Pod K2 wszystko przebiega zgodnie z planem. Zakończyło się okno pogodowe, które pozwoliło Denisowi Urubce i Adamowi Bieleckiemu założyć trzeci obóz na wysokości 7 200 metrów. Następnie członkowie narodowej wyprawy udali się na rekonesans powyżej Czarnej Piramidy, gdzie teren nie jest już tak stromy, jak wcześniej.
Wnioski po obejrzeniu tego, jak zimą wyglądają najwyższe partie K2 są pozytywne. - Wyszliśmy nad przełamanie grani, na takie rozległe ramię. Co ważne, znaleźliśmy przejścia między szczelinami, których latem praktycznie nie ma - zimą są poodsłaniane. Jesteśmy zadowoleni z tego rekonesansu - miał on sens, bo widzieliśmy już praktycznie całą otwartą drogę na Ramię K2 - powiedział Bielecki w rozmowie z serwisem wspinanie.pl.
Największym problemem himalaistów na K2 jest wiatr. Jego podmuchy są bardzo silne, mogą mieć siłę nawet kilkuset kilometrów na godzinę. Jednak w takich warunkach nikt nie wychodzi poza bazę. Tylko podczas dobrej pogody możliwe jest pokonywanie kolejnych metrów i opuszczenie obozu.
W trakcie schodzenia do bazy Bielecki i Urubko musieli zmagać się z podmuchami wiatru powyżej 80 km/h. Już taka siła sprawia wiele trudności. - Podczas zjazdów wiatr przerzucił mnie z poręczówką na drugą stronę grani, a ja kompletnie nic nie mogłem zrobić, bo nie miałem żadnego punktu zaczepienia. Mogłem po prostu tylko dać się potarmosić, poczekać aż ten podmuch ucichnie i spróbować przetrawersować z powrotem do linii zjazdów - opisał Bielecki.
Polska ekipa jest coraz bliżej ataku szczytowego. Najpierw jednak trzeba dotrzeć na wysokość 7950 m, gdzie planowane jest założenie obozu czwartego. Pogoda znów ma się poprawić w sobotę. Aby wejście na K2 zimą, co jeszcze nikomu się nie udało, zostało zaliczone, musi do niego dojść do 20 marca. Wówczas na półkuli północnej kończy się zima.
Obóz numer jeden jest stały i znajduje się na wysokości ok. 6100 metrów. "Dwójka" została założona na wysokości 6700 m, a "trójka" na 7300 m. Z kolei "czwórka" planowana jest na 7950 m.
ZOBACZ WIDEO Elisabeth Revol: Mam w sobie dużo gniewu. Mogliśmy uratować Tomka