Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Maciej Berbeka na szczycie Mount Everestu (fot. archiwum rodzinne Berbeków)

Stanisław Berbeka wspomina ojca. "Nie mnie oceniać, czy dobrze zrobił jadąc na Broad Peak"

Krzysztof Gieszczyk

Mija 6 lat od śmierci Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki, którzy zmarli na zboczach Broad Peaku w Karakorum. Zdobyli szczyt, jako pierwsi zimą, ale zapłacili za sukces najwyższą cenę.

Chcąc zrozumieć tragiczne wydarzenia na Broad Peaku z 2013 roku, trzeba się cofnąć do górskiej akcji sprzed 31 lat. Maciej Berbeka był członkiem wyprawy wysokogórskiej na przełomie 1987/88, którą kierował Andrzej Zawada, znany polski alpinista zmarły w 2000 roku. Pierwotnym celem polskich himalaistów było zdobycie K2 (8611 m), ale pogoda była fatalna i nie udało się wejść wyżej niż 7300 m. Zmieniono więc plany, żeby zdobyć Broad Peak (8051 m). 3 marca 1988 roku Berbeka idzie w stronę szczytu z himalaistą z Wrocławia, Aleksandrem Lwowem, ten jednak po drodze zawraca. Zakopiańczyk nie rezygnuje, kontynuuje samotnie atak szczytowy. Dociera do najwyższego wzniesienia. Jest przekonany, że jako pierwszy człowiek w historii wszedł na wierzchołek Broad Peaku.

Było jednak inaczej. Andrzej Zawada potrzebował sukcesu i nie wyprowadzał Berbeki z błędu. Koledzy w bazie zorientowali się bowiem, że zakopiańczyk nie doszedł na szczyt, ale na Rocky Summit, przedwierzchołek na wysokości 8028 m, jakąś godzinę drogi od głównego celu. Nikt mu jednak nic nie powiedział. Berbeka wrócił ledwie żywy do bazy, a cała sprawa mocno odciśnie się na losach całej rodziny i polskiego himalaizmu. Chciał ponownie zmierzyć się z tą górą. Na szczyt uda mu się wejść dopiero 25 lat później, nigdy jednak z niego nie zejdzie.

Najgorsze, co może spotkać rodzinę

Rok 1988 mocno siedział w głowie Macieja Berbeki. Nikt nie wyprowadził go z błędu, w Polsce czekały go wywiady i uznanie. Lwow tłumaczył w książce "Broad Peak. Niebo i piekło", że milczeli dla bezpieczeństwa. Bali się, że gdyby alpinista z Zakopanego znał prawdę, chciałby zdobyć górę za wszelką cenę i prawdopodobnie by zginął. Potrzebował 24 godziny na pokonanie trasy, którą normalnie pokonuje się około 3 godzin.

ZOBACZ WIDEO Elisabeth Revol: Mam w sobie dużo gniewu. Mogliśmy uratować Tomka 

- Tata rozpoczął zejście, ale przez załamanie pogody i huragan musiał zostać na 8000 m - powiedział nam Stanisław, syn Macieja Berbeki. - Mogli mu wszystko powiedzieć, ale oni milczeli w bazie, milczeli w Islamabadzie dwa tygodnie później, kiedy wracali do Polski, milczeli również już w kraju.

Maciej Berbeka dowiedział się prawdy dopiero z artykułu w magazynie górskim "Taterniczek", prowadzonym przez Lwowa. - Dla taty to była masakra - przypomniał syn alpinisty. Lwow zaprzeczał, aby ta sprawa poróżniła go z Berbeką, choć Stanisław wspomina to nieco inaczej: - Obecni pod Broad Peakiem himalaiści uważali, że tacie powinien powiedzieć Andrzej Zawada, który był kierownikiem wyprawy. Skoro milczał, to oni też. Niezrozumiałe dla mnie jest, czemu tak długo. Chyba nigdy się nie dowiemy, dlaczego tak postąpili. Prawdą jest jednak, że ta sytuacja mocno podkopała zaufanie taty do kolegów-wspinaczy.

Nadwątlona wiara w kolegów została, złość na górę też. Piotr Pustelnik, znakomity polski alpinista, mówił, że w himalaistach zostaje zadra, jeśli nie osiągną celu. Macieja Berbekę ciągnęło na Broad Peak, chciał wreszcie osiągnąć to, co nie udało mu się w 1988 roku. Miał 59 lat, kiedy dostał zaproszenie od Krzysztofa Wielickiego, innej sławy polskiego i światowego himalaizmu, na wyprawę w 2013 roku.

