Materiały prasowe / Fot. www.bottecchia.com

Kto zabił dwukrotnego triumfatora Tour de France? Jego ciało znaleziono przy wiejskiej drodze

Marek Bobakowski

Ottavio Bottecchi przeszedł do historii sportu nie tylko z powodu swoich wielkich osiągnięć, ale również i tajemniczego zgonu. Policja do dzisiaj nie zna odpowiedzi na pytanie: co się stało przy jednej z włoskich dróg. I już nie pozna.

Sportowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co tydzień znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisanymi tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.

***

- Musimy go zlikwidować - Benito Mussolini bez cienia emocji zwrócił się do grona swoich najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników. Mówił tak, jakby właśnie zamawiał drugie danie w podrzędnej spelunie.

- Kogo?

- Jak to kogo? Ottavio - jego ton nadal nie zdradzał jakichkolwiek emocji.

Nagle zapadła cisza. Czuć było, że pomysł Wodza nie bardzo spodobał się zgromadzonym na specjalnej naradzie.

- Co Was tak zatkało?

- Ludzie go kochają, jest bohaterem narodowym, będzie skandal...

- Czego nie rozumiecie?! On jest niebezpieczny! Jest gównianym socjalistą. Trzeba go zlikwidować - Mussolini zerwał się z fotela i uderzał pięścią w stół.

Krzyczał coraz głośniej. Uczestnicy tajnej narady w popłochu uciekli z sali. Wodzowi w takim stanie lepiej zejść z oczu.

***

Był murarzem, został kolarzem

W 114-letniej historii Tour de France mamy zaledwie siedmiu zwycięzców z Włoch. Mimo że kolarstwo w słonecznej Italii od zawsze stoi na najwyższym, światowym poziomie. Ostatnim jest Vincenzo Nibali, który dowiózł żółtą koszulkę na Pola Elizejskie w 2014 roku. Sukces osiągnął dokładnie 90 lat po pierwszym włoskim triumfie - w 1924 roku Wielką Pętlę wygrał Ottavio Bottecchia. Jeden z najwybitniejszych kolarzy w historii. I jeden z najbardziej tajemniczych.

ZOBACZ WIDEO Himalaista Adam Bielecki: nawet jeśli urwie mi nogę, do końca będę walczył o życie  

Bottecchia przyszedł na świat w 1894 roku w wielodzietnej rodzinie w San Martino del Colle (północno-wschodnia część Włoch). W domu się nie przelewało, dzieci często chodziły głodne, nie było perspektyw na poprawę statusu społecznego. Nastoletni Ottavio podjął pracę murarza. W ten sposób pomagał rodzicom w utrzymaniu domu. Przy okazji już zdradzał wielki talent kolarski. - Jako dziecko wygrywał lokalne zawody. Właśnie po jednym z takich wyścigów otrzymał od Teodoro Carniellego pierwszy, prawdziwy rower szosowy - pisała "La Gazzetta dello Sport" w obszernym artykule poświęconym temu sportowcowi.

Przełomowa dla przyszłości młodzieńca okazała się I wojna światowa. Zdaniem Lindseya Adlera z portalu sport.vice.com, nasz bohater został wcielony do wojska, gdzie przypadła mu rola rowerowego kuriera. Jeździł w wysokich Alpach i przewoził różne rzeczy: od ważnych dokumentów, przez żywność dla małych oddziałów wojskowych, aż po przeciąganie ciężkiego sprzętu wojskowego (w literaturze można znaleźć nawet informację o - tu cytat - "działach artyleryjskich"). Był na tyle szybki, wytrzymały, sprytny i skuteczny, że otrzymał odznaczenie wojskowe. Informacja o jego predyspozycjach kolarskich szybko przedostała się do Rzymu. Zaraz po zakończeniu wojny otrzymał propozycję przejścia na zawodowstwo. - To było najlepsze, co mogło spotkać jego biedną rodzinę - znaleźliśmy w artykule Paolo Vibertiego opublikowanym w GQ Italia.

Kurczak, ryż i pomarańcze dla rodziny

W kolejnych latach poświęcił się kolarstwu oraz nauce... czytania. Kiedy opanował tę drugą umiejętność pochłaniał wszelkie artykuły, opracowania i książki antyfaszystowskie. Bottecchia był zadeklarowanym socjalistą, którego przerażała wizja faszyzmu, promowanego tak mocno przez Benito Mussoliniego. Zresztą, zdaniem włoskich kronikarzy z tamtych czasów, kolarz był na tyle bezpośredni, że podczas wielu spotkań z tym politykiem (już w latach, gdy wygrywał Tour de France) zawsze wypominał mu, iż sam był kiedyś socjalistą. - Faszyzm w założeniu jest zły, czy naprawdę chcesz kolejnej wojny? Co się stało, że porzuciłeś socjalizm? - pytał Mussoliniego.

