Kiedy rozpoczynała się akcja ratunkowa, w Polsce panowało powszechnie przekonanie, że śmigłowce wysadzą czterech ratowników na wysokości około 6000 metrów. Stąd mieli mieć bardzo blisko do Elisabeth Revol i nieco ponad kilometr do Tomasza Mackiewicza. Tymczasem helikopter wylądował na 4800 m, co w Polsce przyjęto bardzo negatywnie.
Tymczasem Denis Urubko rzuca nowe światło na tę sytuację. - Żaden śmigłowiec nie lądował wcześniej w tym miejscu, tak blisko obozu pierwszego. Kiedy się zbliżaliśmy, powiedziałem pilotowi: "jeśli możesz, zostaw nas tutaj". Odpowiedział: "spróbuję" i nas wysadził. To również był epicki, heroiczny moment misji ratunkowej - zdradza Urubko w wywiadzie dla portalu desnivel.com.
Akcja ratunkowa
Wybitny himalaista opowiada, dlaczego zdecydował się na akcję ratunkową w tak trudnych warunkach. - Ludzie muszą sobie nawzajem pomagać, zwłaszcza wspinacze, a jeszcze bardziej dla osoby tak niezwykłej jak Elisabeth Revol, którą bardzo szanuję. To było wyjątkowe doświadczenie, które pomogło jej przetrwać w tak trudnej sytuacji zimą w Nanga Parbat - przyznał.
Potwierdził, że akcja ratunkowa miała przygotowany cały niezbędny sprzęt, była wypoczęta i gotowa do działań. - Nie mogliśmy siedzieć z założonymi rękami. Mieliśmy z Adamem możliwość, by pomóc drugiej osobie, pokazać, że jesteśmy nie tylko sportowcami, ale i ludźmi - powiedział.
Polacy wspinali się przez osiem godzin w nocy przy temperaturze około -40 stopni Celsjusza. Mimo to w niemal sprinterskim tempie pokonali dystans dzielący ich od Elisabeth Revol. - Było zupełnie ciemno, nic nie widzieliśmy. Ktoś powiedział nam przez radio, że widział światło. Zacząłem krzyczeć i w odpowiedzi usłyszałem głos w ciemności. Bardzo się ucieszyliśmy, bo wiedzieliśmy już, że jesteśmy blisko niej i będziemy mogli jej pomóc. W tym momencie poczuliśmy, że nasza misja okazała się sukcesem. To był po prostu cud. Piloci wylądowali w naprawdę niesamowitym miejscu. Bardzo nam to pomogło, bo od razu znaleźliśmy się dość wysoko. Elisabeth walczyła do samego końca, schodziła z wielką determinacją. Jest niesamowitą kobietą - przyznał.
Silne odmrożenia
Urubko potwierdził, że Revol miała silne odmrożenia, ale mimo takich obrażeń schodziła z prędkością około 20 metrów na godzinę. - Była całkowicie wykończona - przyznał. Po odnalezieniu Francuzki rozbili namiot i przeczekali około 3-4 godziny. Podali jej leki oraz wodę, a ta próbowała spać. Ocenia, że jej odmrożenia nie są aż tak poważne i że "widział gorsze". Dodał, że "ma nadzieję, że obejdzie się bez skomplikowanych operacji i w ciągu roku Elisabeth wróci do normalności".
- Czy trudno się schodziło z Revol? Nie. (...) O 6 rano zaczęliśmy schodzenie. Zajęło to dużo czasu, zrobiliśmy to tak, jak należy postępować w takich sytuacjach - powiedział. Nie chciał jednoznacznie stwierdzić, czy Revol przeżyłaby, gdyby nie pomoc czterech polskich ratowników. - Cuda się zdarzają. Myślę, że jest bardzo silna, ale w niedzielę rano siła wiatru bardzo się wzmogła, zrobił się prawdziwy huragan. Miałem duże wątpliwości, czy śmigłowce będą w stanie wlecieć dość wysoko, żeby ją zabrać. Poza tym z odmrożeniami palców bardzo trudno byłoby jej schodzić ze ściany Kinshoffera. Nasza pomoc była kluczowa - powiedział.
Bielecki oraz Urubko zdecydowali się wybrać ścianę Kinshoffera, ponieważ ich zdaniem była to najlepsza droga w górę. - Jest oporęczowana przez komercyjne ekspedycje, są tam liny, a poza tym o tej porze roku nie jest bardzo oblodzona. Mogliśmy wspinać się tak szybko właśnie dzięki poręczówkom, one pozwoliły nam na poruszanie się bez zawahania. Mogliśmy się skoncentrować na tym, żeby iść do góry. Mieliśmy też dużo szczęścia, bo na ścianie Kinshofera znaleźliśmy dużo lin, które były w dobrym stanie, używanie ich nie wiązało się z dodatkowym ryzykiem - wyjaśnił Urubko.
Tomka nie dało się ratować
Został też zapytany, dlaczego ratownicy nie zdecydowali się pójść po Tomasza Mackiewicza, który został na wysokości około 7200 metrów. - W tamtym momencie musieliśmy podjąć decyzję: albo pomóc przeżyć Elisabeth, albo kontynuować wspinaczkę z bardzo niewielką nadzieją na to, że uda się nam dotrzeć do Tomka. Mieliśmy też bardzo złą prognozę pogody na kolejne dni. Było jasne, że powinniśmy zostać z Elisabeth, która była bardzo słaba. Postanowiliśmy skoncentrować się na niej - powiedział Denis Urubko. Potwierdził również, że szanse na uratowanie Mackiewicza nie były duże. - Minęły trzy czy cztery dni, od kiedy Tomek zaczął mieć problemy z chorobą wysokościową, a Elisabeth powiedziała nam, że był w bardzo złym stanie. Trudno przypuszczać, by ktoś był w stanie mu pomóc.
Cała czwórka alpinistów odpocznie teraz w bazie w Skadru i musi przeczekać niekorzystną pogodę, która uniemożliwia powrót na K2. Urubko zdradza, że sporo sił kosztowało go ratowanie Francuzki. - Nie piłem przez 20 godzin, przez słońce mam problemy ze wzrokiem. Mamy jednak z Adamem wielką satysfakcję, poczucie że zrobiliśmy to, co trzeba było zrobić. Oczywiście, nie jesteśmy w pełni zadowoleni, bo nie udało się pomóc Tomkowi. Ale to, że udało się pomóc Elisabeth, jest fantastyczne - podsumował.
Bielecki i Urubko nie zrezygnowali z próby walki zdobycia K2 i nadal to jest ich celem. Na początku lutego pogoda ma się poprawić i wówczas ma dojść do ataku na szczyt.
ZOBACZ WIDEO: Michał Bugno: Akcja Bieleckiego i Urubki była spektakularna, brawurowa i heroiczna. Przejdzie do historii światowego himalaizmu
Oczywiście dużo zależy od pogody i obciążenia. Po pewnej modyfikac Czytaj całość
ktore Tomka naprawde znala
....
a Nanga pokonal jego"