W tym artykule dowiesz się o:
Widzieliśmy już wszystko. Można zgasić światło
To zdanie jest najlepszym podsumowaniem ostatniej kolejki PGE Ekstraligi. Działy się przecież rzeczy, które jeszcze kilka lat temu traktowalibyśmy w kategoriach żużlowego science - fiction. Adrian Miedziński wychowanek i ikona Apatora w barwach Włókniarza zapewnia częstochowianom wygraną nad torunianami. A dwie godziny wcześniej Grzegorz Walasek, a więc zielonogórzanin z krwi i kości jedzie w barwach Cash Broker Stali Gorzów i posyła swój macierzysty klub na deski. Toruń i Zielona Góra są przez to bardzo daleko od fazy play-off. Okrutny chichot losu.
Obaj niechciani w Toruniu Adriana Miedzińskiego i Grzegorza Walaska łączy nie tylko to, że w niedzielę udowodnili coś macierzystym klubom. Obaj byli niechciani w Toruniu i odegrali się bezpośrednio lub pośrednio na Get Well Toruń. Wychowanek Apatora zadał torunianom cios w prosto w serce, bo w 14. wyścigu po kapitalnej jeździe na dystansie zapewnił wygraną forBET Włókniarzowi. Z kolei Walasek rozpoczął sezon w barwach ekipy z Motoareny, ale po tym, jak do składu wrócił Chris Holder został potraktowany jak piąte koło u wozu. Get Well bez głębszej refleksji wypożyczył go do Stali i za bezmyślność zapłacił wysoką cenę. Gorzowianie, którzy są jednym z głównym rywali ekipy Jacka Frątczaka w kontekście walki o play-off, wygrali dzięki niemu już dwa spotkania.
Wyłączyli układ nerwowy Miedzińskiemu i Walaskowi towarzyszyła ogromna presja, choć trzeba przyznać, że rodzaj emocji w obu przypadkach był zupełnie inny. Pierwszy z wymienionych zawodników przez fanów toruńskiego klubu jest niezmiennie darzony ogromnym szacunkiem, a drugiego w Zielonej Górze nie chcą za bardzo znać. W niedzielę obaj potrafili odłożyć emocje na bok. Pojechali tak, jakby byli pozbawieni układu nerwowego.
Cienka granica między wrogiem a bohaterem Kolejny paradoks w przypadku Miedzińskiego i Walaska polega na tym, że jeszcze nie tak dawno przez kibiców swoich obecnych klubów byli uważani za wrogów publicznych. Kto by pomyślał, że prezes Ireneusz Maciej Zmora poda sobie rękę z zielonogórzaninem po tym, jak ten w 2015 roku wykiwał go na ostatniej prostej negocjacji i uciekł do Falubazu. Wychowanek Apatora również nie był witany w Częstochowie czerwonym dywanem. Tylko kto teraz o tym jeszcze pamięta?
Zostaną na dłużej? Po transferach Miedzińskiego i Walaska odczucia wielu obserwatorów było podobnue. Mogliśmy usłyszeć, że to po prostu nie może się udać. Zamiast hitów, miał być wielki kit. Tymczasem na tę chwilę możemy stwierdzić, że eksperymenty wypaliły. Pacjenci przeżyli i kto wie, czy nie zostaną w nowym otoczeniu na dłużej. Jeśli obaj utrzymają wysoką formę do końca sezonu, to nikt w Częstochowie i Gorzowie nie będzie chciał się ich pozbywać.