Tour de France. Zabójcy w Pirenejach

Kamil Kołsut

Tour de France zdobywa Pireneje. Peleton w drugiej części górskiego tryptyku czeka podjazd pod Tourmalet. Szczyt, którego pierwszy zdobywca nazwał organizatorów Wielkiej Pętli zabójcami.

Kolarze jechali w nieznane. Choć była to już ósma edycja Tour de France, Pireneje peleton odwiedził po raz pierwszy. Na wieść o wytyczonej trasie ze stu trzydziestu sześciu uczestników wycofał się co piąty. Wątpliwości miał też dyrektor wyścigu, Henri Desgranges. - Jesteś szalony? - miał zapytać swojego asystenta, Alphonse Steinesa, który zasugerował wysłanie peletonu w wysokie góry.

Po dłuższym namyśle dyrektor dał jednak pomysłowi szansę. Powszechne wówczas pragnienie pogoni za postępem, granicami wyobraźni i szczytem ludzkich możliwości przeważyły nad strachem oraz zdrowym rozsądkiem. W styczniu 1910 Steines wybrał się na rekonesans. Chciał zobaczyć Tourmalet na własne oczy.

Luksemburczyka przed szczytem zatrzymały śnieżne zaspy. W dalszą drogę ruszył piechotą. Nie poddał się, choć słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Późnym popołudniem odnalazła go ekipa poszukiwawcza. Był wyziębiony i zdezorientowany. Następnego dnia wysłał wiadomość do Desgrangesa. "Przekroczyłem Tourmalet. Stop. Dobra droga. Stop. Absolutnie przejezdna. Stop. Podpisał Steines".

Zabójczy podjazd

21 lipca 1910 roku był upalny. Nie przeszkodziło to jednak Octave Lapize'owi w pewnym pokonywaniu kolejnych szczytów. Jechał, biegł i maszerował. Wreszcie zdobył Tourmalet. Wykończony, umorusany w błocie, minął samochód organizatorów. - Zabójcy, mordercy... - wydyszał. I ruszył dalej.

Prawdopodobnie był on pierwszym w historii kolarzem, który zdobył mityczny szczyt. Niektóre źródła podają wprawdzie, że Lapize na Tourmalet wjechał jako drugi, kwadrans po mało znanym Francois Lafourcadzie. Historii tej bliżej jednak do legendy, barwiącej mityczne wyczyny francuskich cyklistów. Pewne jest za to, że tylko jeden kolarz pokonał wówczas szczyt bez zsiadania z roweru. Gustave Garrigou otrzymał za ten wyczyn nagrodę w wysokości stu franków.

Chwała harcownikom

Tourmalet to jeden z symboli Wielkiej Pętli. Żaden szczyt na trasie wyścigu nie pojawiał się częściej. Kolarze odwiedzali go już osiemdziesiąt trzy razy. Co ciekawe, tylko dwukrotnie gościł on metę etapu. Zazwyczaj góra była tylko częścią morderczej, pirenejskiej batalii. I okazją do uszczknięcia odrobiny chwały przez wytrwałych harcowników.

Od czterech lat Tourmalet regularnie jako pierwsi zdobywają Francuzi. Dla tubylców ujarzmienie szczytu to powód do dumy i gwarancja miejsca w kronikach. Przed rokiem swoją historię napisał tam Blel Kadri. Trzecie miejsce na etapie do Hautacam zajął wtedy Rafał Majka. Polak dzierżył już wówczas zdobytą dzień wcześniej koszulkę najlepszego górala wyścigu.

Rok temu etap z Tourmalet był szczęśliwy dla Rafała Majkii
Wspomnienia we mgle

- Tourmalet? Ciężka i wymagająca góra. Jechałem tam chyba cztery czy pięć razy i wciąż nie wiem, jak wygląda - śmieje się wielokrotny uczestnik Tour de France i medalista olimpijski, Czesław Lang. - Zawsze, kiedy się pod nią wspinałem, to były albo chmury, albo mgła. Długimi momentami widziałem tylko swoje przednie koło lub koło kolegi, który jechał przede mną - wspomina.

Możliwe, że właśnie połączenie tych dwóch elementów - potwornej wspinaczki oraz oślepiającej mgły - miało wpływ na sposób, w jaki niektórzy zwykli tłumaczyć nazwę góry. Z francuskiego miała być to dosłownie "zła podróż". Prawidłowa, gaskońska translacja wskazuje jednak raczej na "odległą górę" czy "daleki szczyt".

Wielka wędrówka

W tym roku kolarzy znów czeka siedemnaście kilometrów wspinaczki po trasie o średnim nachyleniu przekraczającym siedem procent. Ten, kto pierwszy dotrze na szczyt, zostanie uhonorowany nagrodą pamięci Jacquesa Goddeta, wieloletniego dyrektora wyścigu. Kolarze na Tourmalet miną także pomnik Lapize'a. Według wtorkowego L'Equipe ten etap to "klasyk" i "powrót do tradycji".

Wcześniej peleton pokona Col d'Aspin, a etap zwieńczy podjazd pod Cauterets. Przed rokiem pirenejski etap wyposażony w Tourmalet najlepiej pokonał Vincenzo Nibali, potwierdzając swoją dominację w 101. edycji Wielkiej Pętli. Teraz Włoch jest w kryzysie, a wielką formą błyszczą inni. - To będzie świetny dzień. Faworyci powinni atakować zarówno podczas wspinaczki, jak i na zjeździe - zapowiada w rozmowie ze SportoweFakty.pl zwycięzca TdF z 1987 roku, Stephen Roche.

#dziejesiewsporcie: Fizjoterapeuta znokautowany podczas meczu
 
Źródło: sport.wp.pl

Karawana jedzie dalej

Dzień wcześniej znakomitą dyspozycję potwierdził lider wyścigu, Christopher Froome. Ściganie z podjazdem pod La-Pierre-Saint-Martin było dla kolarzy małym szokiem. Po dniu odpoczynku w spokojnym i malowniczym Pau peleton z miejsca został rzucony na głęboką wodę, a pierwsze pirenejskie szczyty zaowocowały poważną selekcją w gronie faworytów.

Christopher Froome wjeżdżał w Pireneje jako lider Tour de France
Teraz zawodników czeka kolejna odsłona górskiej rywalizacji. Ich walkę ze słabościami będzie śledził cały kraj. Na lotnisku w Pau nawet dzieci z entuzjazmem powtarzały hasło i wezwanie: "Tour de France, Tour de France", a przejeżdżającej nieopodal miasta kolumnie wyścigu towarzyszyło kilkuset cyklistów-amatorów. Wielka Pętla to marka. I narodowa epopeja. Kolarze dzień po dniu sięgają szczytu możliwości, a barwna karawana jedzie dalej.

Z Pau,
Kamil Kołsut

Oficjalnym partnerem Tour de France jest Skoda.

< Przejdź na wp.pl