- Krzysztof Wielicki uznał, że tata, jako doświadczony wspinacz, m.in. pierwszy zimowy zdobywca Manaslu i Czo Oju, nadaje się idealnie. Cały czas był czynny górsko, a w 1988 roku mało zabrakło mu do szczytu. Zadzwonił i zaproponował wyjazd. Myślę, że to co przekonało tatę to fakt, że będą mogli przekazać młodym swoją wiedzę - mówił Stanisław Berbeka.

Jego ojciec słynął z tego, że na szczyt szedł swoim tempem. W dolnych partiach gór nie był szybkościowcem, ale im wyżej, tym lepiej znosił trudy wspinaczki. Na Broad Peak pojechał z młodszymi od siebie wspinaczami: Arturem Małkiem, Tomaszem Kowalskim i Adamem Bieleckim. Do ataku przystąpili 5 marca 2013 roku. Czwórka wspinaczy rozdzieliła się, bo jedni szli wolniej, inni szybciej. Pierwszy wszedł Bielecki, po nim Małek. Kowalski i Berbeka dotarli na szczyt w godzinach popołudniowych. Do bazy wrócili tylko dwaj z nich, o co część środowiska - zwłaszcza zakopiańskiego - będzie miała Bieleckiego i Małka wielkie pretensje. Kowalski i Berbeka nie mieli sił na zejście i zmarli na zboczach Broad Peaku.

- Byliśmy w kontakcie z bazą. Krzysztof Wielicki dzwonił do Artura Hajzera, szefa programu Polski Himalaizm Zimowy, a on do nas. Wiedzieliśmy, że coś się dzieje, że jest źle. Potem dowiedzieliśmy się wszystkiego już mediów. To było straszne, najgorsze co może spotkać rodzinę - wspominał syn Macieja Berbeki. - Dla nas śmierć taty była straszną tragedią, totalnym załamaniem, a inni traktowali to jak medialny show. Nikt nie przejmował się tym, co czujemy. Rodzina do ostatniego momentu wierzyła, że on żyje, ale w internecie już pisano o zakończeniu wyprawy. Pojawiło się zaraz mnóstwo komentarzy "po co on tam jechał?". Ja nigdy nie pomyślę "po co on tam jechał", choć było nam bardzo ciężko.

Stanisław Berbeka w Tatrach Wysokich na Słowacji, gddzie umocowaną tablicę z nazwiskami zmarłych wspinaczy na "Kamieniu Himalaistów" (fot. Marek Podmokły/Agencja Gazeta)

Domysły nie dają spokoju

Trzy miesiące po śmierci taty Stanisław (rocznik 1985) ruszył do Karakorum. Razem z mamą, panią Ewą Berbeką, wujkiem Jackiem Berbeką oraz trzema braćmi: 39-letnim lekarzem Krzysztofem, 30-letnim Franciszkiem - absolwentem filozofii i Janem - studiującym reżyserię gier komputerowych. W ten sposób chcieli pożegnać się ze zmarłym. - Nie mnie oceniać, czy dobrze zrobił jadąc na Broad Peak. Czy mam żal, że pojechał? Nie. Zginął, ale na to wpływu nie mam. Gdzieś siedzi w głowie, że może się coś stać, ale tata jechał i wracał. Zawsze - wspominał Stanisław Berbeka.

Wujek Jacek, wraz z Jackiem Jawieniem i Krzysztofem Tarasewiczem, odnaleźli na niemal 8000 m ciało Tomasza Kowalskiego. Sprowadzili go z głównego szlaku i pochowali w spokojniejszym miejscu. - Taty nie udało się odnaleźć. Z ich ocen wynika, że spadł do szczeliny na 7600 m. W Polsce chodzimy na cmentarz, wspominamy zmarłych. Miałbym spokój wewnętrzny, gdybym wiedział gdzie jest ciało taty, wiedział co się stało. Teraz możemy się tylko domyślać, a te domysły spokoju nam nie dają. To chyba niewykonalne, żeby odnaleźć tatę. Jeśli się kiedyś uda, to tylko przez przypadek - mówił Stanisław Berbeka.

Po wydarzeniach na Broad Peaku zebrała się komisja mająca zbadać okoliczności śmierci dwóch himalaistów. W założeniu Bieleckiego - specjaliści mieli przeanalizować popełnione błędy i przygotować raport, aby uniknąć ich w przyszłości. W praktyce wnioski sprowadzają się głównie do obarczania winą Bieleckiego i Małka za śmierć Kowalskiego i Berbeki. Komisja zarzuca im, że - mówiąc najkrócej - zostawili kolegów i im nie pomogli. Bieleckiego mocno atakował w mediach Ryszard Gajewski, pracownik TOPR, znakomity himalaista i przewodnik górski. Najważniejsze - przyjaciel od dziecka Macieja Berbeki. - Alpiniści mają większe prawo do wyrażania emocji. Byli zimą w górach, wiedzą jak tam jest. Trzeba to poczuć, wystraszyć się pogody, przestrzeni, śmierci. Wtedy można oceniać, czy uciekałbym, czy nie - mówił Stanisław Berbeka.

