Facebook

Niesamowita historia "polskiego dzieciaka". W wyniku wypadku stracił nogę i wrócił na ring. Błogosławił go Jan Paweł II

Piotr Jagiełło

Serię zwycięstw Bodzianowskiego na zawodowych ringach przerwał fatalny wypadek na motocyklu. Gdy "Polski dzieciak" dowiedział się, że uszkodzona noga nie odzyska sprawności, powiedział do lekarza, "utnij ją". Na ring wrócił zaskakująco szybko.

Pochodzący z Chicago Craig Bodzianowski w 1982 roku rozpoczął zawodową karierę. Początek był dokładnie taki, jak mógł sobie wymarzyć. Bez problemu stopował kolejnych rywali, skrupulatnie przybliżając się do poważnych sportowych wyzwań. 9 maja 1984 roku wypunktował na dystansie dziesięciu rund Francisa Sargenta, triumfując po raz 13. na zawodowstwie. Od tego momentu jego życie zmieniło się o nie do poznania.

"Odetnijcie tę nogę"

25-letni bokser myślał już o kolejnych startach, ale uległ fatalnemu wypadkowi. Jadąc motocyklem, zderzył się z autem osobowym, a skutki tej kolizji były dramatyczne. Poważnemu uszkodzeniu uległa prawa noga. Lekarze robili, co mogli, ale już na wstępie poinformowali, że zakładając idealny scenariusz, kończyna odzyska maksymalnie 70 procent sprawności, a i to są prognozy bardzo życzeniowe. By tak się stało, musiałby się poddać całej serii operacji, a i tak skazany byłby na kule. "Gator" (pseudonim boksera - przyp. red.) obawiał się unieruchomienia i w zaistniałej sytuacji zaapelował do medyków: "odetnijcie tę nogę", poddając się amputacji.

Twardziel z Illinois nie zamierzał się poddać i natychmiast wziął się do pracy, narzucając niesamowite tempo rehabilitacji. Jak sam przyznawał, wola walki jest czymś normalnym w jego rodzinie. A proteza nie utrudniała mu ćwiczeń.

- Wierzyłem, że przy odpowiednio ciężkiej pracy, mogę uzyskać nawet 90 procent sprawności. Wiedziałem, że wrócę do boksu, choć niektórzy twierdzili, że nie będzie to możliwe. Nie jestem tchórzem, nikt z mojej rodziny nim nie jest - mówił.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 53. Joanna Jędrzejczyk: Gadelha mnie męczyła, to były chore zagrywki [2/4] 

Błogosławieństwo od Jana Pawła II

Psychika nie do zdarcia imponowała każdemu, kto spotkał się z Bodzianowskim choćby na chwilę. - To taki typ macho jak Rocky Balboa. Jest brutalny na sali treningowej - komentowała Dorothy Lucey z NBC Sports.

Zaledwie 18 miesięcy po wypadku Bodzianowski wrócił na ring. Zanim to nastąpiło, musiał przejść szereg testów i badań. Sprawdziany wydolnościowe miały udowodnić, że proteza jest w stanie wytrzymać wysokie obciążenia. I wytrzymała.

Dyskusji było mnóstwo, część osób z Komisji Sportowej Stanu Illinois była przeciwna startom zawodnika po takich przejściach. Oficjalnie tłumaczyli to obawami o zdrowie poszkodowanego. Ambity "Gator" nie zamierzał się zatrzymać i już w drugiej rundzie znokautował Francisa Sargenta - tego samego, którego pokonał na punkty niespełna dwa lata wcześniej.

Nazwisko Bodzianowskiego jasno wskazuje na polskie korzenie dziadków boksera. Zresztą, Craig niemal od zawsze związany był z polonijnym środowiskiem, aktywnie udzielał się wśród katolików. W zasadzie miał tylko jeden stały rytuał przed walką - odwiedzał lokalny kościół, by pomodlić się za siebie i przeciwnika.

Piorunujące wrażenie zrobiło na nim spotkanie z Janem Pawłem II (na zdjęciu). Głowa Kościoła pobłogosławiła sportowca. Jak się okazało, papież był nie tylko zagorzałym fanem piłki nożnej, ale także innych dyscyplin sportu, w tym boksu.

Na następnej stronie przeczytasz o upragnionej walce Bodzianowskiego o mistrzostwo świata i niespodziewanej śmierci.

[nextpage]

Marzeniem Bodzianowskiego była walka o mistrzostwo świata kategorii junior ciężkiej. Ze wszystkich sił dążył do tego, by osiągnąć upragniony cel. Choć nie wszystkie pojedynki toczyły się po jego myśli, bo dwukrotnie receptę na niego między linami znalazł Alfonzo Ratliff, w 1990 roku był o krok od upragnionej szansy.

Charyzmatyczny promotor boksu zawodowego, Don King, podziwiał Bodzianowskiego za nadludzki upór. - Takie rzeczy mogą się dziać tylko w Ameryce. Polski dzieciak z Chicago, prawdziwy gladiator, którego wszyscy powinniśmy podziwiać. Tylko w Ameryce pięściarz z jedną nogą może wygrywać walki i dojść do pojedynku o mistrzostwo świata! - mówił podekscytowany.

I stało się. 19 lipca 1990 roku "Gator" stanął oko w oko z królem nokautu, Robertem Danielsem, który seryjnie przewracał oponentów. "Preacherman" okazał się jednak zaporą nie do przejścia i pomimo ambitnej postawy, musiał uznać wyższość czempiona. Walka trwała dwanaście rund, a sędziowie punktowali 118-109, 118-109 i 119-110 na korzyść Danielsa.

Śmierć, która przyszła zbyt szybko

Po mistrzowskim niepowodzeniu Bodzianowski nie zamierzał odwiesić rękawic na kołku i trenował dalej. Wygrał kolejne siedem pojedynków, czterech rywali kończąc przez KO. I nigdy nie szukał wymówek.

- Ktoś powiedział kiedyś: "Twój umysł może pojąć i uwierzyć we wszystko, co sobie założysz". To jest prawda. Wyobraźnia jest czymś niesamowitym. Nigdy, przenigdy nie powiedziałem "Cholera, gdybym miał nogę, wszedłbym na szczyt dawno temu". Nie patrzę wstecz. Ani razu tak nie zrobiłem. Chcę skopać tyłek każdemu kolejnemu rywalowi - mówił.

Karierę niespodziewanie zakończył 17 grudnia 1993 roku, mając 32 lata. Prawdopodobnie nie potrafił przezwyciężyć narastającego bólu, choć nigdy się do tego nie przyznał. Użalanie się nad swoimi słabościami nigdy go nie dotykało. Wciąż był blisko ringu, ale nie pojawił się już w jego centrum.

26 lipca 2013 roku, mając 52 lata, Bodzianowski zmarł. Przyczyny śmierci przez pewien czas nie były znane, później okazało się, że "Gator" przegrał z zawałem serca. Mogło to być spowodowane nadmiernym stosowaniem leków przeciwbólowych. Sportowa społeczność stanu Illinois nie mogła pogodzić się z odejściem swojego bohatera. Jego supermocą było olbrzymie serce do walki.

< Przejdź na wp.pl