Przejście na zawodowstwo nie tak od razu poprawiło sytuację majątkową rodziny kolarza. Bruno Roghi - nieżyjący już dziennikarz sportowy pracujący przez wiele lat w "La Gazzetta dello Sport" - wspominał, jak w 1923 roku wracał pociągiem z wyścigu Mediolan - San Remo. - Byłem zaskoczony, że tak znany już kolarz, jak Bottecchia, wraca III klasą - pisał. - Okazało się, że bilet na I klasę sprzedał i kupił tańszy, a zaoszczędzone pieniądze chciał oddać najbliższym. Jednak najbardziej mnie zszokowało, że w torbie podróżnej miał kawałek kurczaka, ryż i pomarańcze. Czyli posiłek, który otrzymywał każdy z kolarzy na starcie tego morderczego wyścigu. On swoją porcję zostawił dla rodziny, a sam przejechał prawie 300-kilometrowy klasyk bez jedzenia.

NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O: ILE DOMÓW PO TRIUMFIE W TOUR DE FRANCE WYBUDOWAŁ BOTTECCHIA, CO ZAINTERESOWAŁO POLICJĘ, KTÓRA PROWADZIŁA DOCHODZENIE W SPRAWIE ŚMIERCI KOLARZA ORAZ JAKIE ODSZKODOWANIE OTRZYMAŁA JEGO RODZINA.

[nextpage]


W 1923 roku Bottecchia osiągnął swój pierwszy wielki sukces - zajął drugie miejsce w Tour de France. Był niby profesjonalistą, ale nie miał kontraktu, dobrego sprzętu, mechaników. Dlatego włoscy dziennikarze przeprowadzili zbiórkę pieniędzy. Aby kolarz mógł za rok wygrać Wielką Pętlę. Zebrano 60 tysięcy lirów. Potężną kwotę! Sytuację wykorzystał również Mussolini, który otoczył opieką Bottecchię. - To nasz bohater narodowy, sławi Italię na świecie, trzeba mu pomóc i właśnie to robimy - tłumaczył na najważniejszych naradach.

***

- Pan jest kolarzem? Przewrócił się pan? Trzeba wezwać pomoc? - młoda dziewczyna biegła w jego kierunku.

Wstając z asfaltu, spojrzał w jej stronę. Typowa włoska nastolatka. Za kilka lat podobnie mogła wyglądać jego ukochana córeczka. Ale nie będzie.

- Proszę pana - dziewczyna była już na wyciągnięcie ręki.

Bottecchi chwycił ją za ręce i - ku zaskoczeniu młodej kobiety - przytulił się do niej.

- Straciłem ją, straciłem moje ukochane dziecko.

Rozpłakał się.

***

Wybudował dwa domy

W 1924 roku stanął na starcie TdF już jako doświadczony zawodnik, który w końcu miał pieniądze, aby realnie myśleć o triumfie. Nikt się jednak nie spodziewał, że w taki sposób znokautuje rywali. Wygrał pierwszy etap i... Nie oddał już koszulki lidera do samego końca. - Geniusz - taki tytuł zamieściło "L'Equipe". A trzeba wiedzieć, że francuscy dziennikarze i kibice nie lubią, jak ich narodowy wyścig wygrywa ktoś z południa Europy.

Kiedy rok później powtórzył sukces - wyprzedził drugiego w klasyfikacji Belga Luciena Buysse o ponad godzinę! - stał się człowiekiem bogatym i jednocześnie sławnym. Wybudował dwa domy, jeden dla siebie, drugi dla rodziców. - Kupił też niedzielne ubrania dla całej rodziny, dla ponad 30 osób - możemy przeczytać w artykule Paolo Vibertiego.

Fot. bottecchia.com
W październiku 1925 roku Mussolini wysłał go nawet do Argentyny, gdzie miał serię spotkań z włoskimi emigrantami. Szczęśliwa passa zakończyła się w kolejnym sezonie. Najpierw przegrał Tour de France, nie wytrzymał w Pirenejach. Nie był dobrze przygotowany do startu. Kilka tygodni później zmarła jego córka - Elena Giovanna. Bottecchia stracił radość z kolarstwa. - Wydawało się podczas wyścigu Bordeaux-Paryż, że zaginął - wspominał Roghi. - Na mecie pojawiła się cała czołówka, a on nie przyjechał. Po kilku godzinach wozy techniczne znalazły go siedzącego na krawężniku przy drodze, całego we łzach. Twierdził, że przypomniał sobie o swojej córeczce i nie mógł dalej jechać.