Wydawałoby się, że właśnie to doświadczenie pozwoli z większą empatią ocenić tragiczne wydarzenia sprzed 6 lat i mieć więcej wyrozumiałości do ekstremalnej sytuacji, w jakiej znaleźli się wspinacze. Tak jednak nie było. W raporcie nie znalazło się również nic o możliwych błędach popełnionych przez zmarłych himalaistów - późniejszym niż nalegał Krzysztof Wielicki wyjściu do ataku szczytowego (godz. 5.00 zamiast 3.00) czy nietypowych rakach założonych przez Kowalskiego, które szybko się starły.

Na drugiej stronie przeczytasz o tym, jakie wspomnienie z wyprawy było tematem tabu w domu Berbeków,  a także jak Stanisław Berbeka ocenia długą nieobecność taty podczas himalajskich wyjazdów.

[nextpage]

- Zakopiańczycy stracili przyjaciela, stąd taka emocjonalna reakcja - Stanisław Berbeka usprawiedliwia himalaistów ze stolicy polskich Tatr. - Nie mogę jednak oceniać, czy uczestnicy wyprawy na Broad Peak popełnili gdzieś błąd. Czy lepiej wyjść później, kiedy jest cieplej, czy jednak wcześniej podczas większych mrozów. Tata i Tomek prawdopodobnie opadli z sił, tyle wiemy. Zejście się opóźniało, tata czekał na Tomka. Widać było na przełęczy światełko, wiadomo, że tata schodził i tyle. Wysoko w górach, kiedy jest ciemno i przeraźliwie zimno, łatwo o błąd.

Nigdy nie dowiemy się dokładnie, co zdarzyło się na Broad Peaku. Rodzina zakopiańczyka mogła opierać się jedynie na słowach Bieleckiego (krytykował go Krzysztof Berbeka, drugi z synów zmarłego himalaisty - zobacz tutaj), a także nagraniach rozmów Kowalskiego i Berbeki z bazą. - Adam i Artur przyjechali do nas po wyprawie, długo rozmawialiśmy. Sami zbyt wiele nie wiedzieli. Minęli się z tatą i Tomkiem pod kopułą szczytową, więcej się nie zobaczyli. Tata i Tomek schodzili razem, byli wyczerpani, potem się rozdzielili. Więcej nie wiemy. Nie mamy już kogo pytać - mówił Stanisław Berbeka.

Powrót na Broad Peak po 25 latach krytykował Lwow, pretensje za upór w parciu na szczyt miał do Berbeki Krzysztof Wielicki. Stanisław Berbeka wie, że jego tata był wystarczająco dobrze przygotowany, że gdyby nie załamanie pogody i wypadek, na pewno by wrócił. Sam nie obwinia kogokolwiek za to, co się stało.

- Sytuacji w górach nie da się ocenić z perspektywy "dołu". Środowisko zakopiańskie miało bardziej pretensje do Bieleckiego za to, że nie znalazł w sobie siły, aby poczekać na schodzących za nimi. Z tego co wiem, Adam schodził szybciej, bo bał się zimna i nocy. Trzeba zostawić decyzje, jakie podjęli tam wysoko. Nie powinniśmy oskarżać i szukać winnych tamtych wydarzeń. Sami nie wiemy, jak byśmy się zachowali w podobnej sytuacji - powiedział.

"Czarna Dziura" kopie białą dziurę

Szczególnie uderzające dla przyjaciół zmarłego wspinacza z Zakopanego jest to, że himalaista lubił przekazywać młodszym swoją wiedzę i troszczył się o nich w górach, ale kiedy sam potrzebował pomocy od sprawniejszych wspinaczy, nie dostał jej. Niezależnie, czy taka ocena wydarzeń na Broad Peaku jest uzasadniona, na pewno prawdziwe jest edukacyjne powołanie Berbeki. Zmarły wspinacz uczył krótko w Zespole Szkół Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem. To rodzinne liceum - kończył ją Maciej Barbeka oraz wszyscy jego synowie.

- Byłem z nim na "osiemnastkę" na trekkingu wysokogórskim. Widziałem, jak dba o ludzi, jak się nimi opiekuje - wspominał Stanisław. Jego tata zrobił kurs przewodnika, a wielu z klientów zostawało jego dobrymi znajomymi na wiele lat. - Potrafił rozbawić ludzi, dużo żartował, tłamsił spory. Był małomówny i skromny, tak samo w domu. Urządzał nam pokazy slajdów z wypraw, dużo o nich opowiadał. Nie chwalił się jednak swoimi dokonaniami. Teraz ktoś jedzie w góry, oberwie kamieniem i zaraz cały internet o tym wie - wspominał Stanisław Berbeka.

