Polska legenda przerywa milczenie. "Mój organizm jest w ruinie"

PAP / J. Turczyk / Na zdjęciu: Beata Maksymow
PAP / J. Turczyk / Na zdjęciu: Beata Maksymow

- Zapłaciłam za sportowe sukcesy zbyt wysoką cenę. Zdobyłam dla Polski wiele medali, a zostałam z niczym. To boli. Chciałabym normalnie żyć, nic więcej - mówi legendarna Polska judoczka Beata Maksymow w rozmowie z WP SportoweFakty.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.[/b]

Maksymow to ikona polskiego judo. Dość powiedzieć, że z mistrzostw świata i Europy przywiozła osiemnaście medali. Rok temu gruchnęła wiadomość o sporych problemach zdrowotnych judoczki. Maksymow konsekwentnie odmawiała rozmów z dziennikarzami, jednak teraz postanowiła zabrać głos.

Na naszych łamach opowiada o stanie zdrowia, trudnościach w odnalezieniu się po karierze, ale też żalu, który ciągle czuje. 
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Gdy umawialiśmy się na wywiad, powiedziała pani, że znajduje się w trudnej sytuacji zdrowotnej. Co się dzieje?

Beata Maksymow, polska legenda judo, multimedalistka mistrzostw świata i Europy: Nadal mam spore problemy z kręgosłupem. Doszło do zmian, które uniemożliwiają mi normalne funkcjonowanie. Chodzę o kulach, a ból jest na tyle duży, że nie mogę spać. Praktycznie każda noc jest bezsenna. Tak naprawdę nie ma konkretnej diagnozy, ciągle szukamy przyczyny. Myślę, że do mojego złego stanu zdrowia przyczyniły się urazy odniesione podczas kariery. Mam nawet koszmary związane ze sportem, inaczej tego nazwać nie potrafię.

ZOBACZ WIDEO: Lewandowski ostro o polskim systemie szkolenia. "Nie mogę powiedzieć, że widać światełko w tunelu"

Co się pani śni?

Jestem na zawodach, mam na sobie kimono. Za chwilę rozpoczyna się pojedynek, a ja cała się denerwuję, bo nie jestem w stanie walczyć ze względu na endoprotezę. Odniosłam w sporcie sukcesy, ale zapłaciłam zbyt wysoką cenę. Nie wiem, czy poszłabym tą samą drogą, gdybym wiedziała, jak to się potoczy. Wspomniałam o kręgosłupie, ale mam też uszkodzony bark, chore kolana, rozwaliłam sobie łokcie... Organizm jest w ruinie.

Kiedy zaczęły się problemy zdrowotne?

Dwa lata temu przeszłam operację kolana. Pojawiła się dziwna asymetria - jedno kolano jest wyprostowane, drugie krzywe. Nie wiem, czy ma to związek, ale kręgosłup zaczął mi mocno dokuczać właśnie po wspomnianym zabiegu.

Już na początku kariery borykała się pani z urazami.

W 1989 roku zerwałam więzadła. Czekałam na operację i walczyłam z kontuzją. Medycyna sportowa była w Polsce na innym poziomie niż obecnie - trzeba było ciąć kolano, co wiązało się z długą rehabilitacją. A artroskopię wykonywano zaledwie w kilku szpitalach w kraju. Trzy lata wcześniej, w 1986 roku, po zdobyciu mistrzostwa Europy, doznałam kontuzji kręgosłupa, która na rok wyłączyła mnie z treningów. W wieku 19 lat nie miałam tak dużej świadomości. Gdy słyszysz: "zobaczysz, w późniejszym wieku będziesz miała problemy", wpuszczasz to jednym uchem, a wypuszczasz drugim. Zaciskasz zęby i nie myślisz o konsekwencjach. Wtedy w ogóle nie rozważałam wycofania się ze sportu. I wróciłam. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka po karierze. Obecnie moje życie zamyka się w czterech ścianach.

Trudniej jest pod względem fizycznym czy mentalnym?

Fizycznym. Chcę teraz izolować się od ludzi, nie szukam towarzystwa. Wystarczą mi nasze zwierzaki. Mamy kota Kluska oraz dwa beagle - czteroletnią Lusię i dwuletnią Zuzę. Ze względu na kłopoty zdrowotne przeszłam na emeryturę. Na początku było ciężko, ale mam teraz więcej czasu dla rodziny, głównie dla czternastoletniej córki. Gdy oboje z mężem pracowaliśmy, bardzo pędziliśmy.

Rok temu założono zbiórkę charytatywną na pani leczenie. W jej opisie można przeczytać o czekającej panią operacji.

