odniósł swoje premierowe zwycięstwo w cyklu Grand Prix.
Nieudane Grand Prix w Warszawie
Niestety, jednym z najważniejszych wydarzeń obecnego sezonu było również nieudane Grand Prix w Warszawie. Turniej ten miał być świętem żużla. Trybuny Stadionu Narodowego wypełniły się po brzegi spragnionymi żużlowych emocji kibicami. Zamiast święta była kompromitacja.
Problemy były już dzień przed turniejem, kiedy zawodnicy skarżyli się na stan nawierzchni toru. Zarządzone prace przyniosły tylko częściowy efekt, a wielu zawodników miało problem z płynną jazdą. Do tego doszły wadliwie działająca maszyna startowa i start na zielone światło.
Po turnieju zebrało się wszystkim, a najbardziej Ole Olsenowi, którego firma odpowiadała między innymi za ułożenie toru, ale również i za maszynę startową. W przyszłym roku problemy te mają się już nie powtórzyć. Pocieszające jest to, że organizatorzy cyklu wyciągnęli wnioski i na innych wielkich stadionach testowano tory wcześniej.
- Przepraszam kibiców za problemy z maszyną startową. To było niezwykle frustrujące, że nie potrafiliśmy znaleźć przyczyny awarii tej maszyny podczas zawodów. Ta sama maszyna była używana wiele razy podczas zawodów w tym roku i nigdy się nie popsuła. Tak czy owak - to się już nigdy więcej nie powtórzy - mówił Ole Olsen w rozmowie z WP SportoweFakty.
Powrót do Australii
O ile inauguracja tegorocznego cyklu Grand Prix zakończyła się klapą, o tyle ostatni turniej można uznać za sukces. Najlepsi żużlowcy globu po 13 latach przerwy powrócili do Australii. Po turniejach w Nowej Zelandii, a także mając w pamięci turniej w Sydney, było wiele sceptycznych głosów odnośnie zawodów w Melbourne.
Co prawda trybuny Etihad Stadium w Melbourne nie wypełniły się po brzegi, ale zawody były prawdziwym żużlowym show, a organizatorzy zadbali o odpowiednią atmosferę już przed prezentacją, kiedy kibicom pokazali się wielcy australijski żużlowcy.
W Melbourne z kompletem 21 punktów zwyciężył Greg Hancock, a oprócz niego na podium stanęli Niels Kristian Iversen i Maciej Janowski.
Wicemistrzostwo świata Grega Hancocka
Greg Hancock w tym sezonie bronił mistrzowskiego tytułu i przed sezonem zapowiadał, że jego celem jest zdobycie czwartego w karierze złotego medalu Indywidualnych Mistrzostw Świata. Hancock co prawda słabo rozpoczął sezon, ale końcówkę miał wyborną.
W tym sezonie "Grin" wygrał w dwóch turniejach, ale styl w jakim tego dokonał był niesamowity. W Krsko zwyciężył zdobywając 20 punktów, a w Melbourne zgromadził komplet 21 punktów. Do ostatniego turnieju Amerykanin walczył o srebrny medal z Nickim Pedersenem. Dzięki fantastycznemu występowi w Melbourne Hancock sięgnął po srebro.
45-letni Hancock jest rekordzistą cyklu Grand Prix pod kilkoma względami. Wystąpił w największej liczbie turniejów, a także zdobył najwięcej punktów. Amerykanin ma na swoim koncie 20 zwycięstw w zawodach Grand Prix, a 61 razy stał na podium. W swoim dorobku ma on trzy złote, dwa srebrne oraz trzy brązowe medale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Hancock jest niczym wino, im starszy tym lepszy.