Po śmierci taty nakręcił o nim film "Dreamland" (powstanie również wersja fabularna - więcej przeczytasz tutaj). Jako absolwent gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych - specjalizacja fotografia - nie miał nic wspólnego z kinematografią. Dwa lata po skończeniu studiów Stanisław Berbeka wrócił do Zakopanego, gdzie mieszka z rodziną. - Kiedy tata zginął, poczułem że muszę to zrobić dla niego. Także dla moich dzieci, które nigdy dziadka nie poznały - powiedział. Wziął się do roboty sam, pomogli przyjaciele taty. To była sentymentalna podróż w poszukiwaniu ojca, rozmowy z babcią, mamą, wszystkimi którzy znali Macieja Berbekę.

Przygotowując się do "Dreamlandu" natrafił na materiały z nieudanego wejścia na szczyt Broad Peaku w 1988 roku. Ciężkie przeżycia podczas huraganowych wiatrów Maciej Berbeka zostawiał dla siebie. - Pytaliśmy jak sobie dał wtedy radę, ale to był jedyny temat tabu odnośnie gór. Mówił tylko „dajcie mi święty spokój”, nie chciał o tym opowiadać - wspominał syn. Dzięki uprzejmości pani Anny Milewskiej, wdowie po Andrzeju Zawadzie, a także materiałom od filmowca Dariusza Załuskiego, Stanisław Berbeka miał okazję zobaczyć kilkugodzinne "surowe" nagranie z 1988 roku z ojcem w roli głównej.

- Płakałem, kiedy to oglądałem. Nie mogłem z nim na ten temat porozmawiać, to chociaż go zobaczyłem, słuchałem jego relacji, kiedy się z nim łączyli, pytali o warunki - wspomina syn himalaisty. Maciej Berbeka w przeszłości dorobił się pseudonimu "Czarna Dziura". Podczas jednej z wypraw himalajskich ktoś z członków grupy wyjadał zapasy, a zakopiańczyk chodził i narzekał, że "chyba czarna dziura to zassała". - Proszę sobie wyobrazić: wysokość jakieś 7600 m, zima, huragan szaleje, temperatura odczuwalna na pewno poniżej 40 stopni. Na filmie słychać, jak baza pyta się taty, co robi, a on żartuje, że teraz "Czarna Dziura" kopie białe dziury. Czyli że musiał wykopać jamę w śniegu, żeby się schronić przed wiatrem - wspomina Stanisław.

Gdyby nie śmierć himalaisty, film na pewno by nie powstał. Syn wreszcie mógł zobaczyć tatę w górach, gdzie spędził tak dużo czasu, za to siłą rzeczy mniej z rodziną. Jak się wydaje, mało które z dzieci wspinaczy ma pretensje do rodziców o długą rozłąkę. - U nas było tak, że jak wracał z gór, był z nami w 100 procentach. Nigdy nie czułem braku taty - wspominał Stanisław Berbeka. - Nie czułem, że nas zostawia. W dużej części dzięki mamie, która nie pokazywała swoich nerwów, kiedy bała się o tatę. Zawsze odwoził mnie na trening narciarski, wakacje spędzaliśmy razem. Byliśmy wychowani w domu górskim, normalne było, że tata wychodzi na wspinaczkę i wraca. Dla kogoś z zewnątrz może się to wydawać dziwne, ale nie dla nas - oceniał Stanisław Berbeka.

Po powrocie z wypraw Maciej Berbeka oddawał się pracy w TOPR. Był także przewodnikiem górskim, co stanowiło główne źródło dochodu. Skończył wzornictwo przemysłowe, zajmował się wystawami, ale nigdy nie zaniedbywał rodziny. - Mieliśmy super kontakt - mówił Stanisław. Nawet teraz, jako ojciec dwóch małych chłopców, nie ocenia źle długich wyjazdów swojego taty. - Możesz pracować w korporacji, być w domu dzień w dzień, a jakby cię nie było. Ludziom się wydaje, że himalaizm jest czymś mocno abstrakcyjnym. Nie zdają sobie sprawy, że rodziny normalnie w tym wszystkim funkcjonują i to dobrze - powiedział syn zmarłego w 2013 roku alpinisty. A góry po tym wszystkim bardziej przyciągają czy odstraszają? - Po śmierci taty mocniej ciągnie mnie w góry, w Himalaje. Chciałbym spędzać tam więcej czasu jako wspinacz, a nie turysta - powiedział Stanisław Berbeka.

< Przejdź na wp.pl