I choć to biało-czerwono-biali objęli prowadzenie po trafieniu Daniego Ramireza z rzutu karnego w 52. minucie, w 71. na 1:1 trafił Jehor Macenko, a pięć minut później na 2:1 dla Śląska - Piotr Samiec-Talar i to wrocławianie cieszyli się z wygranej.
- Zawsze na początku gratuluję drużynie, która wygrała, więc gratuluję Śląskowi i trenerowi Magierze. Jeśli chodzi o sam przebieg - widzieliśmy dwie różne połowy w wykonaniu ŁKS-u. W pierwszej Śląsk oddał nam inicjatywę. Byliśmy w posiadaniu piłki, kreowaliśmy sytuacje, co nie było łatwe, bo wrocławianie bronili kompaktowo. Brakowało konkretnej sytuacji i kropki nad "i". Z przebiegu pierwszej części byliśmy zadowoleni - ocenił Marcin Matysiak.
- Mieliśmy jednak szybciej po odbiorze piłki przedostać się na połowę przeciwnika, bo mam wrażenie, że dawaliśmy rywalom wrócić do defensywy. Dobrze zaczęliśmy drugą połowę, zdobyliśmy bramkę. I potem pojawiło się drugie oblicze, gdzie sami prowokowaliśmy sytuacje do tego, by Śląsk strzelił nam gola. Mieliśmy trudny moment, cofnęliśmy się, nie potrafiliśmy utrzymać się przy piłce - wyliczał trener ŁKS Łódź.
ZOBACZ WIDEO: Kwiatkowski ostro o kadrze Santosa. "Piłkarze nie wiedzieli, o co mu chodzi"
Szkoleniowiec zaczął jednak szukać przyczyn takiego obrotu spraw. To już nie pierwszy raz w tym sezonie, gdy jego zespół nie gra źle, ale po jakimś czasie po prostu "pęka".
- Mnie osobiście zabrakło zarządzania takimi sytuacjami z samego boiska. To są momenty, gdzie drużyna musi zarządzić, by wiedzieć, co zrobić. Zawsze jest plan, ale ważne, by ten plan modyfikować i realizować w inny sposób. Znów nie kryjemy w polu karnym, drużyna Śląska łatwo dochodzi do sytuacji strzeleckich. Nie wykorzystaliśmy przewagi jednego zawodnika. Powinniśmy jeszcze z jedną-dwie sytuacje więcej wykreować. Piłka się odbijała w polu karnym, ale to było za mało. Graliśmy zbyt wolno. Zabrakło dośrodkowań, by trochę mocniej się pokotłowało i sprowokować, by ktoś popełnił błąd - przyznał.
Sobotnia przegrana sprawiła, że Łódzki Klub Sportowy stracił już nawet matematyczne szanse na pozostanie w PKO Ekstraklasie. Na twarzy Matysiaka widać było smutek i rozczarowanie.
- Sobie też mam dużo do zarzucenia, bo uważam, że tych punktów za mojej kadencji mogło być więcej. Zawsze najpierw staram się patrzeć w lustro, a nie "otwierać okno" i szukać winnych dookoła. Zdaję sobie sprawę, że celu nie zrealizowałem. W szatni to będą trudne trzy mecze i trudne trzy tygodnie. Mówię z perspektywy trenera. To będzie duży egzamin dla mnie. To są trudne momenty. Dużo jest rzeczy determinujących działania - powiedział.
Z drugiej strony można odnieść wrażenie, że po raz kolejny ŁKS nie odstawał za bardzo od przeciwnika, a jednak spotkanie przegrał. Gdy o to zapytaliśmy, Matysiak przyznał rację.
- Po wielu meczach mam ogromny niedosyt. Tutaj było podobnie. Szczególnie w pierwszej połowie. Tak było z Cracovią, tak było po Rakowie, gdy wypuściliśmy zwycięstwo z rąk, tak też było po Lechu, gdzie odrobiliśmy dwubramkową stratę i przegraliśmy po golu w końcówce. Także niedosyt był po meczu ze Stalą gdzie zdobyliśmy trzy bramki i żadna nie została uznana. Tych niedosytów było bardzo dużo, kiedy objąłem pierwszy zespół - zakończył trener łodzian.
Beniaminkowi pozostały trzy mecze o honor. Pierwszy z nich w piątek o 18:00 w Gliwicach z Piastem.
Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty
Czytaj też: Wtopa Rakowa Częstochowa. Spora niespodzianka w Lubinie