To nie koniec tragicznych wydarzeń w jego życiu. Wkrótce stracił również jednego z braci. Giovanni został śmiertelnie potrącony przez samochód, kiedy jechał na rowerze.

Leżał przy drodze z roztrzaskaną czaszką

3 czerwca 1927 roku wyszedł z domu o piątej rano. - Miał w planach bardzo długi, wielogodzinny trening - mówiła potem jego żona. - Tym razem jechał sam, bez Alfonso.

Alfonso Piccin był jego najwierniejszym partnerem treningowym. Wspólnie trenowali - codziennie. Feralnego 3 czerwca poprosił Bottecchię o jeden dzień "urlopu". Był umówiony na zakup wymarzonego od dawna motocykla.

Zaniepokojona nieobecnością męża żona zaalarmowała policję późnym wieczorem. Bottecchia nie wrócił z treningu.

Znaleziono go w pobliżu miejscowości Peonis (do dzisiaj jedna z głównych ulic tego miasteczka nosi jego imię), około 50 km od swojego domu. Leżał przy drodze z roztrzaskaną czaszką i złamanym obojczykiem. - Wypadek drogowy - lekarz napisał w dokumentacji medycznej. Przez 12 kolejnych dni walczył w szpitalu ze śmiercią. Przegrał. 15 czerwca 1927 roku zmarł. Mając niespełna 33 lata... Piccin nie mógł sobie darować, że tego dnia nie pojechał z przyjacielem. Pięć lat później popełnił samobójstwo. Rozpędził swój motocykl i uderzył w mur. Nie znaleziono jakichkolwiek śladów hamowania.

Wracając do śmierci dwukrotnego triumfatora TdF. - Policję zainteresowało, dlaczego jego rower nie był uszkodzony, poobijany, stał oparty o płot, jak gdyby nigdy nic się nie stało - pisał po latach dziennik "Corriere della Sera". - Sprawę jednak, z powodu braku świadków umorzono. I do dzisiaj jest niewyjaśniona.

Historycy mają kilka wersji zdarzeń. Wypadku na niej w ogóle nie ma. Pierwsza hipoteza mówi o tym, że kolarza zabił jeden z lokalnych rolników. Zawodnik miał się zatrzymać przy jego winnicy. Ten myśląc, że będzie chciał kraść jego winogrona, rzucił kamieniem. Trafił w czaszkę. Kolarz zmarł na miejscu, a przerażony morderca uciekł. Skąd takie przypuszczenia? 20 lat później jeden z lokalnych rolników na łożu śmierci miał wyznać swoim najbliższym, że to on zabił sportowca.

Ta hipoteza jednak nie wyjaśnia złamanego obojczyka. Dlatego część historyków twierdzi, że Bottecchia został najpierw pobity (stąd złamany obojczyk), a potem zamordowany (uderzenie kamieniem w czaszkę) na zlecenie przez "ludzi Mussoliniego". Nie ma jednak żadnych dokumentów, ani nie było świadków, iż tak właśnie się stało.

Trzecia wersja jest bardzo kontrowersyjna, ale również trzeba ją wziąć pod uwagę. Otóż najbliższa rodzina kolarza podpisała wersję aktu zgonu, w której napisano, że śmierć nastąpiła w wyniku przewlekłej, a wcześniej niewykrytej choroby. - To dało im wypłatę sowitego ubezpieczenia - ujawnił magazyn GQ Italia. - W przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, było to około 300 tysięcy euro.

Pamięć o Bottecchii trwa do dzisiaj. Wielu dziennikarzy uważa, że to jedna z najbardziej tajemniczych śmierci w całej historii sportu. Nazwisko słynnego kolarza obecnie kojarzy się z marką rowerów, które są dość popularne w słonecznej Italii. W ten sposób legenda jednego z najwybitniejszych kolarzy świata nadal trwa.

***

Piccin ściągnął kask, położył go na asfalcie, obok motoru. Przed sobą miał pustą ulicę. Ulicę, która kończyła się ostrym zakrętem w lewo. Kilkaset metrów przed nim majaczył ten zakręt. Majaczył też mur, który czaił się dokładnie na wprost.

- Ottavio, przepraszam, że wtedy z tobą nie pojechałem - szepnął sam do siebie i ruszył z piskiem opon. Kask został za nim.

Jechał coraz szybciej. 20, 40, 60 km/h. Koniec ulicy zbliżał się w ogromnym tempie. 80, 93 km/k. Huk, trzask, cisza.

Ottavio, przepraszam...

***

Marek Bobakowski

Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>

< Przejdź na wp.pl