Problem polega na tym, że nikt nie daje mi gwarancji poprawy stanu zdrowia. A ja boję się ryzyka. Obawiam się, że zabieg jeszcze bardziej pogorszy sytuację i że dojdzie do nieodwracalnych zmian. Dlatego, zamiast się operować, wolę ustalić przyczynę bólu. Natomiast pieniądze ze zbiórki bardzo się przydają. Korzystam z usług fizjoterapeutów, a rehabilitacja kosztuje. Jestem też na środkach przeciwbólowych. Żałuję, że muszę się truć, ale bez tego nie dałabym rady funkcjonować.

Jest pani dwukrotną mistrzynią świata i trzykrotną złotą medalistką mistrzostw Europy. Tymczasem mówi pani o tym, co zabrało pani judo. Na przestrzeni lat pani stosunek do wyczynowego sportu się zmienił?

Nadal go kocham, ale wolę być widzem. Igrzyska olimpijskie oglądałam z wypiekami na twarzy. Kiedy siatkarze odpadli, płakałam, jak gdybym sama odpadła z walki o medal! Kariera to bardzo fajny kawałek mojego życia. Sport wciąga i uzależnia. Jesteś na szczeblu wojewódzkim, ogólnopolskim, wreszcie rywalizujesz na całym świecie. Ciągle chcesz więcej. I tak zleciało mi dwadzieścia lat, więc wiem, ile wysiłku trzeba włożyć w każdy sukces. Jestem dumna z tego, że zdobyłam dla Polski tyle medali. I mam wiele wspaniałych wspomnień. Jednocześnie cały czas pamiętam, jakim kosztem się to odbyło. Straciłam zdrowie, później niż wszyscy założyłam rodzinę...

Karierę zakończyła pani po igrzyskach w Sydney. Trudno było przejść na drugą stronę?

Bardzo! Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Wydawało mi się, że umiem tylko walczyć na tatami i nie nadaję się do innego życia. Sportowiec, który nie ma na koncie medalu olimpijskiego, zostaje z niczym. Musiałam startować od zera. Wiedziałam, że nie będę trenerką judo. Nie czułam tego. Zaszłam w ciążę i całkowicie wycofałam się ze sportu. Skończyłam resocjalizację, więc podjęłam pracę w zakładzie karnym jako wychowawca. Lubiłam rozmawiać ze skazanymi, wskazywać im drogę. Niektórzy mnie rozpoznawali, prosili o autografy. W zakładzie karnym pracowałam ponad dziewiętnaście lat i dobrze się tam czułam. Natomiast niedługo po zakończeniu kariery byłam na bezrobociu. Nie jestem typem osoby, która - gdy dzieje się źle - siada i płacze. Prowadziłam zajęcia z judo w szkole, pracowałam, studiowałam, byłam kuratorem... Zaczęłam walkę o swój byt.

Długo przeżywała pani, że nie udało się pani stanąć na olimpijskim podium?

Oj... to nadal boli! Jest mi przykro, że w Polsce wynagradza się jedynie medalistów olimpijskich. Zdobyłam dla kraju osiemnaście medali na mistrzostwach Europy i świata, poświęciłam na to bardzo dużo czasu. Niestety... okazało się, że ku chwale ojczyzny. Państwo nic mi nie gwarantowało i nie gwarantuje. Swego czasu za namową przyjaciela napisałam list do ówczesnego prezydenta Polski z prośbą o specjalną emeryturę. Nie chciałam tego robić, ale znajomi mnie namówili. Podejrzewam, że wiadomość nawet nie dotarła do prezydenta. Moją prośbę skierowano do ministerstwa sportu, które w odpowiedzi zacytowało ustawę, że na świadczenia mogą liczyć medaliści olimpijscy. Nie pochylono się nad moim przypadkiem, odpowiedziano z automatu. Czuję się pokrzywdzona. Nigdy nie dostałam żadnego odznaczenia państwowego i to mnie bardzo boli.

Ma pani jakiś kontakt z Polskim Związkiem Judo?

Gdy w listopadzie ubiegłego roku zrobiło się głośno o moich problemach zdrowotnych, związek zaoferował pomoc, podobnie jak Polski Komitet Olimpijski. Odmówiłam, bo zbiórka poszła bardzo dobrze. W pomoc zaangażowali się między innymi Paweł Nastula, Krzysztof Wiłkomirski i moja przyjaciółka Jolanta Poświat. Jestem im bardzo wdzięczna.

Co przed panią?

Nie ukrywam, że trochę boję się przyszłości. Nie chciałabym skończyć na wózku inwalidzkim. Najbardziej brakuje mi normalnych czynności, nie mogę nawet wyjść z psem na spacer. Latem byliśmy na Kaszubach, więc mąż z córką ruszyli na grzyby. A ja zostałam, bo przecież nie będę chodzić po lesie o kulach. Chciałabym po prostu normalnie żyć. Nic więcej.

Czytaj także: 
Iga Świątek zabrała głos po porażce
Sensacyjny powrót trenera do Legii Warszawa? 

Źródło artykułu: WP SportoweFakty