Ojciec Mackiewicza wraca do decyzji o wstrzymaniu akcji ratunkowej na Nanga Parbat

Facebook / Tomasz Mackiewicz/Facebook / Na zdjęciu: Tomasz Mackiewicz
Facebook / Tomasz Mackiewicz/Facebook / Na zdjęciu: Tomasz Mackiewicz

Witold Mackiewicz wraca do wydarzeń sprzed roku, na zboczach Nanga Parbat. Nadal nie pogodził się z tym, że Adam Bielecki i Denis Urubko nie zdecydowali się iść w górę, po jego syna. Choć do nich akurat nie ma pretensji.

25 stycznia 2018 roku Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol zdobyli szczyt Nanga Parbat (tak przynajmniej wynika z raportu przygotowanego przez American Alpine Journal (tutaj więcej szczegółów >>). Kilka chwil później rozpoczął się dramat polskiego himalaisty. Zapadł na chorobę wysokościową, nic nie widział, miał poważne problemy z oddychaniem, nie był w stanie samodzielnie zejść.

Parze udało się zejść do poziomu ok. 7200 m n.p.m. (wysokość Nanga Parbat to 8126 m n.p.m.). Nie było możliwości, aby Polak zszedł niżej. Revol również była wyczerpana. Dlatego wezwała pomoc. Kolejne wydarzenia znamy doskonale: organizacja akcji ratunkowej, natychmiastowa reakcja zespołu, który bazował pod K2. W końcu Adam Bielecki, Denis Urubko, Jarosław Botor oraz Piotr Tomala rzucili się na pomoc i dwóch pierwszych dotarło do francuskiej alpinistki, której udało się zejść na wysokość 5900 m n.p.m. Fatalna pogoda oraz dramatyczny stan Mackiewicza w chwili, gdy rozstawał się z Revol spowodowały, że ratownicy nie poszli wyżej, aby ratować Polaka.

Do tej sytuacji - w rok po tej tragedii - wraca teraz ojciec Mackiewicza. Witold Mackiewicz bardzo długo nie mógł się pogodzić z sytuacją, z decyzją o odwołaniu akcji ratowniczej. O ile rozumie Bieleckiego i Urubkę, to ma pretensje do Krzysztofa Wielickiego, który był ich kierownikiem. - Mam niedosyt, gdy myślę o zachowaniu kierownika zimowej wyprawy na K2. Wielicki powiedział wtedy słowa: "Ja swoim chłopcom nie pozwolę ryzykować dalej i iść po Tomka". To był nóż w moje serce. Wtedy zrozumiałem, że to koniec. Że już nikt nie uratuje mojego syna - powiedział w rozmowie z "Faktem".

ZOBACZ WIDEO Czy Piątek zagra już w meczu z Napoli? Trener Milanu chwali Polaka

Zdaniem Witolda Mackiewicza ratownicy i Wielicki zawierzyli Revol, a jego zdaniem ona nie była w stanie podejmować odpowiednich decyzji. Była zbyt wyczerpana. - Nie mam do niej żadnych pretensji. Ona dostała informację, że powinna schodzić i musiała to zrobić. Zaopatrzyła Tomka, jak tylko mogła. W takich sytuacjach w umyśle człowieka rodzi się instynkt samozachowawczy. Nie rozumiem natomiast, dlaczego Wielicki uwierzył jej opowieści, gdy spotkała ratowników, będąc w szoku termicznym. Eli, zapytana o Tomka, stwierdziła wtedy, że to koniec, bo mój syn jest w stanie agonii. Uwierzyłby jej pan? - dodał.

Mackiewicz wspomniał również ostatnią wiadomość, jaką otrzymał od syna. W grudniu 2017 rozmawiali o wyprawie, a potem dostał SMS-a z lotniska o treści: "Lecę tato, życz mi szczęścia".

Witold Mackiewicz - mimo braku ciała - zorganizował na cmentarzu w Działoszynie specjalne miejsce ku czci syna. Znajduje się tam epitafium, które brzmi: "Jeżeli mnie szukać będziesz, szukaj mnie w sercu swoim. Kiedy mnie znajdziesz, żyć będę nadal".

Komentarze (0)