Denis Urubko: Nie jestem dobrym człowiekiem

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Piotr Pustelnik powiedział mi, że kiedyś w góry chodziło się po ciszę. A teraz trudno ją znaleźć w kolejce na Everest.

Piotr to bardzo pozytywny człowiek, zawsze jako kierownik wyprawy robił wszystko, żeby zdobyć szczyt. Wiele się od niego nauczyłem. Ale ja w górach nie szukałem ciszy, nie było to dla mnie ważne. Realizować swoje ambicje mógłbym w tłumie, nawet na stadionie.

Komercyjne wyprawy nie zniszczą wyjątkowości gór?

E tam, przecież to też piękne. Komercyjne wyprawy są potrzebne dla publiczności. Pracuje pan w biurze, nie ma pan czasu na tak specjalistyczny trening, więc może mi pan zapłacić, a ja wszystko zorganizuję i wejdziemy na Mount Everest.

Ile musiałbym się przygotowywać?

Dwa, trzy lata. Trening musi być porządny, trochę górski, trochę techniczny. Trzeba byłoby wszystko zaplanować, umodelować pana w stronę wspinania górskiego.

Ile musiałbym zapłacić?

Organizacja wyprawy to jakieś piętnaście tysięcy euro, koszt treningu dodatkowe dziesięć. Oczywiście mógłby pan się przygotowywać sam, z internetu, ale to nie jest dobry pomysł. Znam takich, którzy byli przekonani o tym, że nie potrzebują pomocy, wyruszali na Everest, zawracali, a później opłacali drugi raz koszt wyprawy. Lepiej wszystko zorganizować porządnie od samego początku.

Pod koniec lutego brał pan udział w wejściu na Mont Blanc. Zginął człowiek.

Ale nie byłem kierownikiem, to nie było żadne szkolenie. To była zwyczajna akcja sportowa, z kolegami, beż żadnej relacji komercyjnej i odpowiedzialności. Szliśmy w sześciu, dla przyjemności i przygody. Podczas zejścia jeden z kolegów popełnił błąd i zginął.

Takie rzeczy długo zostają w głowie?

Nie da się szybko ich wymazać z pamięci. W nocy te obrazy wracają. Sześć lat temu na Evereście zginął mój przyjaciel Aleksiej Bołotow. Widziałem, jak lina skręciła się na kamieniach, jak spadł. To są takie emocje, które wchodzą do środka, ciągle czuję ból. Różnie się z tego uwalnia, czasami dobrze szybko pójść znowu w góry. Najlepszym lekarzem jest jednak czas. Rok, dwa i trochę przechodzi. Bywa jednak, że dla rodziny nie ma lekarza nigdy.

Musiał się pan nauczyć żyć blisko śmierci?

Nie myślę o niej. Jeśli już, to o tym, co mógłbym stracić. O tym, że nie mógłbym już pomagać dzieciom albo napisać kolejnej książki. Nie mam paraliżu, nerwów. Wojtek Kurtyka pisał o Dżemie - mrocznym, zagęszczonym w przestrzeni stworze. Nigdy go nie spotkałem. Staram się też szybko zdejmować odpowiedzialność z kolegów. Zawsze mówię przez radio, że u mnie "wsio normalno". Daję znać, że nie potrzebuję pomocy, że oni też na pewno dadzą radę.

Możliwości pana organizmu są większe od przeciętnego człowieka?

Moja kondycja nie jest wyjątkowa, jest normalna. Tyle że ja w życiu dużo trenowałem. Kiedy miałem czternaście, piętnaście lat, dużo czasu spędzałem w lesie, w górach, obcowałem z przyrodą. Szedłem 80-100 kilometrów w jedną stronę, następnego dnia wracałem. W młodości przygotowałem fizycznie swój organizm do dużego wysiłku, sformatowałem swoje ciało. Potrafiłem się poświęcić, robiąc codziennie małe kroki, by później stać mnie było na większe.

W nocy te obrazy wracają. Sześć lat temu na Evereście zginął mój przyjaciel Aleksiej Bołotow. Widziałem, jak lina skręciła się na kamieniach, jak spadł. To są takie emocje, które wchodzą do środka, ciągle czuję ból. Różnie się z tego uwalnia, czasami dobrze szybko pójść znowu w góry.


Mówił pan, że jest w stanie przygotować kogoś do wejścia na Everest. Dużo osób prosi pana także o trening mentalny?

Nie mogę nauczyć wszystkiego, jestem specjalistą od wspinania górskiego, a nie życiowym guru. Nie nauczę nikogo sensu życia, ale uważam, że wszystko trzeba robić odpowiedzialnie. Niezależnie od branży, w jakiej się pracuje, trzeba myśleć o wpływie, jaki można mieć na inne osoby. O tym, czy jak jakiś chłopak przeczyta moją książkę, to pójdzie w góry. I czy będzie na to przygotowany.

Kiedy wejdziecie na K2 zimą?

Piotrek Tomala mówił mi, że jest poważna propozycja od sponsora. Na początku chcę jednak wejść na Broad Peak, tak na przełomie grudnia i stycznia, to akurat będę dobrze zaaklimatyzowany.

W tym roku na K2 były dwie wyprawy i żadnej nie udało się wejść na szczyt. Znowu pogoda?

Teraz? Pogoda? W tym roku było pięknie, jeśli porównamy to z tym, jakie my zastaliśmy warunki rok temu. Wtedy padał śnieg, wiał silny wiatr. Teraz wiało jakieś 20-30 kilometrów na godzinę. Idealnie.

Czyli w tym roku byście weszli?
Tak.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×